Nadzieją
pośród pośród łez, miłością która jest
we
mnie i w tobie, nam i sobie, w czymś jak sens i treść...
IRA
– Mój Bóg
Robert
Malicki spojrzał na żonę. Zauważył jej zaczerwienione oczy i
nawet przeszło mu przez myśl pytanie czy Sylwia nie płacze, bo
zwyczajnie brakło jej już na to łez, czy po prostu stara się być
silna dla dzieci, by i one się nie martwiły?. Mężczyzna był
jednak zmuszony przerwać swoje rozmyślania, bo nagle Anka wyrosła
dosłownie przed nim, niczym spod ziemi.
– Wiecie
coś więcej o Ninie? – zapytała.
– Policja
jej szuka – odparł szybko i widząc załamanie malujące się na
twarzy swojej kobiety, a potem to, jak się odwraca do niego plecami
i odchodzi, sam przeprosił Ankę, chcąc, by ta zeszła mu z drogi i
ruszył za Sylwią. – Ej, ej – zaczął, zaciskając dłoń na
ramieniu żony. – Będzie dobrze – zapewnił, choć sam nie
wierzył we własne słowa, ale pragnął w nie wierzyć.
Chciał,
by wszystko było dobrze, pragnął wierzyć, że Nina wróci albo że
policja ją przyprowadzi, ewentualnie, że sami ją gdzieś znajdą i
to właśnie szeptał do ucha płaczącej brunetki, gdy ją
przytulał.
Czternastoletnia
Anna poprawiła gumkę, którą miała związane ciemne włosy i
chwyciła młodszego brata za rękę.
– Chodź
– rozkazała i szarpnęła, by niespełna siedmiolatek podążał
za nią do góry, a nie był świadkiem sceny, w której oboje
rodziców się rozkleja i załamuje. Z drugiej jednak strony, miała
świadomość, że nieważne co uczyni, to i tak Majki i Piotra nie
da rady w pełni ochronić przed rzeczywistością. Tak było zawsze,
choć zawsze się też starała to uczynić.
Tak
naprawdę, to Anka uchodziła za najgorszą z rodzeństwa, za tą
najbardziej zbuntowaną. Sąsiedzi o niej głosili tylko trzy fakty:
wulgarna, paląca, bezczelna. Czy jednak taka była naprawdę,
czy to było zwykłe ocenianie po pozorach? Faktycznie, nawet teraz,
męska bluza, która sięgała jej niemal do kolan, mogła straszyć
napisem Chwdp i wzmianką o tym jak to Mamy prawo do
szczęścia, ale nie mamy szczęścia do prawa. Dresowe, czarne
spodnie i czapka z daszkiem odwróconym do tyłu, a do tego
obowiązkowo naszyjnik z rzucającą się w oczy, srebrną żyletką
oraz możliwie jak najbardziej zakolczykowane uszy, nie ułatwiały
nauczycielom i sąsiadom sprawy zawierzania w jej grzeczność,
koleżeńskość i miłosierdzie. Jak nietrudno się domyślić,
Robert był przeciwny takiemu wyglądowi córki. Oczywiście nie miał
nic do bluz i dresów, ale mocny, czarny albo w zależności od
nastroju, neonowy makijaż i ilość kolczyków wciśniętych do
uszów ani trochę go nie radowały. Tak naprawdę to on już dawno
chciał z tym zrobić porządek, tylko po pierwsze, zazwyczaj był
bardzo zapracowany i nigdy nie miał na to czasu, a po drugie, nie
pałał też ochotą do awantur, zwłaszcza, że Sylwia uspokajała
go, że kiedyś to wszystko minie, że rzekomo to tylko taki wiek.
Zresztą, to właśnie macocha pozwoliła Ani na kolczyka w wardze, a
nawet sama poszła z nią do salonu kosmetycznego i zapłaciła za tę
ozdobę. Wolała uczynić tak, niż pozwolić dziewczynie na
kolczykowanie się w swoim pokoju, po przemyciu jakiegoś żelastwa
czy też wenflonu najzwyklejszym spirytusem, bo i takie pomysły
wpadały dziewczynom do głów. Sylwia do dziś pamiętała jakiego
strachu się najadła przez nieprofesjonalnie przekłuty pępek Niny,
kolczykiem, który nie chciał dać się odpiąć, a potem wyjąć.
