Za
naszymi plecami umierała noc,
w
naszych przekrwionych oczach dogorywał dzień
Nieustannie
wypalając do cna mrok,
na
ślepo marnowaliśmy każdy dzień...
Rozbójnik
Alibaba – Byliśmy
Nadchodził
ranek, za oknem świtało, więc nie pozostawało mi nic innego, jak
wziąć szybki prysznic, ubrać się i ruszyć do szkoły Niny, a tam
podpytać o nią jej przyjaciółkę – Malwinę oraz innych
kolegów, i także nauczycieli.
Podjechałam
pod liceum plastyczne i dowiedziałam się, która to Malwina.
Dziewczyna stała i nerwowo paliła papierosa w zaułku, między
dwoma kamienicami, naprzeciwko szkoły. Podeszłam do niej i
zagadnęłam. Oczywiście, przedstawiłam się. Ucieszyło mnie, że
nie usłyszałam z policją nie rozmawiam, a jedynie:
– Byle
szybko, bo to krótka przerwa. Wie pani, nie mogę się co chwile
spóźniać. – Brunetka uśmiechnęła się do mnie uroczo.
Malwina
była z kategorii kobiet, które ciężko było określić – nie
była ani gruba, ani chuda. Po prostu nabita. Taka jakby to niektórzy
faceci powiedzieli, z dupą i cyckiem, na swoim miejscu.
– Chodzi
mi o Ninę Malicką – zaczęłam.
– Nadal
pani nie wie, gdzie ona jest? – Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i
była pełna zdziwienia, ale także zmartwiona. Nie udawała. Ta
reakcja była w pełni szczera i odzwierciedlała jej prawdziwe
odczucia.
– Nie
– przyznałam z lekkim zawstydzeniem, zażenowaniem i poczuciem źle
wypełnionego obowiązku. – Myślisz, że ktoś mógł jej coś
zrobić? Kręcił się ktoś może pod szkołą? Nie czuła się
obserwowana?
– Nie.
Raczej nie. – Malwina wykrzywiła usta i zmarszczyła czoło. –
Może uciekła.
– Uciekła?
Miała powód?
– Nie
wiem, ale ja na jej miejscu bym dała nogę. Lubię mieć luz, a jej
na niewiele pozwalano. Co z tego, że ma super dom, własny pokój i
parę gadżetów, skoro tak naprawdę, to jak
we więzieniu było?
– Jak
w więzieniu? – dopytywałam, bo zastanawiało mnie czy Malwina nie
wyolbrzymia.
– No
tak. Punkt dziewiętnasta w domu, najpierw lekcje. potem dwór. A
wiadomo, że jak tyle zadają, to do dziewiętnastej się nawet
człowiek nie wyrobi. Poza tym, życie to się po północy zaczyna,
sama pani rozumie. – Malwina zaciągnęła się papierosem i
spojrzała na mnie, wyczekując, aż jej przytaknę.
Nie
miałam zamiaru tego robić. Te dziewczyny były nieletnie. Ja wiem,
że chciały się bawić i sztachnąć życiem, ale wolnością
bardzo prosto było się zachłysnąć i miałam wrażenie, że ta
trzecia z ich paczki – siostra Patryka, doświadczyła właśnie
takiego zachłyśnięcia, w postaci samotnego, wczesnego
macierzyństwa. Jak się okazuje, jej los nie był przestrogą dla
Malwiny.
– Ona
jest jednak nieletnia – pozwoliłam sobie na głos zauważyć.
– Ale
bez przesady. Podstawówkę już dawno skończyła. Nawet mojego
młodszego brata tak nie pilnują, jak jej – porównała, zapewne
dla zobrazowania. – Z jej mamą to się jeszcze dało coś ugrać,
przegadać, podlizać się jakimś zmywaniem czy gotowaniem, ale to
też tylko jak Robert pojechał po towar czy akurat dłużej był w
pracy, by się potem nie czepiał.
– Czyli
to Robert jej tak pilnował? – Przy wypowiadaniu tych słów, na
myśl mi przyszło, że być może chorobliwie się o nią troszczył,
jakby była nie tylko jego córką, ale kobietą. Może był o nią
zazdrosny i nie chciał, by mu się szlajała Bóg wie gdzie? Zadając
sobie takie właśnie pytania, docierało do mnie, że chyba znowu
zaczynałam tego przyjemnego, zwykłego faceta z nagrań,
demonizować.
– Tak,
z wyjątkiem Patryka. Z nim jej pozwalał chodzić, nawet czasami na
imprezę puścił, na nocny maraton kinowy. Z kolei jej mama, to
najchętniej by Patryka z domu wyrzuciła, ale mąż go lubił, to
nie mogła.
– Sylwia
nie lubiła Stemplewskiego?
– Ani
jego, ani jego siostry. Zresztą za mną też nie przepadała. Kiedyś
tak, ale potem nie. Rodzinka męża poprzewracała jej w głowie i
chciała, by jej córeczka miała znajomych z wyższej półki, niż
najniższa warstwa społeczna. Pan Robert podchodził do tego
inaczej. Dla niego nie liczy się pochodzenie, tylko człowiek. Ale,
by nie było i tak go nie lubię – dodała ostatnie zdanie szybko i
upuściła wypalonego papierosa na ziemie, wprost do pobliskiej
kałuży.
– Dlatego,
że nie miałaś przez niego z kim balować?
– To
też, ale nie tylko. Przesadzał, jest taki za ostry. Jak Nina w
drugiej gim nie zaliczyła historii, to praktycznie całe wakacje, aż
do poprawki, siedziała w domu. A jak ja i Martyna poszłyśmy ją
odwiedzić, to ten typek nas wyprosił.
– Typek,
to jej ojczym?
– No.
– Malwina się uśmiechnęła, ale w taki ironiczny sposób. –
Powiedział regułkę, że mamy się zbierać, bo Nina ma szlaban i
ma się uczyć, a nie przyjmować gości, choć naprawdę, to chyba
miał wtedy ochotę powiedzieć wypierdalać z mojego domu. Nie w
humorze był, remontowali się wtedy. Spieszył się, bo matka Niny
groziła, że wyląduje w psychiatryku, jeśli jeszcze choćby
tydzień będzie musiała spędzić w towarzystwie jego ojca. – I w
ten oto sposób, nagle Malwina okazała się być księgą wiedzy, na
temat rodziny Malickich.
– Nie
lubiła teścia?
– Ani
ona jego, ani on jej, ale Nina nic do tego starego pryka nie miała.
Czasami tam chodziłyśmy dorabiać.
– Dorabiać?
– Maliccy
mają restauracje i dom, taki gdzie organizuje się wesela, komunie,
i tak dalej. Szłyśmy czasami pokelnerować albo pomóc na kuchni.
Rozumie pani?
– Tak,
rozumiem. – Uśmiechnęłam się do niej w taki sposób, by i ona
zrozumiała, że nie jestem tępa. – Czyli twoim zdaniem, Nina
miała powód, by uciec z domu, tak?
– Tak,
ale sądziłam, że prędzej się na to Anka odważy, a nie ona. No i
oczywiście myślałam, że da mi wtedy znać i razem pobalujemy, ale
jak widać... dała dyla z kim innym. Trochę szkoda, chętnie bym
się zerwała na kilka dni, gdyby było dokąd. – W tym właśnie
momencie, jej szczerość mnie rozbroiła.
– Czyli
twoim zdaniem, po kilku dniach wróci? – dopytywałam.
– No
jasne, że tak. Pewnie chce dać ojczymowi nauczkę i pokazać tym
matce, że powinna czasami stanąć po jej stronie, a nie zawsze po
Roberta.
– Było
aż tak źle? On naprawdę jest aż taki zły? – nie dowierzałam
albo raczej udawałam niedowierzanie, by ciągnąć dziewczynę za
język.
– Jasne,
że tak. Choć z drugiej strony, to się starał. Jeździł z nami na
wycieczki, gdy byłyśmy jeszcze w gimnazjum. Jedną nawet
zorganizował tak, że mieliśmy nocleg w Karpaczu za frajer, bo jego
brat ma tam szwagierkę. No i w sumie byłby spoko, bo nieźle
zarabiał i dużo kupował, podwoził nas do sklepów i kin, ale...
on wszystkich tam krótko trzymał, a jak coś komuś nie pasowało,
to pasem przeciągnął i koniec tematu.
– Znęcał
się nad rodziną? – zapytałam wprost. – Mnie możesz
powiedzieć, to nie wyjdzie poza nas – zachęcałam ją do
szczerości.
– Czy
nad rodziną, to nie wiem, ale Ninie przyłożył. I temu małemu
raz, to nawet na moich oczach natrzaskał.
– Piotrusiowi?
– Eche,
ale jeszcze młodszy wtedy był. Do przedszkola chodził. Poza tym,
Robert o każdej złej ocenie zawsze wiedział, bo często w szkole
bywał albo on, albo żona. Częściej on.
– Lubił
się z wychowawczynią Niny? – postanowiłam zapytać, bo na myśl
mi przyszedł różowy stanik, który wciąż spoczywał na dnie
mojej torebki.
