niedziela, 27 grudnia 2015

Rozdział 6 – Pilnie strzeżone rodzinne sekrety


Niepewni jutra, za wczoraj nam wstyd
Łzy spłyną i wyschną, nie otrze ich nikt...
Maciej Starnawski – Gdzie jest ten świat

Sypialnie wypełniały istne, egipskie ciemności. Jedynie zegarek na ścianie, który miał podświetlane wskazówki i liczby, dawał nieco światła o lodowo-niebieskiej barwie. Robert spał. Niemal od razu po położeniu się do łóżka, odpłynął do krainy sennych koszmarów, ale zazwyczaj, gdy rano wstawał, to ich nie pamiętał. Był zbyt zmęczony i miał za dużo na głowie, by kolekcjonować jeszcze wspomnienia o własnych snach. Rzadko kiedy cierpiał też na bezsenność, a jeśli już mu się zdarzało, to zapijał ją dwoma-trzema drinkami z whisky albo samą whisky, pitą wprost z butelki, gdy nie chciało mu się iść do kuchni po odpowiednią szklankę. Robert Malicki dużo pił, ale nie uznawał samego siebie za alkoholika. Czasami jego żona, po przebudzeniu, zbierała butelki, gdy mąż miał gorszy okres. Czyniła tak, by dzieci niczego się nie domyśliły. Nie były to częste przypadki, raczej sporadyczne, ale jednak były i nie dało się ich puścić tak zupełnie w niepamięć. Sylwia wciąż pamiętała Roberta, wymiotującego do wanny, nie wiadomo czy bardziej z przemęczenia, czy upojenia. We wspomnieniach widziała go, gdy potyka się o próg sypialni i leci na kolana, i też nie była pewna, czy tak się stało za sprawą wypicia o kilka kieliszków za dużo, czy bardziej z powodu wczesnej pobudki i sporej ilości godzin na nogach, okalanych dźwiganiem ciężkich sprzętów AGD. Nie wiedziała, miała wątpliwości i wolała w nich trwać, niż mieć pewność, że to wszystko wina wódy lub whisky, ewentualnie piwa, ale to ostatnie podejrzewała najmniej, gdyż piwo jej mąż zazwyczaj pił z nią, kulturalnie, jedno do obiadu albo dwa przy rodzinnym grillu z dziećmi, ewentualnie czteropak przy jakimś meczu oglądanym w telewizji, jeśli dzieci nakłoniły go do kibicowania. Nie przepadał za sportem, chyba, że takim żywym, na trawie, w ogrodzie lub pobliskim boisku.
Sylwia tej nocy nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, poprawiała kilkakrotnie poduszkę i okrywała męża pościelą, gdyż zdarzyło jej się w nią owinąć, przez to ciągłe zmienianie pozycji. W odwiedzeniu krainy Morfeusza nie pomogły jej nawet środki nasenne, które Robert jej podał przed udaniem się do sypialni. Sylwia rozmyślała. Tę trzydziestosześcioletnią kobietę nawiedzało stanowczo za dużo myśli, a niedawne wspomnienia zdawały się ją gnębić i pożerać wnętrzności, poczynając od serca, którego jednak nie zjadały w całości. Zostawiały jego cząstkę, która wybijając miarowy rytm, zwyczajnie uwierała, zadając tym sposobem powolny, ale niemiłosierny i trudny do zniesienia ból.

We wspomnieniach, pani Malicka widziała siebie. Miała popielatą, luźną bluzkę, z różowymi akcentami, a do tego wygodne dżinsy. Wyjątkowo tego dnia, postanowiła upiec babkę, bo Piotruś, choć nie przepadał za słodkościami tego typu, ją o nią poprosił.
To do skoły – mówił. – Zgłosiłem się – dodawał z uśmiechem, usiłując jednocześnie doskoczyć do blatu, by móc na nim usadowić swoją pupę.
Usiądź przy stole, a jeśli chcesz być bliżej, to weź i przysuń sobie krzesło – poleciła matka chłopca. – Dobrze wiesz, że tata nie lubi, gdy siedzisz na blacie.