Wtedy postanowiła uniknąć podobnych perypetii z Anką, dlatego
wolała ponieść wszelkie koszty i mieć świadomość, że
przynajmniej zapewniła nastolatce bezpieczeństwo. Robert owy
kolczyk w wardze swojej córki, zauważył stosunkowo późno, bo
miała go od początku wakacji, a on dopiero w ich połowie, miał
możliwość przysiąść dokładnie naprzeciw niej i przyjrzeć się
na tyle, by dostrzec ten maluśki dodatek. Byli wtedy wspólnie na
wakacjach. Niny nie było z nimi, pojechała na obóz sportowy.
Rozpoczęło się wtedy wykłócanie małżonków, którzy
przekrzykiwali między sobą swoje racje, typu:
– I
tak by to zrobiła.
– Trudno,
nie musiałaś się godzić, zwłaszcza, że ja nie miałem o tym
bladego pojęcia.
– To
byś wolał, by sobie z koleżankami nawzajem przekłuwały?
– Za
taką samowolkę, mógłbym chociaż wyciągnąć konsekwencje, a
tak? Żona taty pozwoliła.
– Ty
masz pretensje do mnie?
– Nie,
do świętego Mikołaja!
Wbrew
pozorom Anka nie chciała robić Sylwii problemów. Nawet sama wyszła
z propozycją, że skoro ojcu tak to przeszkadza, to może wyjąć
ten kolczyk, ale uprzedziła, że dziura i tak zostanie, dlatego sam
Malicki machnął na to ręką i uznał, że jak już sobie chce, to
niech sobie ma, tylko na przyszłość chciałby wiedzieć przed
faktem, a nie po jego dokonaniu.
– Czyli
rozumiem, że jak będę chciała uprawiać seks, to mam ci
powiedzieć, zanim uraczę cię faktem będziesz dziadkiem? –
zapytała bezczelnie czternastolatka.
– Co?
– szepnął Malicki.
– Anka
– syknęła Sylwia, wiedząc, że tym podobna dyskusja nie może
się dobrze skończyć.
– No
nic. To był tylko żart.
– Wyjątkowo
niesmaczny – stwierdził Robert i nawet się nie uśmiechnął.
Gbur
– uznała Ania w myślach, a potem wzięła piłkę, młodsze
rodzeństwo i nakłoniła ich na naukę gry w siatkówkę plażową.
Teraz
także wzięła młodsze rodzeństwo, tyle tylko, że nie na plażę,
której zresztą w ich mieście nie było, a do swojego pokoju.
Piotrowi najbardziej podobało się łóżko siostry, które
znajdowało się na antresoli. Od razu wspiął się po metalowej
drabince na górę i usiadł w taki sposób, żeby móc machać
nogami.
– Tylko
nie spadnij – uprzedziła brunetka i opadła na miękką, wygodną,
skórzaną pufę w kształcie i we wzór piłki nożnej. – Chcecie
pograć? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, włączyła
telewizor przytwierdzony do ściany i podała młodszemu rodzeństwu
pady od x-Boxa, tej starszej wersji, bo najnowszy znajdował
się w salonie.
Z
punktu widzenia zwykłego, szarego człowieka, który jest zmuszony
utrzymywać rodzinę za pensję nieprzekraczającą średniej
krajowej, a czasami za o wiele niższą, to dzieciom Malickich
niczego nie brakowało. Jak na polskie realia, to nawet pławiły się
w luksusach. Każde z nich miało, może nie duży, ale jednak
własny, pokój, komputer, telefon komórkowy, inne elektroniczne
gadżety. Do tego porządne rowery, rolki i inny sprzęt sportowy.
Nie brakowało także ubrań, które choć nie były najdroższe, to
jednak w danym sezonie modne i dopasowane kolorystycznie pod panujące
trendy. Rodzice nie żałowali także na zajęcia dodatkowe ani na
obozy, wycieczki czy wyjścia z przyjaciółmi. Nie mieli wszystkiego
– z pewnością nie, bo na wszystko, co dziś dziecku, zdaniem
samego dziecka, potrzebne, to nawet cesarz by nie zarobił, ale żyli
ponad przeciętność i często mieli znacznie więcej od swoich
rówieśników.