– Z
tą to nie aż tak, a z tą z gimnazjum, to się znali.
– Znali
się?
– To
małe miasto. Chodziła z nim, za czasów szkolnych. Nina
przeklinała, że przez to powinna mieć jakieś specjalne względy,
a nie ta baba ją jeszcze udupiała, tylko dlatego, że gdy już
został wdowcem, to wybrał jej matkę, a nie pierwszą miłość.
Jak na złość, ta baba uczyła historii.
Zaśmiałam
się, rozumiejąc, że to jest jeden z przedmiotów, których Ninka
nie trawi. Jednak ponowiłam pytanie o nauczycielkę oraz dałam do
zrozumienia, że chodzi mi o relacje Malickiego z innymi kobietami.
– No
jest jeszcze ta nowa, co Piotrka i Filipa uczy.
– Filipa?
– Filip,
to mój brat. Chodzą razem do klasy, bo rok nie zdał. Mieliśmy
problemy rodzinne.
Zrozumiałam,
że brat Malwiny chodzi do klasy z synem Malickich. Dopytałam jednak
o tę nauczycielkę.
– Robert
jeździ we wtorki na basen z klasą chłopców. Zgłosił się na
ochotnika.
– Czyli
taki wielce zaangażowany? – wywnioskowałam.
– Chyba
lubi pływać, choć niekoniecznie, bo czasami my go wyręczałyśmy.
To we wtorki, gdy my mamy na dziewiątą, a basen jest o siódmej
trzydzieści. Gówniarze się za wolno przebierają i stąd ta grupka
rodziców, co jeździ z nimi. – Malwina wzruszyła ramionami.
– Zasugerowałaś
jednak, że pana Malickiego i nauczycielkę jego syna, łączyło coś
więcej, tak? Dobrze ciebie zrozumiałam?
– Przychodził
do szkoły, gdy Piotrek chorował. Wiem to od brata. Pani wtedy
kazała takiej kujonce pilnować klasy i jakby co po nią przyjść
do palarni albo zapukać do klasy obok, bo tam uczy jej koleżanka.
– Wychodziła
z ojcem ucznia?
– Z
tego, co Filip mówił, to tak. Raz ponoć mój brat i taki jeden ich
podejrzeli. Nie było tej kujonki, bo poszła naskarżyć i jak
chłopcy wyszli polukać przez okno od strony boiska. Robert był
nagi od pasa w górę. Tak wynika z ich relacji, ale nie wiem czy nie
koloryzują.
– Powiedzieli
Ninie? Ona o tym wie? Piotrek wie?
– Nie.
Poprosiłam Filipa, by milczał, a jego kolegę nastraszyłam. Nie
chciałam, by Niny rodzina się rozpadła, bo w końcu zawsze mogło
być gorzej, a jakby jej starsi się rozwiedli, to jej matka
przestałaby istnieć, przecież to on tam na wszystko zarabia. Ona
ledwie wiązała koniec z końcem, zanim za niego wyszła. My czasami
zostawałyśmy z roczną Majką, gdy ona szła do pracy, bo nie było
komu jej podrzucić, a żłobek za drogi. Nina nie do końca lubiła
Roberta, potem się w sumie do niego przekonała, ale tak naprawdę,
to nie chciała niszczyć matce życia, dlatego się nie skarżyła.
Ta kobieta dopiero przy nim odżyła, przestała martwić się
długami i na chleb pożyczać. Rozumie pani?
– Tak,
rozumiem, aż za dobrze – syknęłam i w ostatniej chwili, zanim
Malwina mnie opuściła, wyjęłam kilka kartek ksero z mojej
torebki, w której zmieściłoby się chyba wszystko z wyjątkiem
samochodu. Pokazałam jedną z nich Malwinie. – Mówiłaś
Martynie, że jakiś mężczyzna podjeżdżał po Ninę do szkoły.
Czy to ten facet?
– Nie
– odpowiedziała od razu, bez zastanowienia, ale też bez
zawahania.
– Na
pewno? Może lepiej się przyjrzyj? – zachęcałam, bo byłam
pewna, że tym tajemniczym szoferem będzie nikt inny, jak właśnie
tajemniczy Ivan.
– Nie,
to naprawdę nie on. Tamten przyjechał po nią też po imprezie u
Patryka.
– Tym
firmowym wozem? – wywnioskowałam, ale z powodu lekkiej
niepewności, zadałam pytanie.
– Tak,
ale tu podjeżdżał starą beemką. Taką, wie pani? Taką z
klasą! – wykrzyknęła z zacięciem.
Zabrałam
od niej wydrukowane zdjęcie z wizerunkiem Ivana i podałam kolejną
kartkę, tym razem na niej znajdował się Hubert Malicki.
– To
on – szepnęła. – To na pewno on – powtórzyła już znacznie
pewniej, a ja wiedziałam, do kogo jeszcze dzisiaj powinnam była się
udać. Albo do pani nauczycielki, albo do pana brata, albo do
obydwóch po kolei.
Postanowiłam
zacząć od nauczycielki.
Znalazłam
się przed budynkiem szkoły podstawowej. Nie był jakiś szczególny.
Ściany zewnętrzne, pomalowane tak, jak większość starych, ale
odnowionych z kasy miasta blokowisk, były różowo-zielono-niebieskie.
Okna natomiast były białe, plastikowe. W niektórych znajdowały
się świąteczne gwiazdy i witraże, przygotowane przez dzieci.
Odetchnęłam boleśnie na wspomnienie swoich szkolnych czasów.
Lubiłam się uczyć, ale nie akceptowali mnie rówieśnicy. Nigdy
więc nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będę musiała
przekroczyć próg jakieś placówki szkolnej. Nie było jednak
wyjścia. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam starą, skrzypiącą
bramę, którą pokrywała rdza. Brama ta dopominała się o
odnowienie, ale chyba nikt sobie nic z tego nie robił.
Główne
wejście szkoły było zamknięte. Kartka z wydrukowaną wiadomością
i strzałką wskazującą kierunek, poinformowała mnie – Wejście
od boiska!. Po raz kolejny odetchnęłam, starając się
pohamować irytacje, ale poczłapałam na to boisko. Było puste, jak
to zimą, bo przecież o tej porze roku, wychowanie fizyczne,
zazwyczaj odbywa się wewnątrz budynku, a nie na zewnątrz, co ani
trochę mnie nie dziwiło. Chwyciłam za klamkę. Szarpnęłam,
pchnęłam i nic. Drzwi były zamknięte.
– Toż
to szkoła czy więzienie!? – zapytałam podniesionym głosem,
jakbym była umysłowo chorą osobą, krzyczącą do samej siebie.
Odnalazłam
dzwonek z kolejną karteczką informacyjną, na niej także widniała
strzałka. Tym razem wiadomość brzmiała Tu dzwonić!.
Niezmiernie irytowały mnie wszechobecne wykrzykniki i to wrażenie,
jakby dyrektor owej placówki uwielbiał zabawę w podchody i jeszcze
z niej nie wyrósł.
Od
wciśnięcia przycisku minęło kilka minut. Niecierpliwiłam się
już strasznie, ale postanowiłam być twarda i wytrwać na tym
mrozie w samej bluzie, bo oczywiście nie pomyślałam, by wziąć z
samochodu kurtkę, skoro tylko i wyłącznie miałam za zadanie
przejść te trzy metry do głównych drzwi szkoły podstawowej.
Nawet w snach nie przyszło mi do głowy, że będę podążała za
jakimiś hieroglifami, którymi wyklejone były drzwi, ściany,
dzwonki.
W
końcu zauważyłam przez szybę postać starszą i grubszą, która
ociężale szła po schodach, pomimo że kierowała się w dół, a
nie do góry. Ta kobieta, moim zdaniem, dawno powinna być na
emeryturze, a nie jeszcze pracować. Ale co ja tam mogłam wiedzieć
o oświacie i przez nią zatrudnionych?
– Pani
jest matką jakiegoś z uczniów? – zapytała się grubym
barytonem, który zupełnie nie pasował do jej niskiego wzrostu i
siwizny.
– Nie,
jestem z policji – odpowiedziałam i wyciągnęłam odznakę z
tylnej kieszeni dżinsów. – Klaudia Kasprzyk. Chciałabym
porozmawiać z wychowawczynią jednego z uczniów.
Przesunęła
się i pozwoliła mi przejść, ale kierunku, to już mi nie
wskazała. Przyzwyczajona już do tych karteczek ze strzałkami,
przyglądałam się wszystkim możliwym ścianom. Niestety, w tym
wypadku się zawiodłam, bo żadnej wydrukowanej i przyklejonej taśmą
wiadomości nie odnalazłam.
– Jakiej
klasy pani poszukuje? – w końcu się nade mną zlitowała ta stara
kobiecina, która zajęła krzesło i zaczęła rozpakowywać kanapkę
z foliowej reklamówki.
– Piotra
Malickiego.
– Nie
ma tu takiego.
– Słucham?
– zdziwiłam się.
– Nauczyciela
takiego nie ma.