Ciekawe cy chodzi mu o to, ze mogem zniszczyć meble, cy o to, ze się mogem opaznąć? – gdybał na głos, przezabawnie sobie przy tym sepleniąc.
Sylwia już miała mu odpowiedzieć, że chodzi zwyczajnie o wygodę i to, że mógłby na przykład spaść z wysokości, ale darowała sobie, bo jej uwagę przykuła Nina, która wpadła do salonu, w krótkiej tunice, ledwie zakrywającą pupę, która wcisnęła się w krwistoczerwone, wełniane rajstopy.
Można wiedzieć dokąd ty się wybierasz? – zapytała nastolatkę, sięgającą do lodówki i uprowadzającą z niej na jej własnych, matczynych oczach, dwa piwa, bez żadnego skrępowania.
Do kościoła, nie widać? – zakpiła blondyna, która na głowie miała dużą ilość cieniutkich warkoczyków, wykonanych od samej nasady głowy, gdzie pojawiły się już pierwsze oznaki farbowania, czyli odrosty.
W takim stroju? – powątpiewała, zmierzając nastolatkę od stóp, na których miała czarne glany, z czerwonymi sznurówkami, aż poprzez te krwistoczerwone rajstopy, czarną, błyszczącą tunikę i mroczną, harleyowską, męską, skórzaną kurtkę. – To chyba nie twój styl – zauważyła.
Nina nic sobie nie zrobiła z uwagi matki. Wykonała balona z gumy, pękła go i ponownie przeżuła, z odrazą do własnej rodzicielki, wymalowaną na niemal całej twarzy, pokrytej mocnym, kurewskim makijażem.
Nina, wiem, że jesteś wściekła, ale bezczelność nie rozwiąże naszych problemów.
Nie mam problemów, tylko randkę – wyznała z bezczelną szczerością, a siedmioletni Piotrek, zauważając, że kroi się niezła afera, postanowił się ulotnić z jadalnio-kuchni, udać do swojego pokoju i przykleić nos do szyby, by dopatrzeć się, z kim też jego najstarsza siostra teraz randkuje.
Jest dwudziesta trzydzieści, dziecko, niedziela, jutro idziesz rano do szkoły – przypomniała i sięgnęła po jedną z puszek Tyskie, które jej córka trzymała ręką, przyciśnięte do brzucha. – Odłóż te piwo, pożegnaj się z Patrykiem i zostań w domu.
Bo ty tak chcesz? Chodzi ci o piwo czy o Patryka? – dopytywała nastolatka, odkładając drugą puszkę na blat i zbliżając się do matki.
Czy ty, Ninka nie widzisz, że on nic sobą nie reprezentuje?
Bo pochodzi z biednej rodziny? My też. Ty byłaś biedna, a mój ojciec, chuj jeden wie, kim on jest. – Wzruszyła ramionami, zaśmiała się żałośnie i zatrzymała. – A może chodzi o sposób ubierania? Teraz też ubieram się nie tak, jak powinnam i co? Powiesz o mnie, że jestem nic niewarta? – dopytywała, by w końcu powiedzieć to, co od samego początku chodziło jej po głowie. – Jesteś największą kurwą, a śmiesz oceniać ludzi po pozorach, bo co? Bo teraz masz zaradnego męża i domek z ogródkiem?
Nie masz prawa tak do mnie mówić! – uniosła się brunetka, pomimo łez w oczach. – Robiłam wszystko, by was utrzymać! Robiłam co mogłam! Czasami po prostu nie miałam innego wyjścia – ostatnich słów już nie wykrzyczała, wypowiedziała je znacznie słabiej, jakby opadała z sił... jakby nie miała już siły na nic.
To było trzeba nas nie mieć, jak cię nie było na nas stać! – wyrzuciła z prędkością karabinu maszynowego, bez żadnej litości i zahamowań. – Robert to twój mąż czy może to nadal tylko jeden z klientów, a ty dalej jesteś dziwką, tylko, że teraz, to się po prostu inaczej nazywa? – zapytała powoli, spokojnie, niezwykle bezczelnie i tyle wystarczyło, by Sylwii puściły nerwy.