Robert
Malicki, choć z początku miał zamiar jedynie wziąć szybki, zimny
prysznic, a potem wyjść z domu, to teraz korzystając z tego, iż
woda była zagotowana, jedynie ją podgrzał i przygotował dla
siebie mocną kawę, a dla żony herbatę. Podczas słodzenia dotarło
do niego, iż ostatni raz sam dla siebie robił kawę lata temu.
Zawsze to Sylwia mu ją podawała, a w pracy wysługiwał się
Patrykiem albo innym pracownikiem.
– Zastanów
się gdzie jeszcze jej nie szukaliśmy, a dokąd mogła pójść. –
Postawił jeden z kubków przed żoną, a sam z drugim, trzymanym za
ucho przysiadł dokładnie naprzeciwko niej.
– Nie
wiem. Rodziców pytałeś?
Robert
pokręcił głową. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, było
pokazywanie się własnemu ojcu na oczy, ale dla Niny postanowił się
przemóc i pojechać do rodzinnego domu. Wiedział, że dziewczyna
czasami tam chodziła, bo pomagała w restauracji należącej do jego
matki. Lubiła sobie od czasu do czasu coś dorobić. Właściwie, to
teraz, w myślach, sam sobie pluł w brodę, iż nie zawitał ani
chociażby nie zadzwonił do rodziców wcześniej.
– Mógłbyś
po drodze... w mojej pracy mógłbyś powiedzieć, że nie będzie
mnie dłużej i potem postaram się donieść im zwolnienie, o ile
jakiś lekarz mi je wystawi.
– Mój
brat – rzucił propozycją.
– Ginekolog?
– zapytała z powątpiewaniem. – Wtedy to już mnie na pewno
zwolnią i to przy pierwszej lepszej okazji, bo dla nich to będzie
jednoznaczne.
– Faktycznie,
zwolnienie od ginekologa, nie było dobrym pomysłem. – Uśmiechnął
się i przystawił brzeg kubka do ust. Zrobił kilka małych łyków
niemal wrzącej kawy. – Jak cię zwolnią, to trudno. Znajdziesz
inną pracę albo zostaniesz w domu.
– Znajdziesz
inną pracę, fajnie powiedzieć, trudniej zrobić. Zostanie w
domu nie wchodzi w grę i o tym już rozmawialiśmy.
– Jak
sobie chcesz – warknął, średnio zadowolony.
– Możesz
przestać? Nie musisz nawet w takim momencie... – zaczęła się
unosić.
– Przecież
nic nie mówię! – krzyknął. – Chcesz sobie pracować, to
pracuj, do kaloryfera cię przecież nie przykuję i nie zmuszę do
siedzenia w domu, choć moim zdaniem...
– Znam
twoje zdanie! Słyszę je od ponad ośmiu lat i uwierz, nie mam
ochoty na wysłuchiwanie tego wszystkiego jeszcze dziś.
– Dobrze,
tylko nie rozumiem, co złego jest w siedzeniu w domu? Wiele kobiet
zajmuje się domem i dziećmi...
– Też
się zajmuję domem i dziećmi – wtrąciła.
– Przepraszam.
Nie tak to miało zabrzmieć.
– Zaraz
mi powiesz, że Nina zaginęła przeze mnie, bo nie poświęciłam
jej wystarczająco dużo czasu!
– Nic
takiego nie powiedziałem! – ryknął, wstał i uderzył otwartą
dłonią o stół.
Kobieta
zatrzęsła się pod wpływem nagłego huku.
– Wychodzę
– zapowiedział, wymijając stół. – Nie chciałem cię
przestraszyć – dodał, kładąc dłoń na jej ramieniu, a potem
szepnął jeszcze, że będzie późno, bo nie tylko pojedzie do
pracy swojej żony i do rodziców, ale także w kilka miejsc i po
faktury do pracy, by móc popracować w domu, a nie musieć siedzieć
z magazynie.
Już
kiedy Malicki wsiadł do samochodu, to wyczuł, że ktoś go
obserwuje. Niedługo trwało, aż zauważył w bocznym lusterku, iż
ma ogon w postaci policjantki. Z początku miał zamiar zatrzymać
się, zamrugać na nią, a następnie solidnie ją opieprzyć, że
zamiast szukać jego córki, to ta marnuje czas na śledzenie jego
osoby, ale powstrzymał się przed tym. Najpierw wjechał do
pensjonatu, w którym pracowała jego żona i zagadnął znajomą
recepcjonistkę. Ta obiecała przekazać szefowi, iż Sylwii jakiś
czas nie będzie, bo ma prywatne problemy, związane z zaginięciem
dziecka.