– Miałam
na myśli ucznia – sprostowałam, wielce zirytowana i aż z tych
nerwów poczułam, że dzisiaj moją dietę szlag trafi i po drodze
do domu, zahaczę o McDonalda albo o KFC, albo o jedno
i o drugie.
– Piotrów
jest dużo.
Przewróciłam
oczami, bo faktycznie Piotr było w Polsce i nie tylko tutaj,
popularnym imieniem, które chyba w każdym z języków miało swój
odpowiednik. Przypomniałam sobie wiek chłopca i zapytałam:
– Siedmiolatki,
kto uczy siedmiolatki?
– Druga
klasa – odpowiedziała. – Prosto korytarzem i na końcu w lewo,
tam są wszystkie trzy klasy.
Już
miałam jej usłuchać i tam iść, gdy usłyszałam:
– Ale
dziś ich nie ma.
– Dlaczego?
– postanowiłam dopytać. Właściwie to ledwie powstrzymałam się
przed tym, by nie wykrzyknąć tego pytania.
– Do
ZOO pojechali, wieczorem wrócą.
Przewróciłam
oczami i otwierając drzwi warknęłam:
– Wrócę
jutro!
No
nic, postanowiłam się nie załamywać i skoro nie ma nauczycielki,
to pogadam z tym całym bratem Roberta. Wsiadłam do samochodu i
usiłowałam sobie przypomnieć jego imię. Sięgnęłam za SB-radio
i podyktowałam dane:
– Hubert
Malicki, wrzućcie mi takiego na bęben i powiedzcie, gdzie go
znajdę.
Niedługo
trwało, aż uzyskałam odpowiedź w postaci:
– Mamy
trzech, jeden to notowany nastolatek, drugi to dwudziestotrzyletni
facet, a trzeci sześć dych ma.
– Ten
środkowy – odpowiedziałam.
– Porzeczkowa
jeden.
Wiedziała
gdzie znajduje się ulica Porzeczkowa. Jak na złość, właśnie
nieopodal McDonalda. I już wiedziałam, że moją dietę
prawdopodobnie szlag trafi, jeszcze przed powrotem do domu. No nic,
nie miałam innego wyjścia, jak tylko cieszyć się z tego, że tym
razem zapędzam się w pozytywne rejony, a nie w jakieś szemrane
blokowiska. Ruszyłam więc ulicami niemal zupełnie pustymi, bo o
tej godzinie korki były rzadkością i chwile potem mogłam już
parkować przed dużym domem jednorodzinnym, który z powodzeniem
mógłby pomieścić kilka rodzin. Na dole znajdował się bar, choć,
gdy uważniej się przyjrzałam, to doszłam do wniosku, iż była to
taka bardziej restauracja, a na tyłach był kolejny budynek, tym
razem z salami przeznaczonymi na wesela i komunie oraz na inne
okoliczności.
– Ci
Maliccy to się umieją ustawić – powiedziałam sama do siebie,
będąc pod dużym wrażeniem, obłożonych jasnym klinkierem ścian
i ozdób świątecznych, okalających każdy z możliwych balkonów,
filarów, kolumienek, a nawet klamek, bo to na nich były zawieszone
czerwone skarpety, które w filmach amerykańskich wiesza się nad
kominkiem, po to, by wyimaginowany święty, wepchnął do nich
cukierki.
Sama
nie wiedziałam dlaczego, ale to miejsce jakoś nijak pasowało mi do
Huberta i jego żony, której wesele miałam możliwość obejrzeć,
bo znajdowało się na dysku, który otrzymałam od Sylwii – żony
Roberta Malickiego i matki zaginionej Niny. No ale niezrażona tym
faktem, uznałam, że pozory mogą mylić. Weszłam do restauracji i
zapytałam starszego, postawnego mężczyznę z włosami mocno już
przyprószonymi siwizną, o właściciela.
– Rozmawia
pani z nim – burknął nieuprzejmie, ale jego uśmiech załagodził
ten ton. O dziwo zadziałało to na tyle skutecznie, iż nie miałam
mu za złe pierwotnego warknięcia.
– Pan
Malicki? – zdziwiłam się i już miałam zamiar przeprosić, i
pobiec do samochodu, a potem opieprzyć tego, co mi podał
nieprawidłowy adres. Przecież wyraźnie mówiłam iż chce meldunek
tego środkowego, a nie sześćdziesięciolatka.
– Tak,
Henryk Malicki.
– Niemożliwe,
by pomylili Henryka z Hubertem, bo aż takich osłów, to chyba do
policji nie biorą – powiedziałam w myślach sama do siebie i
uśmiechnęłam się do tego człowieka. Przedstawiłam i
powiedziałam, że szukam Huberta.
– Mojego
syna? A cóż on znowu nawywijał?
– Czyli
jednak trafiłam pod dobry adres? – zdziwiłam się.
– I
tak i nie. Hubert tu nie mieszka już od... uuu, dużo już czasu
minęło. – Mężczyzna machnął ścierką, wytarł blat i gdy
zauważył, że nigdzie sobie nie poszłam, ponownie skupił na mnie
swoją uwagę, i się uśmiechnął.
Teraz
już wiedziałam, dlaczego wydał mi się znajomy. Uśmiechał się
dokładnie tak samo, jak jego środkowy syn, dokładnie tak samo, jak
Robert. To był uśmiech wyższości, mówiący: I czego ty
jeszcze ode mnie chcesz, kobieto?. Nie lubiłam go niemal tak
samo mocno, jak jego syna.
– Wyprowadził
się gdy miał dziewiętnaście lat, potem czasami tu bywał, ale
teraz to już poszedł na swoje.
I
wtedy, prawdopodobnie z zaplecza, wyłoniła się starsza, ale
zadbana kobieta, pomimo, że gdzieś w jej twarzy, oczach, kilku
zmarszczkach, dało się wybadać przepracowanie, ale i troskę.
Polubiłam ją z miejsca, a gdy się odezwała:
– Pani
w sprawie Ninki?
To
po prostu z miejsca mi się jakoś tak cieplej zrobiło. Miała taki
dobroduszny głos.
Nagle
zaczęłam się zastanawiać, co takie kobiety widzą w Malickich?
Czego szukają przy tak gburowatych i surowych już z samego wyrazu
twarzy, mężczyznach?
– A
ta gówniara, to się jeszcze nie znalazła?
Spojrzałam
na pana Henryka, zacisnęłam szczęki, by nimi zazgrzytać i gdy
ponownie otworzyłam usta, to wydarło się z nich warknięcie:
– Ładnie
pan się wyraża o wnuczce.
– To
nie jest moja wnuczka – obruszył się.
– Henryk
– starała się delikatnie pouczyć go kobieta, której imienia
jeszcze nie znałam.
– No
co? Prawdę przecież mówię. To córka żony Roberta, a nie
Roberta.
– Robert
się ożenił z tą kobietą, zaakceptował jej dzieci, więc też
powinieneś...
– Akceptuje
jej dzieci – warknął. – Mówię tylko, że to nie moja wnuczka,
a Robert słynie z głupich decyzji. – Odwrócił się do mnie
plecami i zaczął wypakowywać wina z kartonu, i układać je na
specjalnym, drewnianym stojaku, długim, jak cały blat.
– Przepraszam
za męża, ale...
– Nie
musisz tej pani przepraszać. Ona w sprawie Huberta, a nie Niny.
– Jak
to Huberta!? Stało mu się coś!?
– Nie,
nie, jest cały – starałam się ją uspokoić, bo przecież
wątpiłam, by najmłodszy z synów Malickich, uległ jakiemuś
śmiertelnemu wypadkowi w ciągu doby. Szczerze miałam nadzieję, że
tak się nie stało, bo obecnie on i ten cały Ivan byli moim jedynym
punktem zaczepienia.
– Dzięki
Bogu. – Kobieta odetchnęła z ulgą i przyłożyła dłoń do
klatki piersiowej. – Bo wie pani, on tymi motorami jeździ.
– Niech
się pani nie martwi. – Odruchowo nakryłam dłoń, którą
położyła na blacie. – Dlaczego pan powiedział, że pański syn,
Robert, słynie z głupich decyzji?
– A
kto normalny, szanowna pani, wiąże się z kobietą, która ma
dwójkę dzieci, na dodatek każde z innym, a to pierwsze to nawet
nie wiadomo z kim? Zresztą pierwsza jego żona nie była lepsza...
ech, szkoda gadać. – Machnął ręką i sobie polazł.
Całe
szczęście, że sobie poszedł, bo normalnie miałam ochotę
strzelić mu w plecy. Nagle zaczęłam go nie lubić jeszcze
bardziej, niż jego synalka.
– Przepraszam
za męża, on...
– Nieważne
– ucięłam temat niesympatycznego pana i postanowiłam najpierw
wypytać kobietę o Ninę.
– Przychodziła
tu dorabiać do kieszonkowego. Czasami obsługiwała wesela, czasami
tutaj pomagała.
– Pani
mąż nie miał nic przeciwko? – wcisnęło mi się samo na usta.
