Niepewni jutra, za wczoraj nam wstyd
Łzy spłyną i wyschną, nie otrze ich nikt...
Maciej Starnawski – Gdzie jest ten świat
Sypialnie
wypełniały istne, egipskie ciemności. Jedynie zegarek na ścianie,
który miał podświetlane wskazówki i liczby, dawał nieco światła
o lodowo-niebieskiej barwie. Robert spał. Niemal od razu po
położeniu się do łóżka, odpłynął do krainy sennych
koszmarów, ale zazwyczaj, gdy rano wstawał, to ich nie pamiętał.
Był zbyt zmęczony i miał za dużo na głowie, by kolekcjonować
jeszcze wspomnienia o własnych snach. Rzadko kiedy cierpiał też na
bezsenność, a jeśli już mu się zdarzało, to zapijał ją
dwoma-trzema drinkami z whisky albo samą whisky, pitą wprost z
butelki, gdy nie chciało mu się iść do kuchni po odpowiednią
szklankę. Robert Malicki dużo pił, ale nie uznawał samego siebie
za alkoholika. Czasami jego żona, po przebudzeniu, zbierała
butelki, gdy mąż miał gorszy okres. Czyniła tak, by dzieci
niczego się nie domyśliły. Nie były to częste przypadki, raczej
sporadyczne, ale jednak były i nie dało się ich puścić tak
zupełnie w niepamięć. Sylwia wciąż pamiętała Roberta,
wymiotującego do wanny, nie wiadomo czy bardziej z przemęczenia,
czy upojenia. We wspomnieniach widziała go, gdy potyka się o próg
sypialni i leci na kolana, i też nie była pewna, czy tak się stało
za sprawą wypicia o kilka kieliszków za dużo, czy bardziej z
powodu wczesnej pobudki i sporej ilości godzin na nogach, okalanych
dźwiganiem ciężkich sprzętów AGD. Nie wiedziała, miała
wątpliwości i wolała w nich trwać, niż mieć pewność, że to
wszystko wina wódy lub whisky, ewentualnie piwa, ale to ostatnie
podejrzewała najmniej, gdyż piwo jej mąż zazwyczaj pił z nią,
kulturalnie, jedno do obiadu albo dwa przy rodzinnym grillu z
dziećmi, ewentualnie czteropak przy jakimś meczu oglądanym w
telewizji, jeśli dzieci nakłoniły go do kibicowania. Nie przepadał
za sportem, chyba, że takim żywym, na trawie, w ogrodzie lub
pobliskim boisku.
Sylwia
tej nocy nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok,
poprawiała kilkakrotnie poduszkę i okrywała męża pościelą,
gdyż zdarzyło jej się w nią owinąć, przez to ciągłe
zmienianie pozycji. W odwiedzeniu krainy Morfeusza nie pomogły jej
nawet środki nasenne, które Robert jej podał przed udaniem się do
sypialni. Sylwia rozmyślała. Tę trzydziestosześcioletnią kobietę
nawiedzało stanowczo za dużo myśli, a niedawne wspomnienia zdawały
się ją gnębić i pożerać wnętrzności, poczynając od serca,
którego jednak nie zjadały w całości. Zostawiały jego cząstkę,
która wybijając miarowy rytm, zwyczajnie uwierała, zadając tym
sposobem powolny, ale niemiłosierny i trudny do zniesienia ból.
We
wspomnieniach, pani Malicka widziała siebie. Miała popielatą,
luźną bluzkę, z różowymi akcentami, a do tego wygodne dżinsy.
Wyjątkowo tego dnia, postanowiła upiec babkę, bo Piotruś, choć
nie przepadał za słodkościami tego typu, ją o nią poprosił.
– To
do skoły – mówił. – Zgłosiłem się – dodawał z uśmiechem,
usiłując jednocześnie doskoczyć do blatu, by móc na nim usadowić
swoją pupę.
– Usiądź
przy stole, a jeśli chcesz być bliżej, to weź i przysuń sobie
krzesło – poleciła matka chłopca. – Dobrze wiesz, że tata nie
lubi, gdy siedzisz na blacie.
– Ciekawe
cy chodzi mu o to, ze mogem zniszczyć meble, cy o to, ze się mogem
opaznąć? – gdybał na głos, przezabawnie sobie przy tym
sepleniąc.