Huk uderzenia z otwartej dłoni, o pokryty dużą ilością tapety policzek, rozniósł się po całym, niemałym przecież, pomieszczeniu. Był wyraźnie słyszalny nawet w salonie i za drzwiami domu, do których Robert właśnie wciskał klucze. Zanim mężczyzna wszedł do przedpokoju, padły jeszcze słowa:
Mogłabym mu powiedzieć.
Mów, on wie. Wie od dawna.
Nina nie płakała. Trzymała się za poczerwieniały policzek. Po twarzy jej matki toczyły się dwie słone krople i jakieś niemal nieme, ledwie słyszalne przepraszam padało z jej ust. Ojczym wszedł do jadalni i pierwsze co zauważył, to swoje dwa piwa na blacie, a potem dziwną atmosferę, panującą między kobietami. Nie chciał się wtrącać, ale ubiór Niny i wszechobecne milczenie oraz mierzenie go wzrokiem przez nastolatkę, sprawiły, że zagrodził jej drogę, nim czmychnęła do swojego pokoju albo na zewnątrz domu.
Może by tak chociaż dzień dobry, jeszcze się dziś nie widzieliśmy – rzekł normalnym, bez pretensji tonem.
Cześć – powiedziała, siląc się na spokój i opanowanie. Nie chciała dać niczego po sobie poznać. Odgarnęła warkoczyki do tyłu, na plecy, by nie przysłaniały jej oczu.
Czemu tak wyglądasz? – zapytał rzeczowo.
To strój.
Strój? – dopytywał, przyglądając się jej jeszcze uważniej.
Na takie przedstawienie. Chcemy nagrać i wrzucić do internetu.
Grasz ulicznice? – zgadywał z lekkim, złośliwym uśmieszkiem.
Nie zauważył, że jego żona w tym samym momencie, gdy wypowiedział te słowa, odwróciła od nich wzrok i wbiła spojrzenie w krajobraz za oknem.
Nina zaprzeczyła ruchem głowy.
A piwo to rekwizyty? – Wysilił się na żartobliwy ton i złośliwy uśmieszek.
Chciałam ci podać wprost przed telewizor. – Zaśmiała się lekko, dziewczęco.
Patrz, bo w to uwierzę – zadrwił, gdy stawała na palcach i usiłowała się zmniejszyć, by móc przecisnąć się między nim, a futryną. – Pożegnaj się z Iwanem, bo siedzi na motorze pod naszym domem i wracaj szybko. I zmyj z siebie te kilogramy tynku i litry tuszu z rzęs, bo mi się niedobrze robi, jak na ciebie patrzę! – krzyknął, sięgając po puszkowe Tyskie. Otworzył je i oparł się o blat. Upił i przeklął w duchu posmak aluminium. Wolał butelkowe, ale wyznawał zasadę, że jak się nie ma co się lubi, to się docenia to co jest.
Sylwia w tym czasie usłyszała piknięcie piekarnika, więc nachyliła się, by go wyłączyć, ale Robert ją ubiegł. Mężczyzna stał, właściwie to niemal leżał, wspierając się na blacie jedynie ugiętymi łokciami i popijał piwko. Odchylał głowę w tył.
Co pieczesz? – zapytał.
Piotrowi do szkoły – odpowiedziała zmieszana.
Od razu wyczuł jej gorszy nastrój.
Coś się stało? – dopytywał.
Nie doczekał się odpowiedzi, więc gdy tylko kobieta wyciągnęła blachę z piekarnika i zdjęła rękawice kuchenne, to wyciągnął po nią swoje dłonie i przyciągnął ją do siebie.
O co wam poszło? Tobie i Ninie?
Zauważyłeś?
Ślepy by zauważył – wysilił się na żart i dobrotliwy uśmiech. Odłożył puszkę piwa i przyłożył dłonie do ramion kobiety, potarł je delikatnie. – Wiesz, że mi możesz zawsze wszystko powiedzieć? – dopytywał i jednocześnie zapewniał ją w ten sposób, o tym, że on zawsze jest i będzie gdzieś obok, przynajmniej tak długo, jak żyje.
To nic takiego. O Patryka nam poszło.