– Nie.
Wbrew pozorom, on ją bardzo lubi i chyba nawet żałuje, że Anka
taka nie jest.
– Chodzi
o córkę Roberta?
– Tak,
Ania jest... trudna.
No
proszę i nagle z rozmowy wynikło równanie, w którym otrzymałam
trudną Anie. To ta, o której miałam takie dobre zdanie, bo jako
jedyna z trójki dzieci Malickich, które miałam okazje poznać,
powiedziała mi dzień dobry. I teraz okazało się, że ona jest
trudna, na dodatek, że mogła być zazdrosna o starszą, przybraną
siostrę. Dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do głowy? Przecież
powinnam sprawdzić ten trop, dostrzec go!
Postanowiłam
więc porozmawiać jeszcze z Anią na osobności, ale zanim to
uczynię, chciałam zajechać do Huberta i z nim pogadać. Zapytałam
więc o adres najmłodszego syna panią Malicką. Ta miła kobiecina
spisała mi go na kartce i od razu uprzedziła:
– Nina
i Hubert byli blisko.
– W
jakim sensie?
– Jak
przyjaciele. Z resztą Nina i Sandra też się przyjaźniły. Gdy
nieraz odwiedzałam syna, to Nina tam była, pomagała im w remoncie,
gotowaniu lub po prostu we dwie oglądały filmy. Huberta często nie
ma w domu.
– A
więc liczę na to, że dziś będę miała szczęście i akurat go
zastanę. – Uśmiechnęłam się ciepło, wzięłam kartkę,
rozczytałam adres i czym prędzej wsiadłam do mojego starego grata,
który drzwi miał innego koloru, niż pozostałą karoserię. Śnieg
prószył.
Zanim
dojechałam do Huberta, to zima już rozpanoszyła się na całego.
Tym bardziej martwiłam się o tę nastolatkę. W końcu jeśli
uciekła z domu, to może szlajać się po jakiś dworcach i być
narażona na zimno, chorobę, gwałt. Co prawda, szukały jej
wszystkie patrole w województwie, ale pomimo tego, zawsze mogła się
gdzieś ukryć, w jakimś opuszczonym budynku lub skłocie. W końcu
nigdy nie wiadomo, na jaki pomysł wpadnie niezrozumiana i
niechroniona przez matkę nastolatka. Pomału zaczęłam obwiniać
Sylwię, że pozwalała Robertowi na to, by tak ograniczał dzieci na
każdym kroku, za to że on aż tyle od nich wymagał, a ona się nie
sprzeciwiła, ale z drugiej strony niejedno dziecko ma gorsze
dzieciństwo i jest za nie wdzięczne i z domu nie ucieka. Tylko, że
to niejedno to akurat nie Nina Malicka. Ona gdzieś wsiąknęła,
motor porzuciła. Jeśli nikt ją nie porwał, to by znaczyło, że
miała jakiś plan.
Wysiadłam
z samochodu i ruszyłam w kierunku starej, zniszczonej kamienicy. W
bramie unosił się nieprzyjemny odór moczu i taniego alkoholu. Co
prawda, do pięknej rezydencji, nijako pasowała mi osoba Huberta,
ale do takiego patologicznego miejsca zamieszkania, również bym go
nie przypisywała.
Oczywiście,
jak to zwykle bywało w takich starych, podwórkowych kamienicach,
klatki były ponumerowane jak się komu przypodobało. Musiałam więc
zapytać bandę wymoczków, pijących tanie piwska, gdzie znajdę
Malickiego.
– Nie
znamy takiego – burknął jeden z nich. Miał czarną, zimową
czapkę na głowie, ale za to był w bluzce na krótki rękaw.
Tłumaczył kolegom, że swojej starej powiedział, że tylko do
sklepu po pampersy idzie i że to dlatego taki nieubrany jest, bo
nawet butów mu nie dała założyć w obawie, że nie wróci, bo
wypije.
– I
co jej z tego przyszło, przecież facet i tak pił, pomimo tego, że
na tym mrozie trząsł się jak osika? – pytałam w niemy sposób
samą siebie.
– Jeszcze
czegoś pani chce? – zwrócił się do mnie, bo zauważył, że nie
odeszłam nawet na krok i ciągle się im przyglądam.
– Tak,
skoro nie znacie Huberta, to może Sandrę kojarzycie?
– Tam.
– Wskazał mi kierunek, pokazując palcem na okna.
Ruszyłam
więc, starając się nie zwracać uwagi na wulgarne napisy i
zboczone rymowanki, którymi ktoś śmiał okaleczyć ściany tego
budynku. Zastukałam do ładnych drzwi, które pomimo, że były
stare, to ktoś je odnowił i namalował na nich czerwoną, londyńską
budkę telefoniczną, która wyglądała niemal jak żywa. Zerknęłam
w dół na datę i podpis, ale nijak nie umiałam niczego z niego
rozczytać. Mogłam się tylko domyślić, iż autorką tego malunku
była Nina Malicka.
Drzwi
otworzyła dziewczyna w krótkich spodenkach, które były
częścią całego kompletu na ramiączkach. Musiałam przyznać, że
w moro było jej do twarzy. Wyglądała tak... młodo i przebojowo
zarazem.
– Niczego
nie kupujemy i nie planujemy zmieniać wiary – powiedziała jednym
tchem i uśmiechnęła się ciepło, ukazując rząd równych,
śnieżnobiałych zębów.
– Ja
z policji! – krzyknęłam szybko, zanim przyszło jej do głowy
zamknąć drzwi i uderzyć mnie nimi w nos.
– W
takim razie zapraszam. – Odsunęła się, zrobiła mi przejście i
zamknęła drzwi na klucz. – Inaczej nie chcą się zamykać,
trzeba przekręcić – wyjaśniła, mocując się z zacinającym
zamkiem.
Przy
moich stopach pojawiło się stado małych, skorych do zabawy
kociaków. Nachyliłam się po jednego i wzięłam na ręce, pomimo
że nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam za tymi zwierzakami,
zwłaszcza w mieszkaniach. Ten jednak był taki słodki, śnieżnobiały
z turkusowymi oczętami i czarną plamką na czubku ogona, który
sterczał mu niczym antenka.
– To
Ciapciak – uświadomiła mnie Sandra Malicka. – A ten koło pani
nóg to Hipokryta.
Zerknęłam
na Hipokrytę – czarnego, dużego i otyłego kocura, który
nieprzyjemnie na mnie powarkiwał.
– A
Hubert jest w pokoju. O tam, prosto. – Zamachała, by wskazać mi
kierunek i powróciła do malowania.
Dopiero
wtedy dostrzegłam, że kobieta miała umalowane jedynie jedno oko.
Przeszłam
przez salon, pełen walających się pod nogami butelek. Śmieci w
postaci pustych opakowań po pizzy, chińszczyźnie, chipsach,
orzeszkach, paluszkach, krakersach, były dosłownie wszędzie.
Podobnie jak puszki po piwie i butelki po takim lub też znacznie
mocniejszym alkoholu. Rozejrzałam się po ścianach umalowany na
mroczny – czarny i agresywny – czerwony, kolor. Na jednej z nich
widniała plama. Zastanawiałam się czy po krwi, czy po wymiocinach?
Ale przecież nie wypadało tak zapytać wprost. Wszędzie były też
poustawiane porcelanowe miski z kocią karmą, a te sierściuchy
walały się po parapetach, meblach i kanapach. Jeden nawet leżał
na starym, takim jeszcze z napęczniałym ekranem, telewizorze.
Skręciłam
w lewo do kolejnego pokoju. To pomieszczenie było małe i
praktycznie nieumeblowane. W rogu znajdował się gruby materac, a na
nim spał najmłodszy z braci Malickich. W jednej dłoni jeszcze
trzymał browara, który rozlał się po ekstremalnie brudnym dywanie
w panterkę. Podobny wzór też zdobił ściany, a za stolik i fotele
robiły drewniane skrzynki po winach lub owocach. Skrzynki te
obłożone były poduszkami, a na tej, co była stołem, nawet stał
wazonik z różyczką. Musiałam przyznać, że młodzi małżonkowie
byli pomysłowi. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy wejrzałam
na kolejną ścianę, która cała była kolarzem zmontowanym ze
zdjęć. I wszystko byłoby w porządku, gdyby te fotografie nie
przedstawiały ludzi nagich, uprawiających seks. Korzystając z
okazji, że pan domu śpi, przyjrzałam się zdjęciom uważniej. Na
każdym był Hubert i jego żona.
Usłyszałam
kobiece odchrząknięcie za plecami i już otwierałam usta, by
przeprosić, gdy się okazało, że Sandra nie chrypi na mnie, a na
swojego męża. Nie umknęło mojej uwadze, że tym razem miała już
na obydwóch powiekach cienie i na każdej rzęsie tusz maskary.
Blondynka bez cienia skrępowania zaczęła trącać bosą stopą w
nagą łydkę swojego męża.
– Zaraz
się obudzi – oznajmiła z łobuzerskim uśmiechem.