– Powinien
zrozumieć – rzuciła na pocieszenie do Roberta, a potem w
przypływie chwilowej odwagi, położyła swoją dłoń na jego
dłoni. – Ninka też się znajdzie – dodała, by jakoś
usprawiedliwić swój gest, zwłaszcza, że mężczyzna znacząco się
spojrzał i nie było w jego wzroku niczego przychylnego.
– Też
mam taką nadzieję – odparł i poczuł, jak czerwienią mu się
oczy. – Muszę już iść – zapowiedział. Wyrwał dłoń z
uścisku farbowanej, młodej blondynki i wyszedł z budynku, tylko po
to, by na piechotę udać się ulicę dalej.
Wszedł
do restauracji, którą prowadziła jego matka. Z początku się
ucieszył, iż ojca akurat nie było. Zasiadł przy jednym ze
stolików, napił się rozgrzewającej herbaty z imbirem i
porozmawiał z matką.
– Nie
było jej tutaj – odpowiedziała starsza kobieta. Nie udawała
zmartwionej, naprawdę bała się o wnuczkę, bo ona, w
przeciwieństwie do męża, uważała córki Sylwii za swoje wnuczki.
Nigdy też nie żałowała, że Robert związał swoje życie z
kobietą, która miała już dwoje dzieci. Starała się tego nie
oceniać, nie komentować i trwać w przekonaniu, że jak sam sobie
pościeli, tak się wyśpi i nie powinna się do tego wtrącać, bo
ona już swoje zrobiła, wychowała go, a dalej to musi mu pozwolić
żyć samemu. – Jak długo jej nie ma? – dopytywała.
– Za
długo – podał wymijającą odpowiedź. – Gdyby się do was
odezwała lub... – nie dokończył, bo poczuł dłonie ojca na
swoich barkach.
– Kogóż
ja tu widzę? Czyżbyś zgłodniał? Znudziły ci się na zmianę
podawane te same dania? – zajął miejsce obok syna, który odsunął
się niczym od trędowatego i łypnął na niego iście nienawistnym
spojrzeniem.
– Zejdź
z mojej żony, tato – wypowiedział z taką odrazą, iż owe tato
zdawało się ociekać jadem. – Poza tym nie chcę się kłócić.
Szukam Niny. Widziałeś ją czy nie?
Mężczyzna
o siwej brodzie i dużych zakolach pokręcił głową.
– Ale
wiedziałem, że wcześniej czy później do tego dojdzie. Ty jednego
dziecka nie umiałeś wychować, a się porwałeś na czwórkę,
jeszcze na cudze. – Rozpiął górne guziki błękitnej koszuli i
czekał na kontrargument.
Nie
doczekał się żadnej odpowiedzi, a przynajmniej żadnej skierowanej
w swoją stronę. Jego syn podniósł cztery litery z krzesła,
pożegnał się jedynie z matką i ruszył do wyjścia. Kobieta
naturalnie poszła za synem i usiłowała go zatrzymać, a męża
usprawiedliwić standardowymi słowami przecież wiesz, jaki jest
ojciec.
Natomiast
starszy Malicki, korzystając z chwili samotności, szepnął do
samego siebie:
– Dzieci
to mi się nie udały. Jeden nerwus, drugi kurwiarz, a trzeci
alkoholik. Trzeba było lepiej mieć trzy córki.
Robert
zasiadł w fotelu kierowcy, zapiął pasy i ruszył. Zerknął w
boczne lusterko i był pod wrażeniem upartości tej kobiety. On sam
nie umiałby być tak wytrwały, by jeździć za kimś bez większego
celu, poza tym nie miałby czasu za taką dziecinadę.
– Córeczka
komendanta, to trzeba było wepchnąć na stanowisko – powiedział
sam do siebie, włączając kierunkowskaz. – I teraz taki obibok
spala benzynę, którą zapewne tankuje za moje i innych podatników
pieniądze. Uczapli taka zgrabne dupsko w samochodzie i udaje cały
dzień Kubice albo Malanowskiego i jeszcze jej za ten teatrzyk
comiesięczną pensje wypłacają. W ogóle baba w policji, któż to
widział takie dziwy? – pytał szeptem. – Wzięłaby się taka za
jakiegoś faceta, dzieciaka zrobiła i w domu siedziała, tak jak na
kobietę przystało.