Sylwia
już miała mu odpowiedzieć, że chodzi zwyczajnie o wygodę i to,
że mógłby na przykład spaść z wysokości, ale darowała sobie,
bo jej uwagę przykuła Nina, która wpadła do salonu, w krótkiej
tunice, ledwie zakrywającą pupę, która wcisnęła się w
krwistoczerwone, wełniane rajstopy.
– Można
wiedzieć dokąd ty się wybierasz? – zapytała nastolatkę,
sięgającą do lodówki i uprowadzającą z niej na jej własnych,
matczynych oczach, dwa piwa, bez żadnego skrępowania.
– Do
kościoła, nie widać? – zakpiła blondyna, która na głowie
miała dużą ilość cieniutkich warkoczyków, wykonanych od samej
nasady głowy, gdzie pojawiły się już pierwsze oznaki farbowania,
czyli odrosty.
– W
takim stroju? – powątpiewała, zmierzając nastolatkę od stóp,
na których miała czarne glany, z czerwonymi sznurówkami, aż
poprzez te krwistoczerwone rajstopy, czarną, błyszczącą tunikę i
mroczną, harleyowską, męską, skórzaną kurtkę. – To chyba nie
twój styl – zauważyła.
Nina
nic sobie nie zrobiła z uwagi matki. Wykonała balona z gumy, pękła
go i ponownie przeżuła, z odrazą do własnej rodzicielki,
wymalowaną na niemal całej twarzy, pokrytej mocnym, kurewskim
makijażem.
– Nina,
wiem, że jesteś wściekła, ale bezczelność nie rozwiąże
naszych problemów.
– Nie
mam problemów, tylko randkę – wyznała z bezczelną szczerością,
a siedmioletni Piotrek, zauważając, że kroi się niezła afera,
postanowił się ulotnić z jadalnio-kuchni, udać do swojego pokoju
i przykleić nos do szyby, by dopatrzeć się, z kim też jego
najstarsza siostra teraz randkuje.
– Jest
dwudziesta trzydzieści, dziecko, niedziela, jutro idziesz rano do
szkoły – przypomniała i sięgnęła po jedną z puszek Tyskie,
które jej córka trzymała ręką, przyciśnięte do brzucha. –
Odłóż te piwo, pożegnaj się z Patrykiem i zostań w domu.
– Bo
ty tak chcesz? Chodzi ci o piwo czy o Patryka? – dopytywała
nastolatka, odkładając drugą puszkę na blat i zbliżając się do
matki.
– Czy
ty, Ninka nie widzisz, że on nic sobą nie reprezentuje?
– Bo
pochodzi z biednej rodziny? My też. Ty byłaś biedna, a mój
ojciec, chuj jeden wie, kim on jest. – Wzruszyła ramionami,
zaśmiała się żałośnie i zatrzymała. – A może chodzi o
sposób ubierania? Teraz też ubieram się nie tak, jak powinnam i
co? Powiesz o mnie, że jestem nic niewarta? – dopytywała, by w
końcu powiedzieć to, co od samego początku chodziło jej po
głowie. – Jesteś największą kurwą, a śmiesz oceniać ludzi po
pozorach, bo co? Bo teraz masz zaradnego męża i domek z ogródkiem?
– Nie
masz prawa tak do mnie mówić! – uniosła się brunetka, pomimo
łez w oczach. – Robiłam wszystko, by was utrzymać! Robiłam co
mogłam! Czasami po prostu nie miałam innego wyjścia – ostatnich
słów już nie wykrzyczała, wypowiedziała je znacznie słabiej,
jakby opadała z sił... jakby nie miała już siły na nic.
– To
było trzeba nas nie mieć, jak cię nie było na nas stać! –
wyrzuciła z prędkością karabinu maszynowego, bez żadnej litości
i zahamowań. – Robert to twój mąż czy może to nadal tylko
jeden z klientów, a ty dalej jesteś dziwką, tylko, że teraz, to
się po prostu inaczej nazywa? – zapytała powoli, spokojnie,
niezwykle bezczelnie i tyle wystarczyło, by Sylwii puściły nerwy.