– Jeszcze
pięć minut – zabełkotał Misiek i okręcił się na prawy bok w
taki sposób, że się odkrył, a przed moimi oczami zaświecił jego
nagi tyłek.
Sandra
spojrzała w moim kierunku przepraszająco, a potem najzwyczajniej w
świecie wymierzyła mężowi kopniaka w zadek i to na tyle mocnego,
że mężczyzna natychmiast usiadł i ryknął:
– Bo
ci, kurwo, oddam!
Bez
wątpienia mówił do żony, bo gdy spojrzał na mnie i dostrzegł
moją obecność, to przeprosił i nawet się nieco okrył, by nie
było widać jego interesu.
– Obudził
się.
– I
wystraszył – dopełnił wypowiedź Hubert. – Nie budź mnie tak
agresywnie, kochanie. – Uśmiechnął się złośliwie, w kierunku
młodej, naprawdę młodziutkiej, żony i sięgnął spod poduszki
jakieś spodenki. Nie prosił mnie bym wyszła, po prostu je
naciągnął na siebie, niby się starał, to uczynić pod kołdrą i
kocem, ale widać było, że się nie krępuje. – Co tu tak gorąco?
– zapytał i musnął kobietę w policzek.
– Za
dużo mi się do pieca nałożyło – wyjaśniła. – Daj mi
samochód. – Wyciągnęła dłoń przed siebie.
– Po
co ci...
– Bo
mi, kurwa, potrzebny, debilu! – Spojrzała na mnie i wyjaśniła: –
Ja bardzo panią przepraszam, ale on na kacu, to póki się nie
ryknie, to świata nie kontaktuje.
– Rozumiem
– odparłam, choć tak naprawdę nie rozumiałam, jak ludzie,
którzy rzekomo się tak mocno kochali, że aż byli gotowi wziąć
ślub, zwracają się do siebie w taki sposób. Moim zdaniem, nie
mieli do siebie za grosz szacunku.
Hubert
zaproponował mi przejście do kuchni, a wcześniej przeprosił za
ten cały bałagan i wytłumaczył, że od kiedy wyprowadziła się
mama Sandry, to co weekend mają imprezy, bo urządzają takie
parapetówki i dopiero po walentynkach, gdy ta moda na imprezowanie u
nich dobiegnie końca, zaczną się remontować.
– Kuchnie
ogarnęłam, nie musisz się wstydzić. – Sandra wsadziła kluczyki
do kieszeni swojej kurtki, która spoczywała na wieszaku i otworzyła
przed nami drzwi do czystego, dosłownie aż sterylnego
pomieszczenia.
Byłam
w szoku i pozytywnie zaskoczona różowymi ścianami, bielą sprzętów
i mebli oraz popielatymi dodatkami. Nawet obiad był wstawiony na
gazie i jakieś ciasto w piekarniku. Być może to dziwne, ale
poczułam się tak, jakbym nagle, za sprawą tylko i wyłącznie
przestąpienia progu, wstąpiła do innego wymiaru. Jakbym się,
kurwa, teleportowała!
– Żona
uwielbia gotować i piec, i przez to... – Zajął miejsce i
poklepał się po brzuszku. – Chyba muszę się zapisać na jakąś
siłownie – zagadnął i wskazał mi miejsce przy białym stole, na
różowym, puszystym krześle, identycznym jak to, na którym on
siedział.
– Chodzi
mi o Ninę, o pańską... mogę mówić bratanicę? – Wolałam się
upewnić, bo jego ojciec najwyraźniej nie życzył sobie, by Ninę
nazywać jego wnuczką, więc być może Hubert także sobie nie
życzył, by określać dziewczynę mianem jego bratanicy.
– Jasne.
– A
ona się jeszcze nie znalazła? – wtrąciła się Sandra i wygnała
dwa kudłacze na korytarz, tłumacząc, że kuchnia to jej królestwo.
– To dlaczego ty chlasz zamiast jej szukać!? – ryknęła na
męża. – I Robert też tak siedzi z założonymi rękami!?
– Rękoma
– poprawił ją, za co dostał ścierką przez łeb.
Drugi
raz się uderzyć nie pozwolił, bo wyrwał narzędzie chłosty z jej
dłoni i założył sobie na kark.
– Zimne
– syknął i zdawał się aż rozpływać ze szczęścia, za sprawą
kawałka mokrej szmaty.
– Nina
się jeszcze nie odnalazła. Sądziłam, że może państwo wiedzą,
dokąd mogła się udać, bo mam podejrzenia, że mogła uciec z
domu.
– Nina?
– zdziwiła się Sandra.
– Uciec?
– nie mniej się zdziwił Hubert.
Oboje,
jak jeden mąż, pokręcili głowami i szepnęli niemożliwe.
– Jak
to niemożliwe? – niemal krzyknęłam. – Sądziłam, że chciała
dać nauczkę pana bratu i...
– Nina
nie jest taka. Jasne, że czasami do nas przychodziła i skarżyła
się czy też żaliła na Roberta albo na matkę, ale też na
nauczycieli, rodzeństwo, rówieśników. Gdyby każdy z tak błahych
powodów uciekał, to... ludzie, by byli szczęśliwi bo by gówniarzy
na utrzymaniu już po ukończeniu trzynastego roku życia nie mieli.
Taki joke – dodał szybko, bo jego żona wyraźnie się oburzyła
na wspomnienie o wyprowadzkach dzieci.
Dopiero
wtedy dostrzegłam, że na stole, przy którym siedziałam,
znajdowała się broszura, zatytułowana bezskuteczne starania,
czyli jak pomóc sobie zajść w ciąże. Nagle zrozumiałam
dlaczego ci Maliccy tak imprezują, być może to jest dla nich taka
odskocznia i zapomnienie o problemie, jakim jest bezskuteczne
staranie się o potomstwo.
– Czyli
uważa pan, że Nina nie miała powodów uciekać z domu?
– I
tak i nie – odpowiedział i pstryknął palcami.
Sandra
podała mężowi piwo z lodówki, a potem oznajmiła:
– Ty
sprzątasz salon i mały pokój. – Mały pokój szczególnie wrył
mi się w pamięć, gdyż normalnie ludzie nazywają takie
pomieszczenie sypialnią. Dla niej to jednak najwidoczniej już był
pokój jeszcze niepoczętego dziecka.
– I
tak i nie? – dopytywałam.
– Sądzę,
że mogła gdzieś, może nie uciec, ale pojechać i myślę, że
sama wróci. No albo mogło jej się coś stać. – Wyraźnie
posmutniał.
– Czyli
jeśli nie wróci sama, to...
– Ja
nie wiem, ale nie uciekłaby przez Roberta. Mój brat ma swoje chore
zasady, przypomina ojca z tym, ale Nina go szanuje, to jedyny ojciec,
jakiego ma.
Skacowany
mężczyzna wsparł poliki na dłoniach, przetarł twarz i ponownie
na mnie spojrzał mętnymi oczyma.
– A
narkotyki? – zapytałam wprost.
– Hubert
już nie pali – wtrąciła się Sandra.
– Pytałam
o Ninę. – Uśmiechnęłam się do obojga.
– Raz
zapaliła trawę, znaczy w sumie to Anka ją zapaliła, Nina od niej
przejęła... matka je nakryła.
– Żona
pańskiego brata?
– Tak,
ale nie powiedziała o tym Robertowi. Obiecały, że więcej tego nie
tkną. Ja ją przekonałem, by dała młodzieży szanse.
– Stary
jak koń, a głupi jak źrebie – skomentowała Sandra. – Robert
powinien wiedzieć. – Jej stanowisko było jasne. Widać było, że
jest za szwagrem. Chwile później zburzyła moją teorię. – Tylko
by nie było, ja tam szczególnie Roberta nie lubię. Jest bo jest.
– Nie
lubi go pani?
– Jeśli
mam być szczera, to nie. Ja widzę jego dobre strony, to że pracuje
i zarabia, a nie to co niektórzy – przy wypowiadaniu tego zdania,
znacząco spojrzała na swojego ślubnego. – Niby rozumiem też to,
że czasami ryknąć musi, bo jednak tych dzieciaków tam jest
czwórka, to jakby nie krzyknął, to by mu wszyscy na głowę
weszli, ale jest w nim coś takiego, co mnie zwyczajnie odrzuca i
sama nie umiem sprecyzować co to jest.
– A
wie pani, że ja mam podobnie – już omal mi się nie wysmyknęło,
ale się powstrzymałam. – Wiem, że to pan odbierał nieraz Ninę
ze szkoły... – powróciłam spojrzeniem do Huberta.
– Tak,
przywoziłem ją tutaj. Pomagałam nam malować albo grała z
Sanderką na konsoli.
– Wiem
też, że to pan ją odebrał z imprezy urodzinowej jej chłopaka,
wtedy już byłego.
– No
tak – przyznał Hubert i spuścił głowę.
– Przywiózł
ją pan tutaj? – drążyłam dla jasności, ale wiedziałam, że
odpowiedź będzie przecząca, bo postawa Sandry wskazywała na to,
że oczekuje wyjaśnień.