Marudzenie
Roberta na nic się zdało, bo nie pomogło mu zgubić pani
policjant, choć usilnie próbował. Czynił różnego rodzaju pętle,
przejeżdżał skrótami po przed podwórka i wąskie uliczki. W
końcu dotarł pod magazyn i od razu na wejściu pokręcił głową w
kierunku Huberta. Wszedł na zaplecze, zabrał dwa segregatory i
kilka luźnych kartek i ponownie udał się do samochodu. Całość
położył na tylne siedzenie i kontynuował przejażdżkę po
mieście, tym razem sunąc po jego obrzeżach, by dotrzeć nad rzekę,
gdzie często melanżowała młodzież. Wysiadł i założył kurtkę.
Z wewnętrznej kieszeni wyjął aktualne zdjęcie Niny i przeszedł
się wzdłuż, przy okazji rozpytując o pasierbicę. Każdy jednak
kręcił głową albo mówił frazy typu:
– Nie,
nie widziałem jej.
– Nie
było jej tutaj.
– Z
widzenia kojarzę, ale w ostatnich dniach, nie, nie widziałam.
– Okay,
jakbyście ją zauważyli, to dajcie mi znać. Możecie dzwonić o
każdej porze, tylko naprawdę proszę, nie róbcie sobie żartów,
bo sprawa jest poważna – odpowiadał i wciskał swoją wizytówkę,
tę z numerem do pracy, który rzadko kto miał, bo nawet na stronach
internetowych podawał inny numer, komórkowy. Uczynił taki unik
naumyślnie, bo wiedział, że jakby młodzież jednak zapragnęła
sobie robić niesmaczne żarty, to Sylwia by się denerwowała, a
tak, posadzi któregoś z pracowników przy telefonie w magazynie,
zapłaci mu dodatkowo za takowe stróżowanie i przynajmniej nie
będzie żonie robił fałszywych nadziei.
Malicki,
niczym przykładny obywatel, wrócił do domu. Było już po kolacji.
– Odgrzeję
ci – usłyszał.
– Jasne
– szepnął i zasiadł przy stole, przy tym samym, przy którym
wcześniej pił kawę.
Oparł
łokcie o szklany blat, a palce dłoni splótł na karku. Sunął
dłońmi do góry i w dół, przeczesując włosy.
Nie
mam siły – przyznał sam przed sobą, ale na szczęście
powstrzymał się przed wypowiedzeniem na głos tych słów.
Spaghetti,
które otrzymał od żony, mu nie smakowało, właściwie, to nie
czuł jego smaku. Jadł jedynie po to, by zapchać czymś pustkę w
żołądku i nie miało dla niego zupełnie znaczenia, co trafia do
jego ust i przełyku. Idąc do sypialni, a następnie wchodząc pod
prysznic, wykonał jeszcze dwa telefony, pierwszy do Patryka, a drugi
do Ivana. Pierwszy odebrał i oznajmił, że nadal nie ma żadnych
wieści od Niny i że szczerze wątpi, by ta się z nim
skontaktowała. Drugi miał ciągle wyłączony telefon.
Młodsze
dzieci już spały, a Anna była zajęta odpisywaniem na Facebooku,
gdzie każdy pytał ją o zaginięcie przyrodniej siostry. Miała
dość już prostowania faktu, że tak właściwie to one nie są
żadnymi siostrami, bo nie łączą je nawet połowiczne więzy krwi.
Dziewczyny nie tylko miały inną matkę, ale także innego ojca, a
to, że Robert postanowił dać swoje nazwisko jakiemuś bękartowi,
średnio w tamtych czasach Ankę interesowało, ale z czasem zaczęło
coraz bardziej irytować. A już moment, gdy jej własny ojciec,
mówił o obcej dziewusze moja córka, dosłownie ranił jej
serce.
Sylwia
w tym czasie zajmowała się zmywaniem po obiedzie, a w tym także
szorowaniem garnka. Wyjątkowo nie skorzystała ze zmywarki. Nie
przerażał ją nawet fakt, że taka praca może zniszczyć jej
hybrydowe paznokcie. Kiedyś nie miała zmywarki i jakoś żyła.