Huk
uderzenia z otwartej dłoni, o pokryty dużą ilością tapety
policzek, rozniósł się po całym, niemałym przecież,
pomieszczeniu. Był wyraźnie słyszalny nawet w salonie i za
drzwiami domu, do których Robert właśnie wciskał klucze. Zanim
mężczyzna wszedł do przedpokoju, padły jeszcze słowa:
– Mogłabym
mu powiedzieć.
– Mów,
on wie. Wie od dawna.
Nina
nie płakała. Trzymała się za poczerwieniały policzek. Po twarzy
jej matki toczyły się dwie słone krople i jakieś niemal nieme,
ledwie słyszalne przepraszam padało z jej ust. Ojczym wszedł
do jadalni i pierwsze co zauważył, to swoje dwa piwa na blacie, a
potem dziwną atmosferę, panującą między kobietami. Nie chciał
się wtrącać, ale ubiór Niny i wszechobecne milczenie oraz
mierzenie go wzrokiem przez nastolatkę, sprawiły, że zagrodził
jej drogę, nim czmychnęła do swojego pokoju albo na zewnątrz
domu.
– Może
by tak chociaż dzień dobry, jeszcze się dziś nie
widzieliśmy – rzekł normalnym, bez pretensji tonem.
– Cześć
– powiedziała, siląc się na spokój i opanowanie. Nie chciała
dać niczego po sobie poznać. Odgarnęła warkoczyki do tyłu, na
plecy, by nie przysłaniały jej oczu.
– Czemu
tak wyglądasz? – zapytał rzeczowo.
– To
strój.
– Strój?
– dopytywał, przyglądając się jej jeszcze uważniej.
– Na
takie przedstawienie. Chcemy nagrać i wrzucić do internetu.
– Grasz
ulicznice? – zgadywał z lekkim, złośliwym uśmieszkiem.
Nie
zauważył, że jego żona w tym samym momencie, gdy wypowiedział te
słowa, odwróciła od nich wzrok i wbiła spojrzenie w krajobraz za
oknem.
Nina
zaprzeczyła ruchem głowy.
– A
piwo to rekwizyty? – Wysilił się na żartobliwy ton i złośliwy
uśmieszek.
– Chciałam
ci podać wprost przed telewizor. – Zaśmiała się lekko,
dziewczęco.
– Patrz,
bo w to uwierzę – zadrwił, gdy stawała na palcach i usiłowała
się zmniejszyć, by móc przecisnąć się między nim, a futryną.
– Pożegnaj się z Iwanem, bo siedzi na motorze pod naszym domem i
wracaj szybko. I zmyj z siebie te kilogramy tynku i litry tuszu z
rzęs, bo mi się niedobrze robi, jak na ciebie patrzę! –
krzyknął, sięgając po puszkowe Tyskie. Otworzył je i oparł się
o blat. Upił i przeklął w duchu posmak aluminium. Wolał
butelkowe, ale wyznawał zasadę, że jak się nie ma co się
lubi, to się docenia to co jest.
Sylwia
w tym czasie usłyszała piknięcie piekarnika, więc nachyliła się,
by go wyłączyć, ale Robert ją ubiegł. Mężczyzna stał,
właściwie to niemal leżał, wspierając się na blacie jedynie
ugiętymi łokciami i popijał piwko. Odchylał głowę w tył.
– Co
pieczesz? – zapytał.
– Piotrowi
do szkoły – odpowiedziała zmieszana.
Od
razu wyczuł jej gorszy nastrój.
– Coś
się stało? – dopytywał.
Nie
doczekał się odpowiedzi, więc gdy tylko kobieta wyciągnęła
blachę z piekarnika i zdjęła rękawice kuchenne, to wyciągnął
po nią swoje dłonie i przyciągnął ją do siebie.
– O
co wam poszło? Tobie i Ninie?
– Zauważyłeś?
– Ślepy
by zauważył – wysilił się na żart i dobrotliwy uśmiech.
Odłożył puszkę piwa i przyłożył dłonie do ramion kobiety,
potarł je delikatnie. – Wiesz, że mi możesz zawsze wszystko
powiedzieć? – dopytywał i jednocześnie zapewniał ją w ten
sposób, o tym, że on zawsze jest i będzie gdzieś obok,
przynajmniej tak długo, jak żyje.