Z
irytacją przeczesała swoją długą grzywkę, jedyny znaczny
element włosów, jaki miała na głowię, bo cała reszta była
krótko wygolona.
– Nie.
– A
więc, gdzie ją pan zawiózł? – nie ustępowałam.
– Była
pijana. Zawiozłem ją do magazynu i powiadomiłem o tym jej ojca, bo
Ivan nie odbierał, a chciałem ją do niego... zresztą nieważne.
– Bardzo
ważne! – krzyknęła Sandra i coraz bardziej darzyłam ją
sympatią.
Co
prawda ani trochę jej nie przypominałam i nie wyobrażałam sobie
mieć takiego usposobienia i podejścia do życia, ale była w niej
jakaś taka... brutalna szczerość, agresywność prawdy i wulgarna
bezpośredniość.
– Wiesz,
że Robert mógł jej coś zrobić!?
– Dlaczego
pani tak uważa?
– Bo
on jest narwany. Znaczy jest nerwowy – poprawiła szybko.
– No
i co z tego?! – Hubert zirytowany wstał. – Przecież jej nie
zabił i nie pochował w ogródku! Położył ją po prostu spać i
wysłał SMS-a, by Sylwia się nie martwiła, a rano Niny już nie
było. Sądziliśmy, że pojechała po ten swój skuter.
– Zaraz,
zaraz. Był pan przy tym obecny?
– Nie,
on mówił, że jedzie po towar. Pojechał i wrócił do domu –
odpowiedziała tleniona blondynka, której włosy były aż białe,
co idealnie komponowało się z jej opaloną skórą. Sandra wbiła
też pełne dezaprobaty spojrzenie w swojego męża.
– Robert
został z nią sam – przyznał brunet.
– Ten
stanik, który odnalazłam, był Niny?
– Nie
– zaprzeczył szybko. – Miała na sobie czarny. Uparła się, że
nie zaśnie w ubraniu. Robert ją przy mnie rozbierał.
– Robert
ją przy mnie rozbierał – powtórzyła dziewczyna. – Nie wierzę
w to, co słyszę.
– Przecież
jej nie molestował! Chciał ją zostawić w staniku, ale się
rozebrała. Oddał jej swoją koszulkę. Była pijana w trzy dupy.
Został z nią. Pewnie nad ranem, gdy już było lepiej, to wrócił
do domu, a mnie kazał ją rano dostarczyć, ale jak tam dojechałem,
to już nie miałem kogo dostarczać, bo jej ani jej ubrań już nie
było.
– Pana
brat często się przebiera?
– Tak?
– Ma
ubrania zapasowe w pracy albo wozi w samochodzie?
– Nie,
czasem jak w pracy dźwiga, to wciąga dres i śmiga z gołą klatą.
Nie ma tam zapasowych ubrań.
– Czyli
jeśli Ninie dał swoją koszulkę, to by znaczyło, że wrócił
bez, tak?
– Tak
– odparł po dłuższej chwili zastanowienia.
Wyjęłam
telefon i zanotowałam sobie w nim, to że muszę zapytać Sylwię o
strój w jakim powrócił jej mąż tamtejszej nocy. Niepokoił mnie
też fakt, iż Nina była pijana i została sam na sam z ojczymem,
który wcześniej ją rozbierał. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam
od siebie odeprzeć tej myśli, że dziewczyna była przez niego
molestowana albo została wykorzystana. Jednak miałam jeszcze jedną
teorię. Otóż pijany jest szczery, a Robert bywał porywczy. Nina
mogła mu wypomnieć kochankę, a on ją uderzyć, ona niefortunnie
upaść i... tragedia gotowa.
– Pański
brat ma kochankę?
– Nie!
– niemal krzyknął Hubert. – Nigdy nie zdradziłby Sylwii. Pani
nie rozumie tego, ale on ją nad życie kocha. Spotkali się w
chwili, gdy życie im obojgu dało po dupie. Ona miała dziecko z
gorączką i zapaleniem płuc w szpitalu, a drugie pomimo, że
jeszcze całkiem małe, bo kilkuletnie, samo w domu. Anka też wtedy
się poparzyła i... zaczęło się od rozmów na szpitalnym
korytarzu i podzielenia się kawa, bo automat się zepsuł.
Nie
potrafiłam nie unieść kącików ust w górę, po tym co
usłyszałam. W końcu takie poznanie się, musiało być całkiem
urocze.
– Pański
ojciec się z ich zejścia nie ucieszył – nie umiałam sobie tego
komentarza darować.
– Mój
ojciec, to pani... niech pani go nie słucha. Żadna nie będzie
wystarczająco dobra.
– Faktycznie.
Każda jest skreślona, tylko Anetka na piedestale – wtrąciła
Sandra. – Wie pani, Norbert wżenił się w bogatą i wykształconą
rodzinę, sam jest lekarzem, a Sylwia czy ja... my nie sięgamy
Anecie do pięt i jakoś nie jest nam z tym źle. Przynajmniej nie
jesteśmy tak sztywne jak ona.
– Znaczy
Sylwia to się jeszcze z Anetą dogaduje, ale ty to wcale – wtrącił
Misiek, bo przecież taką ksywkę mu nadałam, gdy pierwszy raz
zobaczyłam go na oczy.
– Podobnie
jak z twoim ojcem, który ciągle wypomina mi zawód.
– A
czym się pani zajmuje? – To nie ja się odezwałam, to była moja
wścibskość, która jakimś cudem wyszła na prowadzenie.
– Jestem
tancerką Go-Go – odpowiedziała bez skrępowania i wstydu.
Z drugiej strony, czego się miała wstydzić, w końcu tańczyć to
chyba nic złego.
– Poznaliśmy
się gdy poszedłem tam z Robertem – wtrącił Hubert. – Ale to
nieważne. Robert nic by Ninie nie zrobił i nie ma kochanki.
Spojrzałam
na Sandrę, która z niedowierzaniem kręciła głową.
– Pani
uważa inaczej? – wywnioskowałam.
– Wcześniej
zgodziłabym się z mężem, ale ostatnio... wie pani, ja czasami
chodzę po sklepach dla dzieci, oglądam śpioszki, wózeczki,
zabaweczki i... spotkałam tam Roberta.
Hubert
rzucił żonie pełne niewiedzy spojrzenie.
– No
nie patrz tak! Ja go widziałam, ale on mnie nie widział. Ukryłam
się za regałami.
– On
ma dzieci, Piotr jest jeszcze mały, co dziwnego, że był...
– To
był sklep dla niemowląt, ty ośle!
– Kupował
coś? – dopytywałam.
– Kurteczkę
i zabawkę. Taką grzechoczącą piłkę.
– Jaką
tą kurtkę?
– Bo
ja wiem? Nie znam się. Tak do roku czasu.
– Pytałam
czy dziewczęca czy chłopięca?
– Nie
wiem, miętowa była, ładny kolorek miała i wzór też. Taki modny,
taka sama jak dorośli noszą.
– W
takim razie to chyba wszystko. Dziękuję państwu za rozmowę. –
Wstałam, a Hubert postanowił odprowadzić mnie do drzwi. – Mam
jeszcze pytanie odnośnie Ivana... – przypomniałam sobie nagle,
niemal w ostatniej chwili.
– On
dziś wieczorem będzie u siebie w domu i mam nadzieję, że Nina
będzie z nim – przerwał mi tym zdaniem, ale nie czuł się z tego
powodu winny, ani ja nie miałam mu tego za złe. – On i Nina...
Nina i on... Zresztą co będę mówił? On sam pani wszystko
wytłumaczy, to taki człowiek jest. – Pokazał gestem, że z
Ivanem to można nawet konie kraść. – I do tańca i do różańca
– dodał i podał mi dłoń na pożegnanie, mówiąc ostatnie
zdanie: – niech pani ją odnajdzie.
Spokojnie
więc mogłam skreślić Sandrę i Huberta z listy podejrzanych.
Roberta za to mogłam pogrubić i podkreślić, bo facet nie był ze
mną od samego początku szczery. Zbliżał się jednak wieczór,
więc najpierw postanowiłam odwiedzić słynnego Ivana, który
gdzieś tam ciągle się pałętał w rozmowach ze świadkami,
podejrzanymi i rodziną. No i została mi jeszcze Anka, ale dzieci
postanowiłam sobie zostawić na deser, czyli na jutro rano.
Zgłosiłam się przez SB-radio i poleciłam:
– Wyszukajcie
mi wszystko co możecie na Roberta Malickiego. – Kierowała mną
intuicja, instynkt. Nie byłam pewna, że ktokolwiek cokolwiek
znajdzie, ale cóż... miałam nadzieję i wierzyłam w swoje
szczęście.