Czyli jak zawsze – syknął przez zęby, musnął żonę w czoło i udał się z piwem przed telewizor. – Piotrek, Anka, Majka, zagramy w coś razem?! – krzyknął odpalając X-Boxa.

Do Sylwii teraz powracały te wszystkie wspomnienia z tamtego wieczora i one skutecznie spędzały jej sen z powiek. W końcu zdecydowała się obudzić męża i wyznać mu przez cieknące ciurkiem łzy:
Nina wiedziała, Robert.
O czym wiedziała? – pytał, przecierając zmęczoną twarz.
Ukrywałam to przed nią, jak mogłam, ale się dowiedziała.
Brunet nic z tego nie rozumiał. Zapalił niewielką lampkę, znajdującą się po jego stronie tapicerowanego łóżka i objął kobietę jednym ramieniem, tylko po to, by ta się uspokoiła. Liczył na to, że przy jego bliskości, do owego spokoju, dojdzie o wiele szybciej, ale nie dochodziło.
Ona mogła uciec przeze mnie. Skoro wiedziała co robiłam i jak zarabiałam, to...
To?! – uniósł się, choć pierwotnie nie miał takiego zamiaru. Po prostu dawno ten temat z trudem pogrzebał i wtedy, gdy chował go w ogrodzie swej duszy, na dnie własnego serca, pragnął nigdy nie być zmuszonym odkopywać tej mogiły.
Nina jest... poczęła się... jest... – starała się ubrać myśli w odpowiednie słowa. Problem jednak polegał na tym, że nie było odpowiednich.
Robert wstał z łóżka, tylko po to, by sięgnąć butelkę z parapetu. Zdecydował się na dosadność:
Nina jest dzieckiem z kurewstwa, wiem o tym. – Wzruszył ramionami, jakby to po nim doszczętnie spłynęło i zaczął napełniać szklankę rudą cieczą, która przelewana z butelki, odbijała się od przezroczystych ścianek.
Nie musiałeś...
Nazywać rzeczy po imieniu? – Nagle i niezwykle agresywnie odwrócił się w kierunku żony. – A jak mam to nazwać, kobieto? Sponsoringiem? Jeśli chcesz, to nie ma problemu, możemy być modni, niech więc będzie sponsoring. Teraz, nieważne, co robiłaś, jak i po co, ale dlaczego mi nie powiedziałaś, że Nina wie?! – ryknął niemal na całą sypialnie, a potem przygaszony, słaby i całkiem bez sił, usiadł na łóżku i potarł zmęczone oczy palcami jednej dłoni, a potem wypił do dna. Odstawił szklankę na podłogę.
Nie chciałam, byś... Sam widzisz, jak reagujesz – wytknęła.
Znajdź faceta, który zareagowałby lepiej, a ofiaruję mu pokojową nagrodę Nobla. – Pstryknął palcami w taki sposób jakby odkrył eurekę, ale u niego, był to gest okazywania cynizmu, zmieszanego z istnym wkurwieniem. – Mogłaś mi powiedzieć – dopowiedział cicho. – Pogadałbym z Niną, bo skoro ja umiałem się z tym pogodzić i z tym żyć, to... to ona też by potrafiła, jest przecież mądra i bystra. Sprawiłbym, że by zrozumiała.
A ty zrozumiałeś? Kiedykolwiek rozumiałeś? – dopytywała.
Nie – szepnął, kręcąc głową. – Potem tak, bo musiałaś jakoś żyć i sobie radzić. Wiązać koniec z końcem. Byłaś bez pomocy, choć winię cię o to, że sama jej nie chciałaś, ale wcześniej... Wcześniej kurwiłaś się dla wygody. – Nie patrzył na nią. Słowa wypowiadał, wpatrzony w przestrzeń przed sobą, czyli w srebrny kaloryfer umiejscowiony pod parapetem, który zamontowany został tylko w razie czego, jakby pewnej zimy wysiadło podłogowe ogrzewanie. – Sama mówiłaś, że to było podyktowane wygodą i czystym materializmem – dodał, z błyskiem łez w oczach. – Szłaś z koleżanką do klubu, wyrywałaś bogatego, potem były ogłoszenia w gazetach i zmierzałaś z tym dalej, bez konieczności, bo przecież byłaś w liceum i matka cię utrzymywała. Ty po prostu chciałaś mieć więcej i nie umiem tego nazwać inaczej, niż kurewstwem. Nie umiem też tego zrozumieć. Wybacz, ale nie potrafię. – Zrezygnowany wzruszył ramionami. – Nie potrafię. – Podniósł szklankę i udał się ponownie do parapetu i swojej whisky.