– To
nic takiego. O Patryka nam poszło.
– Czyli
jak zawsze – syknął przez zęby, musnął żonę w czoło i udał
się z piwem przed telewizor. – Piotrek, Anka, Majka, zagramy w coś
razem?! – krzyknął odpalając X-Boxa.
Do
Sylwii teraz powracały te wszystkie wspomnienia z tamtego wieczora i
one skutecznie spędzały jej sen z powiek. W końcu zdecydowała się
obudzić męża i wyznać mu przez cieknące ciurkiem łzy:
– Nina
wiedziała, Robert.
– O
czym wiedziała? – pytał, przecierając zmęczoną twarz.
– Ukrywałam
to przed nią, jak mogłam, ale się dowiedziała.
Brunet
nic z tego nie rozumiał. Zapalił niewielką lampkę, znajdującą
się po jego stronie tapicerowanego łóżka i objął kobietę
jednym ramieniem, tylko po to, by ta się uspokoiła. Liczył na to,
że przy jego bliskości, do owego spokoju, dojdzie o wiele szybciej,
ale nie dochodziło.
– Ona
mogła uciec przeze mnie. Skoro wiedziała co robiłam i jak
zarabiałam, to...
– To?!
– uniósł się, choć pierwotnie nie miał takiego zamiaru. Po
prostu dawno ten temat z trudem pogrzebał i wtedy, gdy chował go w
ogrodzie swej duszy, na dnie własnego serca, pragnął nigdy nie być
zmuszonym odkopywać tej mogiły.
– Nina
jest... poczęła się... jest... – starała się ubrać myśli w
odpowiednie słowa. Problem jednak polegał na tym, że nie było
odpowiednich.
Robert
wstał z łóżka, tylko po to, by sięgnąć butelkę z parapetu.
Zdecydował się na dosadność:
– Nina
jest dzieckiem z kurewstwa, wiem o tym. – Wzruszył ramionami,
jakby to po nim doszczętnie spłynęło i zaczął napełniać
szklankę rudą cieczą, która przelewana z butelki, odbijała się
od przezroczystych ścianek.
– Nie
musiałeś...
– Nazywać
rzeczy po imieniu? – Nagle i niezwykle agresywnie odwrócił się w
kierunku żony. – A jak mam to nazwać, kobieto? Sponsoringiem?
Jeśli chcesz, to nie ma problemu, możemy być modni, niech więc
będzie sponsoring. Teraz, nieważne, co robiłaś, jak i po co, ale
dlaczego mi nie powiedziałaś, że Nina wie?! – ryknął niemal na
całą sypialnie, a potem przygaszony, słaby i całkiem bez sił,
usiadł na łóżku i potarł zmęczone oczy palcami jednej dłoni, a
potem wypił do dna. Odstawił szklankę na podłogę.
– Nie
chciałam, byś... Sam widzisz, jak reagujesz – wytknęła.
– Znajdź
faceta, który zareagowałby lepiej, a ofiaruję mu pokojową nagrodę
Nobla. – Pstryknął palcami w taki sposób jakby odkrył eurekę,
ale u niego, był to gest okazywania cynizmu, zmieszanego z istnym
wkurwieniem. – Mogłaś mi powiedzieć – dopowiedział cicho. –
Pogadałbym z Niną, bo skoro ja umiałem się z tym pogodzić i z
tym żyć, to... to ona też by potrafiła, jest przecież mądra i
bystra. Sprawiłbym, że by zrozumiała.
– A
ty zrozumiałeś? Kiedykolwiek rozumiałeś? – dopytywała.
– Nie
– szepnął, kręcąc głową. – Potem tak, bo musiałaś jakoś
żyć i sobie radzić. Wiązać koniec z końcem. Byłaś bez pomocy,
choć winię cię o to, że sama jej nie chciałaś, ale wcześniej...
Wcześniej kurwiłaś się dla wygody. – Nie patrzył na nią.