Widzę, ze policjantka dowiaduje sie coraz ciekawszych rzeczy. Podobało mi się, ze w rozmowie z nastolatka nie zwróciła jej uwagi na palenie, bo wtedy juz nic by z niej nie wyciągnęła. Ale jak na to, ze Malwina miała niby zaraz lekcje, to bardzo się rozgadała, az za bardzo na mój gust :D. Ten Robert to ma jakoś sporo na sumieniu, odnoszę wrażenie. Jego ojciec i brat tez sa nieźli. Jesli chodzi o ostatbią czesc, to początkowo byłam załamana wyglądem mieszkania itd., ale pozniej uznalam, ze Sandra wydaje sie byc całkiem inteligentna i bystra; dziwi mnie wiec, zd związała się z Hubertem. Sprawa z ucieczka/zaginieciem Niny jest naprawdę dość zagadkowa. Jesli chodzi o błędy, troche ich było, ale najbardziej zabolał mnie kolarz zamiast kolaż (to pierwsze to rowerzysta, a chodziło Ci o drugie), No i zastanawia mnie tez, dlaczego Malwina zadała tak głupie pytania jak: czy znaleźli Ninę, jakby znaleźli, to by przecież (pewnie) przyszła do szkoły bądź całe miasto by o tym mówiło... Podejrzewam. Czekam na ciąg dalszy i zapraszam na zapiski-Condawidamurs
OdpowiedzUsuńA naprawdę pisze kolarz? Cholera, w nocy postaram się jeszcze raz przejrzeć tekst, bo najwidoczniej albo sprawdziłem połowę, a potem zapomniałem sprawdzić resztę, albo może gdy to czyniłem, to byłem jakiś nadmiernie zmęczony.
UsuńSandra i Hubert się kochają xD A to, że się bawią. Chyba większość mieszkań po imprezie właśnie tak wygląda i nie trzeba potłuczonego szkła. Starszą porozrzucane ubrania, kilka opakowań po pizzy, butelki i od razy jak w jakieś melinie się człowiek czuje.
"z dupą i cyckiem na swoim miejscu" - nie wiem czemu, ale to mnie rozbawiło xD
OdpowiedzUsuń"jak we więzieniu było" - "w więzieniu"
"Nina w drugiej gim nie zaliczyła" - nie wiem czy to celowe, czy nie, dlatego tylko wypisuję i zwracam uwagę
"mieliśmy nocleg w Karpaczu za frajer, bo jego brat ma tam szwagierkę" - nie chodziło Ci o "free" a nie "frajer"?
"kazała takiej kujące pilnować klasy" - kujonce
"Wiedziała gdzie znajduje się ulica Porzeczkowa" - "wiedziałam"
"Nie możliwe, by pomylili Henryka" - niemożliwe
"Jak to Huberta!? Stało mu się coś!?" - znak zapytania przed wykrzyknikiem
"ode mnie chcesz, kobieto?." - kropcia
"wygnała dwa kudłcze na korytarz" - kudłaczego?
"Tak, przywoziłem ją tutaj. Pomagałam nam malować"
"Jaką tą kurtkę?" - jakoś mi to zdanie nie bardzo pasuje...
Pani policjantka zachowuje się, moim zdaniem, nie profesjonalnie. I strasznie szybko się denerwuje z byle powodu. Ja rozumiem człowiek nerwowy (sama taka byłam), ale ona to ma coś chyba nie tak pod sufitem. No naprawdę, byle pierdoła, a ta już wielce wkurzona. Kobieto, co ty masz, pms? Może meliskę? Jak dla mnie na policjantkę z takimi nerwami to się nie nadajesz. Ale nie mnie to było osądzać i nie ja ją przyjmowałam.
Sprawa zaczyna coraz bardziej śmierdzieć. A Malicki R. coraz bardziej podejrzany i sprawa z nim to jest tajemnicza. Nie chce wyciągać pochopnych wniosków, ale jego zachowanie, gdy chciał rozebrał (a właściwie rozebrał) Ninę, jest bardzo podejrzane. Czemu ją rozebrał? Bo nie chciał, aby spała pijana we własnych ubraniach? E... serio, drobi panie Malicki? O ty pedofilu jeden. Młódki się zachciało, co? Żeby nie było, to nie do Ciebie Dariuszu XD Tak trochę oficjalnie to brzmi, o raju.
Jedno czy dwa zdania masz tak napisane, że się fajnie rymują xD
Nie mogę powiedzieć, że coś się wyjaśniło, bo właściwie mamy więcej tropów, ale no cholercia, nie ma się czego przyczepić. Trochę ma policjantka zagmatwaną sprawę. I wyszło, że Malicki zrobił skoczek w boczek. A taki niby porządny.
Kurczę, no ja bym z chęcią pogłówkowała, ale no... sprawa jest coraz bardziej zawiła i nie mam nawet pomysłów, dlaczego Nina by mogła uciec. Nie wiem czy to z powodu ciąży czy z powodu jakiegoś zajścia między nią a Malickim. No po prostu nic mi tu nie pasuje...
Życzę weny i pozdrawiam!
frajer a free to znaczy dokładnie to samo. Bierz pod uwagę, że dialogi t mowa potoczna i nie ma obowiązku być poprawna.
UsuńKułacze - dla koty
co w tym nie tak?
Tak samo jak wykrzyknik przed znakiem zapytania to nie błąd, a emocje, wtedy można zastosować.
to zamiennie.
Resztę poprawie jutro. Dzięki za czujność :-)
to mowa potoczna
Usuńkudłacze - inaczej koty
a co do tego wykrzyknika to gdzieś u Rudej wyczytałem że tak można gdy bohatera biorą górę emocje.
Dlatego się zapytałam. Nawet nie wiedziałam, że frajer może znaczyć coś innego niż po prostu frajer. XD
UsuńZ wykrzyknikiem to aż sprawdziłam by się upewnić i masz rację, więc zwracam honor.
Chodziło mi, że napisałeś kudłcze, brak "a" ;)
A że kudłAcze. Trzeba było tak od razu. Z tymi wykrzyknikami, to ja też długi czas nie wiedziałem jaka jest zasada i pisałem po prostu tak jak lepiej mi wyglądało, w sensie ładniej.
UsuńW tym rozdziale w ogóle dużo jest takich literówek i braków w stylu widziała zamiast widziałam. Po prostu jak człek taki jak ja dłuższy czas nie pisze to wyłazi z wprawy i potem to się nawet nad hakiem zastanawia i czasami chce tam C wcisnąć.
Obiecuję przejrzeć jeszcze raz ten rozdział przed dodaniem następnego, ale to gdy wytrzeźwieję.
młodzież ma dużo takich słów, specyficznego slanfu jak frajer, gibony, sztuka, szaleć na gwizdku, szlachcic, odkurzyć, itd. Na przyszłość będę pod rozdziałem wyjaśniał xD
Pozdrawiam
Ta policjantka zdecydowanie nie dostała łatwej sprawy, ale na pewno jest to dla niej ciekawe wyzwanie zawodowe. Każdy ze świadków praktycznie ma jakieś odmienne zdanie, ale to jak w życiu ludzie nigdy nie zgodzę się ze sobą w 100%.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem cała ta rodzinka Roberta coś kręci. Odwiózł ją zostawił z Robertem, a ta potem nagle znika jakieś to grubymi nićmi szyte. Jestem ciekawa jak długo będizemy czekać, aż dowiemy się co się stało z Niną i czy ona nadal żyje.
Chyba większość ludzi ma podejście do policji, jak 3/4 bohaterów z tego rozdziału - trudno im się dziwić - sama się jednak nie spotkałam z tym, żeby ktoś jawnie do nich powiedział coś w stylu "z policją nie gadam". Do niej sama bym tak chyba powiedziała, bo jakoś mnie denerwuje. Jak dla mnie chwyta się najmniej istotnego i oskarża "biednego" Roberta, zamiast szukać prawdziwego sprawcy(mimo zapewnień, że nigdy by jej nie zrobił nic złego, nawet ze strony osób, które go nie lubią(a sporo takich z tego co widzę - fakt, jest trochę specyficzny)). Facet na pewno ma za uszami niejedno, ale Niny by nie skrzywdził. Dobrze chociaż, że przyjaciółka dziewczyny porozmawiała z nią normalnie i nakierowała co-nie-co na inny tor poszukiwań.
OdpowiedzUsuńNie lubię ojca Roberta. Hubert porównał tych dwóch panów, ale jak dla mnie, Robert jest tysiąc razy lepszy, da się go lubić, za to jego rodziciela ani trochę. Matka jest za to cieplejsza i była bardziej skora do pomocy policjantce, czym zyskała moją, może niewielką jak na razie, ale sympatię.
Hubert i Sandra to dziwna para, do tego są ogromnym przeciwieństwem Roberta i Sylwii, których polubiłam - choć też idealni, to nie są. Spodziewałam się, że przy policjantce będą się hamować, zważać na słowa i czyny, oni za to byli swobodni i nie kryli swojego "ja" - szok, bo dużo osób przy policji wręcz paraliżuje strach. Nieważne czy się im z czegoś tłumaczą, czy składają zeznania w jakiejś sprawie.
Jestem strasznie ciekawa postaci Ivana, o której jak na razie są tylko krótkie wzmianki. Czego kobieta się od niego dowie i czy to pomoże jej w odnalezieniu Niny? Mam nadzieję, bo sama zaczynam się denerwować czy tej dziewczynie, którą polubiłam, nie stanie się coś poważnego.Z drugiej strony jest sprytna i wyjdzie na pewno z wielu opresji - o ile w jakiejś w ogóle jest, bo może to naprawdę jedynie szczeniacki wybryk.