Może ja też nie potrafię patrzeć na to jak pijesz, a jednak nadal pijesz!
Ty też czasu nie cofniesz – wytknął jej, ale po napiciu się, jakby nagle samego siebie opanował i powściągnął język. – Nie powiedziałem, że nie umiem na ciebie patrzeć. Nigdy ci tego nie powiedziałem – dodał patrząc w przestrzeń szarości, rozchodzącą się za oknem. Na ulicy nie paliła się ani jedna latarnia. – Nigdy ci też tego nie wypomniałem i nie miałem zamiaru wypominać.
Ale masz żal? – dopytywała, choć słowa padły niemal z potwierdzeniem odpowiedzi, na to właśnie zadawane pytanie.
O to, co robiłaś osiemnaście czy dziesięć lat temu? Nie jestem debilem, by komuś w nieskończoność wypominać nieprzemyślaną młodość i sądziłem, że też mnie za debila nie uważasz. – Odłożył szklankę i spojrzał na załamaną, siedzącą na łóżku, małżonkę. – Ja jednak ci powiedziałem. Mówiłem o matce Anki, o tym jaka była i jaki ja byłem dla niej oraz o tym, czego się dopuściłem na kawalerskim. Bałem się twojego osądu, ale powiedziałem, a ty? Ty nie byłaś fair, Sylwia.
Mogłeś odejść.
Kiedy już byłaś w ciąży? Chciałem, z początku chciałem, ale...
Ale Piotrek? – dopowiedziała.
Robert pokręcił głową i spojrzał na drzwi od sypialni.
Przecież na niego mogłem płacić alimenty – wyznał z banalną szczerością.
Albo mi go zabrać – podpowiedziała.
Nie jestem sukinsynem. Nie zabrałbym matce dziecka. Poza tym, ty choć się puszczałaś, to jesteś i byłaś lepszą matką, niż ja ojcem, i nigdy nie chciałem tego negować ani stawiać pod wątpliwość, zwłaszcza przed jakimś sądem. Nigdy nie zabrałbym ci syna. – Spojrzał żonie głęboko w oczy, pomimo odległości, jaka ich dzieliła. – Zresztą, nie znałem tego dziecka, ono tylko było w tobie i miało moje geny. Mogłem odejść bez mrugnięcia okiem. Nie byłem do niego ani trochę przywiązany. Jeśli więc z tobą zostałem, to dla ciebie i dla dziewczynek. Tylko z twojego i ich powodu, a nie dla naszego syna. – Skierował swoje kroki do wyjścia z sypialni i zamknął za sobą drzwi.
Sylwia pozostała w łóżku, z poczuciem winy. Dotarło do niej, że jedna z najpilniej strzeżonych, rodzinnych tajemnic, wypłynęła na wierzch, bo Nina się dowiedziała. Nigdy jednak nie zadawała sobie pytania skąd i teraz to nie Robert, i nie jego fochy, a właśnie to pytanie, ta wątpliwość i niesamowita, bojaźliwa ciekawość odpowiedzi, zaprzątały jej głowę, umysł, serce. Nagle wszyscy znaleźli się gdzieś między wyśnionym, wymarzonym życiem, a wyrzutami sumienia. On przy butelce wódki, w jadalni, a ona płacząca w sypialni oraz dzieci, niczego nieświadome, smacznie śpiące w swoich łóżkach.

piątek, 16 października 2015

Rozdział 5 – Życia nie wciśniesz między baje i baśnie


Nadzieją pośród pośród łez, miłością która jest
we mnie i w tobie, nam i sobie, w czymś jak sens i treść...