Właściwie to kilka lat wcześniej, nawet nie przyszłoby jej do
głowy, że będzie ją stać, by chodzić regularnie, co dwa
tygodnie, do kosmetyczki. Przy Robercie odżyła, przede wszystkim
finansowo. To dzięki niemu mogła zmienić pracę na lepszą, bo
stać ich było na żłobek i przedszkole dla młodszych dzieci.
Kiedyś zajmowała się zamiataniem ulic i sprzątaniem klatek
schodowych, pomimo dobrze zdanej matury, a wszystko dlatego, że
mogła pracować wcześnie rano, zanim Majka i Nina się obudziły.
Jej matka albo jedna z sąsiadek wtedy jej pomagały i przychodziły
w tygodniu, codziennie o czwartej na trzy, czasami na cztery godziny
i siedziały z dziewczynkami, tak na wszelki wypadek. Pomimo tego
bywały dni, że zostawiała córki same. Budziła wtedy
siedmioletnią Ninę i prosiła, by zerkała na kilkumiesięczną
siostrę, a gdyby ta zapłakała, to by lulała ją we wózku, dopóki
ona nie wróci. Na ile to było odpowiedzialne? Wiedziała, że wcale
to nie było odpowiedzialne, ale po prostu nie miała innego wyjścia.
Nie mogła sobie pozwolić na niepracowanie, bo z samych alimentów
by nie wyżyła, a przy takich alimentach, jakie miała, plus
rodzinnym, to żaden dodatek z pomocy społecznej by się jej nie
należał. Być może gdyby piła, miała syf w domu, a dzieci były
zaniedbywane, jak było u większość jej sąsiadów, to wtedy pomoc
społeczna by jej dawała co miesiąc jakieś grubsze kwoty, ale
Sylwia nigdy nie chciała zniżyć się do takiego poziomu. Nie
chciała ani się stoczyć, ani żebrać. Pragnęła stanąć na
nogi, sama, o własnych siłach. Małżeństwo nigdy nie było jej
planem na życie, a już z pewnością w żadnych wyobrażeniach nie
marzyła o księciu z bajki, który wyciągnie do niej rękę.
Robertowi zresztą do księcia było daleko, bo ich bajka nie
kończyła się ślubem i napisem żyli długo i szczęśliwie.
Życia nie da się bowiem włożyć między księgi baj i baśni, bo
ono trwa, pojawiają się dzieci, kolejne wydatki, nowe kłopoty,
innego rodzaju zmartwienia. Jednak jakby cofnąć się w czasie i
wspomnieć co było, to Robert jako jeden z nielicznych jej
partnerów, autentycznie dbał o jej dzieci i starał się ją
wspomóc, choćby niezauważalnie. Odciążał ją robiąc drobne
zakupy, czasami płacąc jakiś rachunek, a nawet idąc za nią
odśnieżać pewnej mroźnej zimy. Nie wyobrażał sobie, by to
kobieta miała wykonywać taką pracę. Oczywiście nie widział
problemu w tym, by płeć piękna sama odgarnęła śnieg ze swojego
samochodu czy sprzed drzwi domu, ewentualnie zrobiła sobie dróżkę
od klatki schodowej, do śmietnika, ale... odgarnianie większego
obszaru, za tak marne i w żadnym wypadku niedodatkowe pieniądze,
nie mieściło mu się w głowie. Poza tym, wydawało mu się, że to
miasto powinno zorganizować ludzi do takiej pracy, a najlepiej nająć
do takich zajęć tych rozleniwionych, siedzących przed komputerami
i telewizorami bezrobotnych. Nie wrzucał wszystkich do jednego
worka, rozumiał, że czasami komuś mogła powinąć się noga, ale
jako mężczyzna gardził tymi, który nie tyle nie umieli zarobić
na własne rodziny, które stworzyli, ale tymi co nawet nie starali
się zarobić, choćby tej najniższej krajowej, bo nic nierobienie
było dla nich po prostu wygodne.
– Ten
garnek jest czysty – usłyszała znajomy głos za swoimi plecami, a
potem poczuła jak ktoś zabiera zmywany przedmiot z jej dłoni, ale
także gąbkę, którą zmywała.