Mam nieodparte wrażenie, że ja już ten rozdział kiedyś wcześniej czytałam i skomentowałam nawet, chyba mam jakieś zwidy normalnie.
OdpowiedzUsuńCo kolejny rozdział, to jakieś rewelacje i jak już jestem skłonna stwierdzić, że Robert nie miał nic wspólnego ze zniknięciem Niny, to pojawia się jakaś informacja, która skłania mnie, żeby znowu go podejrzewać,a za chwilę znowu utwierdzam się w przekonaniu, że to niemożliwe, żeby on jej coś zrobił, bo nawet Malwina i Sandra, które niezbyt go lubią, tak do końca nie są skłonne uwierzyć w winę Roberta.
W to, że Anka mogła coś zrobić siostrze, też jakoś nie mogę uwierzyć, nie lubiły się, rywalizowały ze sobą o uwagę rodziców, ale że Anka zrobiła coś Ninie, nie, to mi w ogóle nie pasuje. To już bardziej bym uwierzyła, że jednak Malicki w nerwach jej coś złego zrobił. Nawet jak nie zabił, to może przylał, jak został z nią wtedy w hurtowni, jak Hubert przywiózł ją pijaną, a Nina postanowiła dać mu nauczkę i na jakiś czas zniknąć z domu, żeby się martwił.
Z początku jak przeczytałam opis mieszkania Sandry i Huberta to sobie pomyślałam, że to jakaś patologia, że nie robią nic innego tylko balują. Ale później ukazał się zupełnie inny obraz, może i balują, jak to młodzi ludzie, którzy wreszcie są sami we własnym domu, ale poza tym widać, że się kochają i bezskutecznie starają się o dziecko i może te imprezy były taką odskocznią, zeby chociaż na chwilę zapomnieć o niepowodzeniu w staraniach o potomka. Muszę przyznać, że opis wymuskanej i sterylnej kuchni zaskoczył mnie, nie spodziewałam sie czegoś takiego, zwłaszcza po opisie reszty mieszkania, ale tak to już jest, że pozory mylą.
Czyżby jednak Robert zdradzał Sylwię? ten różowy stanik nie daje mi spokoju, do kogo należy? Malwina zasugerowała, że Malicki mógł mieć romans z wychowawczynią Piotrka, ale tutaj to może być tylko i wyłącznie bujna wyobraźnia dwóch siedmiolatków. Chociaż z drugiej strony, Sandra też zaczęła mieć podejrzenia co do szwagra.
Czy pisałam już, że nie podoba mi się ojciec Roberta, nie lubię go. Ja rozumiem, że może mu się nie podobać wybór syna, ale nie ma prawa go krytykować i źle mówić o Sylwi. Robert jest już dawno dorosły i ma prawo do podejmowania samodzielnych decyzji. Bardzo przykre jest to, że stary Malicki nie uznaje Niny i Majki za swoje wnuczki.
Zastanawiam się, że może Ninę i Iwana jednak coś łączy, zwłaszcza po tym, jak Hubert stwierdził, że chciał odwieźć Ninę do chłopaka, gdy odebrał ją pijaną z imprezy. Hubert musi wiedzieć coś więcej, tylko o tym nie mówi.
Jej, weszłam w "spis treści" a tu patrzę, że już wszystkie tytuły i epilog, i chwilowe przerażenie:"Matko, to ja aż tyle u Ciebie nie byłam?". Ale widzę, że zalinkowanie do 10, także jednak nie tak długo :D. Tak, wiem, że opowiadanie poprawiałeś chyba, bo jak chciałam je przeczytać, to zacząłeś od nowa.
OdpowiedzUsuńZnów się powtórzę, że Klaudia nijak mi pasuję na kogoś z policji. Fakt, że ostatnio nie przepadam za policją z pewnych względów, że natrafiłam na ich zachowanie, gdzie zajmują się głupotami i nie do końca biorą na priorytet coś, co powinni, jeżeli chodzi o pomoc komuś. Mniejsza jednak z tym. Też zastanawia mnie sprawa tego, że zwykle policjanci, zwłaszcza przy śledztwie, jeżdżą w co najmniej dwójkę. A tu jest pani sama. Czyżby nie starczyło policjantów? W dodatku mam wrażenie, jakby kobieta kierowała się za bardzo emocjami, a to utrudnia pracę, stawia pochopne wnioski, ale cóż, jak się chce, to trzeba pracować nad sobą, nie każde ma wszystkie cechy do swojego zawodu. Moja siostra ma na imię Malwina :D. Cóż sporo jej opowiedziała o relacjach. Ach te nastolatki takie wygadane. Dziwi mnie natomiast zdanie Sylwii, że niby taka biedna, zarabiała na chleb nie najlepszym sposobem, a za to powielała zdanie rodziny męża. Aż w sumie dziwne, bo nie lubiła się z teściem, a odniosłam wrażenie, że to on miał głównie takie zdanie. Chyba, że chciała się zwyczajnie przypodobać. Co do Piotrka, to mając siedem lat, to chyba powinien być w pierwszej klasie. Chyba, że urodził się od września do grudnia lub poszedł z nową reformą. Albo zwyczajnie rodzice chcieli go puścić rok wcześniej do szkoły. Sprawa ze spaniem Niny w magazynie skończona, tylko kto spał przed nią, po niej? Chyba, że spała tam częściej, ale wygląda na to, że nie. Ogólnie nie chwalę wychowywania dzieci biciem, ale chodzi mi raczej o mocne lanie. Chociaż zależy, kto co woli, bo jedni uważają, że są super wychowani takimi metodami. Krzyknąć można, bo czasem się po prostu inaczej nie da zapanować nad całą zgrają dzieci. Natomiast mam podejrzenia, że Robert miał jakiś kontakt cielesny z Niną i to już właśnie od tego wspomnienia wcześniej. Dlatego patrzę na niego trochę cięta. Uważam też, że pieniądze to nie wszystko i tym nie zastąpi się miłości rodziców. Chociaż widać, że Robert trochę się angażował, że chciał gdzieś z nimi przebywać itd. Rodzina Huberta dość zaskakująca. Te nagie zdjęcia właściwie najbardziej mnie zdziwiły. A co do "małego pokoju", to u mnie też się nazywa ten, w którym sobie zamieszkuję. Cóż może Huberta coś więcej łączyło z Niną, ale przyjacielem również mógł być. Zwłaszcza, że Nina przebywała również dużo z Sandrą.
"Pewna kobieta otworzyła mi dziewczyna, w krótkich spodenkach, które były częścią całego kompletu na ramiączkach." Takie trochę zmieszanie. Kobieta czy dziewczyna?
Rozejrzałam się po ścianach umalowany na mroczny – czarny, i agresywny – czerwony kolor." -> "ścianach umalowanYCH"
Pytałam czy dziewczęca czy chłopięca?" -> Trochę nie zrozumiałam. Ona wcale nie pytała wcześniej o to. Chyba, że to było pytanie w stylu "A zapomniałam, czy pytałam już(...)". Chyba, że takie właśnie było.
Gdzieś jeszcze zamiast przecinka była kropka, ale nie zaznaczyłam sobie, a widzę, że już ktoś kilka błędów wypisał, ale jednak nie ten, o który mi chodziło. Jeszcze jedna sprawa ze słowem "jak", jeśli to nie porównanie, to śmiało przed nim stawiamy przecinek.
Pozdrawiam :)
Powiem szczerze, że po takiej długiej przerwie w czytaniu „Zaginionego dziecka” miałam totalną pustkę w głowie. Musiałam jechać od samego początku, ale z racji tego, że brakowało mi czasu, to przeczytałam tylko komentarze jakie umieściłam pod poprzednimi rozdziałami. I troszkę mi się przypomniała historia.
OdpowiedzUsuńNa chwilę obecną wszystko wskazuje na to, że Robert miał coś wspólnego z zaginięciem Niny.
Może to przez niego uciekła? – całkiem możliwe. Trzymał ją krótko, nawet raz jej przyłożył, PRAWDOPODOBNIE ją molestował i osobiście uważam, że… że Nina uciekła, bo zaszła Z NIM w ciążę. (Boże, jak to ohydnie brzmi!)
Na dodatek z rozdziału wynika, że być może Robert ma kolejne dziecko… nieślubne. No bo niby dla kogo kupował kurteczkę w dziecięcym sklepie? Dziwne natomiast jest to, że Sandra wprost nie podpytała Roberta o tym wydarzeniu.
Stary Henryk taki sam jak przedtem. Oschły, niemiły i nienawidzący Sylwii. Tylko jeden powód tej nienawiści jest logiczny – Henryk na bank wie, czym kiedyś zajmowała się Sylwia. Może zwyczajnie się wstydzi synowej?
Mogłam coś pomylić, przeoczyć przez taką długą przerwę, więc wybacz.