IRA – Mój Bóg

Robert Malicki spojrzał na żonę. Zauważył jej zaczerwienione oczy i nawet przeszło mu przez myśl pytanie czy Sylwia nie płacze, bo zwyczajnie brakło jej już na to łez, czy po prostu stara się być silna dla dzieci, by i one się nie martwiły?. Mężczyzna był jednak zmuszony przerwać swoje rozmyślania, bo nagle Anka wyrosła dosłownie przed nim, niczym spod ziemi.
Wiecie coś więcej o Ninie? – zapytała.
Policja jej szuka – odparł szybko i widząc załamanie malujące się na twarzy swojej kobiety, a potem to, jak się odwraca do niego plecami i odchodzi, sam przeprosił Ankę, chcąc, by ta zeszła mu z drogi i ruszył za Sylwią. – Ej, ej – zaczął, zaciskając dłoń na ramieniu żony. – Będzie dobrze – zapewnił, choć sam nie wierzył we własne słowa, ale pragnął w nie wierzyć.
Chciał, by wszystko było dobrze, pragnął wierzyć, że Nina wróci albo że policja ją przyprowadzi, ewentualnie, że sami ją gdzieś znajdą i to właśnie szeptał do ucha płaczącej brunetki, gdy ją przytulał.
Czternastoletnia Anna poprawiła gumkę, którą miała związane ciemne włosy i chwyciła młodszego brata za rękę.
Chodź – rozkazała i szarpnęła, by niespełna siedmiolatek podążał za nią do góry, a nie był świadkiem sceny, w której oboje rodziców się rozkleja i załamuje. Z drugiej jednak strony, miała świadomość, że nieważne co uczyni, to i tak Majki i Piotra nie da rady w pełni ochronić przed rzeczywistością. Tak było zawsze, choć zawsze się też starała to uczynić.
Tak naprawdę, to Anka uchodziła za najgorszą z rodzeństwa, za tą najbardziej zbuntowaną. Sąsiedzi o niej głosili tylko trzy fakty: wulgarna, paląca, bezczelna. Czy jednak taka była naprawdę, czy to było zwykłe ocenianie po pozorach? Faktycznie, nawet teraz, męska bluza, która sięgała jej niemal do kolan, mogła straszyć napisem Chwdp i wzmianką o tym jak to Mamy prawo do szczęścia, ale nie mamy szczęścia do prawa. Dresowe, czarne spodnie i czapka z daszkiem odwróconym do tyłu, a do tego obowiązkowo naszyjnik z rzucającą się w oczy, srebrną żyletką oraz możliwie jak najbardziej zakolczykowane uszy, nie ułatwiały nauczycielom i sąsiadom sprawy zawierzania w jej grzeczność, koleżeńskość i miłosierdzie. Jak nietrudno się domyślić, Robert był przeciwny takiemu wyglądowi córki. Oczywiście nie miał nic do bluz i dresów, ale mocny, czarny albo w zależności od nastroju, neonowy makijaż i ilość kolczyków wciśniętych do uszów ani trochę go nie radowały. Tak naprawdę to on już dawno chciał z tym zrobić porządek, tylko po pierwsze, zazwyczaj był bardzo zapracowany i nigdy nie miał na to czasu, a po drugie, nie pałał też ochotą do awantur, zwłaszcza, że Sylwia uspokajała go, że kiedyś to wszystko minie, że rzekomo to tylko taki wiek. Zresztą, to właśnie macocha pozwoliła Ani na kolczyka w wardze, a nawet sama poszła z nią do salonu kosmetycznego i zapłaciła za tę ozdobę. Wolała uczynić tak, niż pozwolić dziewczynie na kolczykowanie się w swoim pokoju, po przemyciu jakiegoś żelastwa czy też wenflonu najzwyklejszym spirytusem, bo i takie pomysły wpadały dziewczynom do głów. Sylwia do dziś pamiętała jakiego strachu się najadła przez nieprofesjonalnie przekłuty pępek Niny, kolczykiem, który nie chciał dać się odpiąć, a potem wyjąć. Wtedy postanowiła uniknąć podobnych perypetii z Anką, dlatego wolała ponieść wszelkie koszty i mieć świadomość, że przynajmniej zapewniła nastolatce bezpieczeństwo. Robert owy kolczyk w wardze swojej córki, zauważył stosunkowo późno, bo miała go od początku wakacji, a on dopiero w ich połowie, miał możliwość przysiąść dokładnie naprzeciw niej i przyjrzeć się na tyle, by dostrzec ten maluśki dodatek. Byli wtedy wspólnie na wakacjach. Niny nie było z nimi, pojechała na obóz sportowy. Rozpoczęło się wtedy wykłócanie małżonków, którzy przekrzykiwali między sobą swoje racje, typu:
I tak by to zrobiła.