Słowa wypowiadał, wpatrzony w przestrzeń przed sobą, czyli w
srebrny kaloryfer umiejscowiony pod parapetem, który zamontowany
został tylko w razie czego, jakby pewnej zimy wysiadło podłogowe
ogrzewanie. – Sama mówiłaś, że to było podyktowane wygodą i
czystym materializmem – dodał, z błyskiem łez w oczach. –
Szłaś z koleżanką do klubu, wyrywałaś bogatego, potem były
ogłoszenia w gazetach i zmierzałaś z tym dalej, bez konieczności,
bo przecież byłaś w liceum i matka cię utrzymywała. Ty po prostu
chciałaś mieć więcej i nie umiem tego nazwać inaczej, niż
kurewstwem. Nie umiem też tego zrozumieć. Wybacz, ale nie potrafię.
– Zrezygnowany wzruszył ramionami. – Nie potrafię. – Podniósł
szklankę i udał się ponownie do parapetu i swojej whisky.
– Może
ja też nie potrafię patrzeć na to jak pijesz, a jednak nadal
pijesz!
– Ty
też czasu nie cofniesz – wytknął jej, ale po napiciu się, jakby
nagle samego siebie opanował i powściągnął język. – Nie
powiedziałem, że nie umiem na ciebie patrzeć. Nigdy ci tego nie
powiedziałem – dodał patrząc w przestrzeń szarości,
rozchodzącą się za oknem. Na ulicy nie paliła się ani jedna
latarnia. – Nigdy ci też tego nie wypomniałem i nie miałem
zamiaru wypominać.
– Ale
masz żal? – dopytywała, choć słowa padły niemal z
potwierdzeniem odpowiedzi, na to właśnie zadawane pytanie.
– O
to, co robiłaś osiemnaście czy dziesięć lat temu? Nie jestem
debilem, by komuś w nieskończoność wypominać nieprzemyślaną
młodość i sądziłem, że też mnie za debila nie uważasz. –
Odłożył szklankę i spojrzał na załamaną, siedzącą na łóżku,
małżonkę. – Ja jednak ci powiedziałem. Mówiłem o matce Anki,
o tym jaka była i jaki ja byłem dla niej oraz o tym, czego się
dopuściłem na kawalerskim. Bałem się twojego osądu, ale
powiedziałem, a ty? Ty nie byłaś fair, Sylwia.
– Mogłeś
odejść.
– Kiedy
już byłaś w ciąży? Chciałem, z początku chciałem, ale...
– Ale
Piotrek? – dopowiedziała.
Robert
pokręcił głową i spojrzał na drzwi od sypialni.
– Przecież
na niego mogłem płacić alimenty – wyznał z banalną
szczerością.
– Albo
mi go zabrać – podpowiedziała.
– Nie
jestem sukinsynem. Nie zabrałbym matce dziecka. Poza tym, ty choć
się puszczałaś, to jesteś i byłaś lepszą matką, niż ja
ojcem, i nigdy nie chciałem tego negować ani stawiać pod
wątpliwość, zwłaszcza przed jakimś sądem. Nigdy nie zabrałbym
ci syna. – Spojrzał żonie głęboko w oczy, pomimo odległości,
jaka ich dzieliła. – Zresztą, nie znałem tego dziecka, ono tylko
było w tobie i miało moje geny. Mogłem odejść bez mrugnięcia
okiem. Nie byłem do niego ani trochę przywiązany. Jeśli więc z
tobą zostałem, to dla ciebie i dla dziewczynek. Tylko z twojego i
ich powodu, a nie dla naszego syna. – Skierował swoje kroki do
wyjścia z sypialni
i zamknął za sobą drzwi.
Sylwia
pozostała w łóżku, z poczuciem winy. Dotarło do niej, że
jedna z najpilniej strzeżonych, rodzinnych tajemnic, wypłynęła na
wierzch, bo Nina się dowiedziała. Nigdy jednak nie zadawała sobie
pytania skąd i teraz to nie Robert, i nie jego fochy, a właśnie to
pytanie, ta wątpliwość i niesamowita, bojaźliwa ciekawość
odpowiedzi, zaprzątały jej głowę, umysł, serce. Nagle wszyscy
znaleźli się gdzieś między wyśnionym, wymarzonym życiem, a
wyrzutami sumienia. On przy butelce wódki, w jadalni, a ona płacząca
w sypialni oraz dzieci, niczego nieświadome, smacznie śpiące w
swoich łóżkach.