Garnek
wylądował w szafce, w którą wsadzona była suszarka do naczyń, a
gąbka w metalowym, zawieszonym na ścianie koszyczku. Korek został
wyjęty, a woda wypuszczona.
– Musiałam
się czymś zająć – odpowiedziała.
– Proponuje
spaniem. Wyglądasz na wykończoną.
– I
mówi to człowiek, który pracuje czasami w tygodniu po dwadzieścia
godzin – odbiła piłeczkę. – Ja nie mogę, Robert, stracić
pracy, bo nie chcę być w pełni na twoim utrzymaniu. Nie umiem
sobie tego wyobrazić i miałabym cholerne wyrzuty sumienia,
zwłaszcza, gdybyś znowu upadł.
– Jezu,
raz mi się zdarzyło omdleć i wypominasz mi to przez już chyba
rok. Ciekawe, jak jeszcze długo to potrwa? – zbagatelizował całą
sprawę. – To się więcej nie powtórzy, wtedy trzy doby nie
spałem, bo mieliśmy nowe dostawy, na dodatek dźwigaliśmy to sami,
by nikogo nowego nie musieć najmować. To było raz i skończ się
tym przejmować. – Oparł się o blat łokciem i tym samym zniżył
do takiego poziomu, że mógł spojrzeć na żonę z dołu, a nie z
góry. – Idź spać, proszę.
– Zaraz
pójdę. Wstawię pranie, bo w innym razie Piotrek nie będzie miał
spodni.
– Suszarka
– jęknął. – Zapomniałem. Zresztą chyba nie ma sensu wzywać
mechanika. Jutro ją zabiorę i przywiozę z pracy nową. Lodówkę
też wezmę. – Spojrzał na nowoczesną, dwuskrzydłową, która
nie miała więcej, niż dwa lata.
– Po
co lodówkę? – zdziwiła się.
– Bo
wezmę z pracy nową – odpowiedział i niedbale wzruszył przy tym
ramionami.
– Oszalałeś
– stwierdziła, ale uśmiechnęła się lekko i o to właśnie mu
chodziło.
Tak
naprawdę, nieważny był tutaj zakup nowej lodówki czy wymiana
suszarki, bo stara się zepsuła. On tylko chciał na choćby krótki
moment odciągnąć myśli żony od zaginięcia ich najstarszej
córki.
– Czasami
myślę, że nie potrzebujemy tego wszystkiego – przyznała nagle.
– Co
złego jest w przestronnym domu, dobrym wyposażaniu i corocznych
wakacjach?
– Kosztem
twojego zdrowia, Robert? Wiele. Poza tym, mi też czasami jest źle z
tym, że utrzymujesz mnie i moje dzie...
– Nasze
dzieci – wtrącił i zaprzestał opierania się łokciem o blat.
Wyprostował się, ale tylko na krótki moment, bo potem oparł się
tyłkiem o szafkę kuchenną i splótł ręce na piersi. – Ja
wiedziałem na co się piszę, Sylwia i nigdy nie miałem złudzeń.
Gdybym tego wszystkiego nie chciał, to bym nie wiązał się z
kobietą, z dwójką dzieci. Mogłem to zakończyć wiele razy,
mogłem odejść wtedy, gdy to były tylko przyjemne nocki. Nie
odszedłem, to był mój wybór, więc teraz skończ się nade mną
litować. Naprawdę tego nie potrzebuję. Po prostu ciesz się z
tego, co masz i nie marudź.
– Nie
marudzę, tylko...
– Nie
chcę słyszeć o żadnym dokładaniu się do życia! – warknął.
– Chcesz sobie pracować, to sobie pracuj, ale ja od ciebie żadnych
pieniędzy brał nie będę. Kłóci się to z moimi staroświeckimi
poglądami. To facet powinien utrzymać rodzinę, od wieków tak było
i powinno być nadal. Może wtedy ci gówniarze, by się zastanowili
zanim by przyoszczędzili na gumkach, a gówniary miały nieco
większe wymagania niż to, by ich chłoptaś miał prawo jazdy zdane
za kaskę dziadków i samochód od mamusi lub tatusia.
– To
dlatego tak lubisz Patryka? – zapytała, mając na myśli chłopaka
starszej córki.