Trudno, nie musiałaś się godzić, zwłaszcza, że ja nie miałem o tym bladego pojęcia.
To byś wolał, by sobie z koleżankami nawzajem przekłuwały?
Za taką samowolkę, mógłbym chociaż wyciągnąć konsekwencje, a tak? Żona taty pozwoliła.
Ty masz pretensje do mnie?
Nie, do świętego Mikołaja!
Wbrew pozorom Anka nie chciała robić Sylwii problemów. Nawet sama wyszła z propozycją, że skoro ojcu tak to przeszkadza, to może wyjąć ten kolczyk, ale uprzedziła, że dziura i tak zostanie, dlatego sam Malicki machnął na to ręką i uznał, że jak już sobie chce, to niech sobie ma, tylko na przyszłość chciałby wiedzieć przed faktem, a nie po jego dokonaniu.
Czyli rozumiem, że jak będę chciała uprawiać seks, to mam ci powiedzieć, zanim uraczę cię faktem będziesz dziadkiem? – zapytała bezczelnie czternastolatka.
Co? – szepnął Malicki.
Anka – syknęła Sylwia, wiedząc, że tym podobna dyskusja nie może się dobrze skończyć.
No nic. To był tylko żart.
Wyjątkowo niesmaczny – stwierdził Robert i nawet się nie uśmiechnął.
Gbur – uznała Ania w myślach, a potem wzięła piłkę, młodsze rodzeństwo i nakłoniła ich na naukę gry w siatkówkę plażową.
Teraz także wzięła młodsze rodzeństwo, tyle tylko, że nie na plażę, której zresztą w ich mieście nie było, a do swojego pokoju. Piotrowi najbardziej podobało się łóżko siostry, które znajdowało się na antresoli. Od razu wspiął się po metalowej drabince na górę i usiadł w taki sposób, żeby móc machać nogami.
Tylko nie spadnij – uprzedziła brunetka i opadła na miękką, wygodną, skórzaną pufę w kształcie i we wzór piłki nożnej. – Chcecie pograć? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, włączyła telewizor przytwierdzony do ściany i podała młodszemu rodzeństwu pady od x-Boxa, tej starszej wersji, bo najnowszy znajdował się w salonie.
Z punktu widzenia zwykłego, szarego człowieka, który jest zmuszony utrzymywać rodzinę za pensję nieprzekraczającą średniej krajowej, a czasami za o wiele niższą, to dzieciom Malickich niczego nie brakowało. Jak na polskie realia, to nawet pławiły się w luksusach. Każde z nich miało, może nie duży, ale jednak własny, pokój, komputer, telefon komórkowy, inne elektroniczne gadżety. Do tego porządne rowery, rolki i inny sprzęt sportowy. Nie brakowało także ubrań, które choć nie były najdroższe, to jednak w danym sezonie modne i dopasowane kolorystycznie pod panujące trendy. Rodzice nie żałowali także na zajęcia dodatkowe ani na obozy, wycieczki czy wyjścia z przyjaciółmi. Nie mieli wszystkiego – z pewnością nie, bo na wszystko, co dziś dziecku, zdaniem samego dziecka, potrzebne, to nawet cesarz by nie zarobił, ale żyli ponad przeciętność i często mieli znacznie więcej od swoich rówieśników.