– Nie,
to nie jest lubienie – odpowiedział szybko i pokręcił głową. –
Jego odzywki, styl bycia i niektóre zachowania nadal działają mi
na nerwy, ale jest dobrym pracownikiem, jest zaradny i szanuje go za
to, że nie czeka na mannę z nieba, jak większość jego
rówieśników, co studiuje, ale wynajmuje mieszkania, żywi się, i
baluje za nieswoją kasę. Jeśli Nina miałaby związać się z
leniwym i nieodpowiedzialnym studencikiem, to już naprawdę wolę
chłopaka z patologii i po jedynie gimnazjum, który przynajmniej
umie zarobić na własny chleb i potrafi dołożyć się matce do
życia. I jakkolwiek ci się to nie podoba, tak zostałem wychowany i
ciągle nie pojmuje, jak ktoś... jakiś rodzic, może utrzymywać
dorosłe dziecko i nie mieć świadomości, że sam wyrządza temu
dziecku krzywdę. Dopomóc, jasne, odpalić coś ekstra, czemu nie,
ale nie za siedzenie z dupą przed komputerkiem czy telewizorkiem. –
Podszedł do lodówki i wyjął z niej sok w kartoniku, następnie
skierował się do szafki, by wyjąć z niej szklanki. Dotknął
szafki w jednym miejscu, a drzwiczki same się otworzyły. – Soku?
– zapytał i nie czekając na odpowiedź, rozlał po równo, a
potem wywalił opakowanie.
– Mówisz
o pracy i o tym, że dzieci powinny same zarabiać na swoje
zachcianki, a jednak Nina motocykl kupiłeś? – nawiązała.
– Tylko
dlatego, że gdybym tego nie zrobił, to jeszcze jakieś pół roku i
sama by sobie go kupiła, bo by na niego uzbierała. Nie wrzucaj
naszej córki do jednego worka z leniwymi smarkaczami, bo dobrze
wiesz, że taka nie jest. O cokolwiek byś jej nie poprosiła, to z
miejsca by ci pomogła, nieważne czy to byłoby zrobienie zakupów,
czy umycie samochodu i zauważ też to, że od kiedy Nina sobie
dorabia, to nie wyciąga do nas rąk z tekstem daj mi na kino.
Dlatego dostała ten skuter i dlatego Anka nigdy nie dostanie ode
mnie tak drogiego prezentu, przynajmniej dopóki zachowuje się tak
jak do tej pory.
– Czyli
jednak jest tu jakaś faworyzacja?
– Nie.
Coś ty? To tylko sprawiedliwość. Jeśli kogoś muszę prosić
osiem razy o wyniesienie śmieci, a one nadal są w koszu, to... to
mówi po prostu samo za siebie. A teraz czy możemy już iść spać?
I nie chcę słyszeć słowa, że nie zaśniesz. Weź jakieś
tabletki nasenne, ty jesteś mi i dzieciom potrzebna, ale wyspana, a
nie obijająca się o ściany, a bezsennością Niny nie odszukamy
ani nie sprowadzimy jej tym z powrotem. – Nie czekając na
odpowiedź żony, sam wyjął z górnej szafki kuchennej pudełko, w
którym przechowywali większość leków.
Nie
znalazł tam tabletek na sen, więc udał się do łazienki na
piętrze, ale tej wspólnej, bardziej dzieciaków, niż ich, bo oni
przecież mieli swoją, połączoną z sypialnią. Odnalazł
koszyczek z różnego rodzaju tabletkami i zaczął go przeszukiwać.
Wiedział, że Nina nieraz brała jakieś ziołowe, gdy za długo
spała w niedziele, a w poniedziałek musiała wcześniej wstać i
ani trochę nie była senna. Odkładał kolejno na bok Apap, Ibum,
No-spe, Kwas foliowy, Witaminę C, Witaminę D, Cholinex, aż w
końcu odnalazł to czego szukał. Całą resztę wrzucił
pośpiesznie z powrotem do koszyczka, a tego odłożył na miejsce.
Był mężczyzną, a mężczyźni zazwyczaj nie zwracali uwagi na
takie farmaceutyczne duperele jakimi były witaminy w połączeniu z
kwasem foliowym, a już z pewnością większość z nich nie łączyła
tych dwóch, ze środkami, jakie zażywały kobiety, będące w
ciąży.