Robert Malicki, choć z początku miał zamiar jedynie wziąć szybki, zimny prysznic, a potem wyjść z domu, to teraz korzystając z tego, iż woda była zagotowana, jedynie ją podgrzał i przygotował dla siebie mocną kawę, a dla żony herbatę. Podczas słodzenia dotarło do niego, iż ostatni raz sam dla siebie robił kawę lata temu. Zawsze to Sylwia mu ją podawała, a w pracy wysługiwał się Patrykiem albo innym pracownikiem.
Zastanów się gdzie jeszcze jej nie szukaliśmy, a dokąd mogła pójść. – Postawił jeden z kubków przed żoną, a sam z drugim, trzymanym za ucho przysiadł dokładnie naprzeciwko niej.
Nie wiem. Rodziców pytałeś?
Robert pokręcił głową. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, było pokazywanie się własnemu ojcu na oczy, ale dla Niny postanowił się przemóc i pojechać do rodzinnego domu. Wiedział, że dziewczyna czasami tam chodziła, bo pomagała w restauracji należącej do jego matki. Lubiła sobie od czasu do czasu coś dorobić. Właściwie, to teraz, w myślach, sam sobie pluł w brodę, iż nie zawitał ani chociażby nie zadzwonił do rodziców wcześniej.
Mógłbyś po drodze... w mojej pracy mógłbyś powiedzieć, że nie będzie mnie dłużej i potem postaram się donieść im zwolnienie, o ile jakiś lekarz mi je wystawi.
Mój brat – rzucił propozycją.
Ginekolog? – zapytała z powątpiewaniem. – Wtedy to już mnie na pewno zwolnią i to przy pierwszej lepszej okazji, bo dla nich to będzie jednoznaczne.
Faktycznie, zwolnienie od ginekologa, nie było dobrym pomysłem. – Uśmiechnął się i przystawił brzeg kubka do ust. Zrobił kilka małych łyków niemal wrzącej kawy. – Jak cię zwolnią, to trudno. Znajdziesz inną pracę albo zostaniesz w domu.
Znajdziesz inną pracę, fajnie powiedzieć, trudniej zrobić. Zostanie w domu nie wchodzi w grę i o tym już rozmawialiśmy.
Jak sobie chcesz – warknął, średnio zadowolony.
Możesz przestać? Nie musisz nawet w takim momencie... – zaczęła się unosić.
Przecież nic nie mówię! – krzyknął. – Chcesz sobie pracować, to pracuj, do kaloryfera cię przecież nie przykuję i nie zmuszę do siedzenia w domu, choć moim zdaniem...
Znam twoje zdanie! Słyszę je od ponad ośmiu lat i uwierz, nie mam ochoty na wysłuchiwanie tego wszystkiego jeszcze dziś.
Dobrze, tylko nie rozumiem, co złego jest w siedzeniu w domu? Wiele kobiet zajmuje się domem i dziećmi...
Też się zajmuję domem i dziećmi – wtrąciła.
Przepraszam. Nie tak to miało zabrzmieć.
Zaraz mi powiesz, że Nina zaginęła przeze mnie, bo nie poświęciłam jej wystarczająco dużo czasu!
Nic takiego nie powiedziałem! – ryknął, wstał i uderzył otwartą dłonią o stół.
Kobieta zatrzęsła się pod wpływem nagłego huku.
Wychodzę – zapowiedział, wymijając stół. – Nie chciałem cię przestraszyć – dodał, kładąc dłoń na jej ramieniu, a potem szepnął jeszcze, że będzie późno, bo nie tylko pojedzie do pracy swojej żony i do rodziców, ale także w kilka miejsc i po faktury do pracy, by móc popracować w domu, a nie musieć siedzieć z magazynie.

Już kiedy Malicki wsiadł do samochodu, to wyczuł, że ktoś go obserwuje. Niedługo trwało, aż zauważył w bocznym lusterku, iż ma ogon w postaci policjantki. Z początku miał zamiar zatrzymać się, zamrugać na nią, a następnie solidnie ją opieprzyć, że zamiast szukać jego córki, to ta marnuje czas na śledzenie jego osoby, ale powstrzymał się przed tym. Najpierw wjechał do pensjonatu, w którym pracowała jego żona i zagadnął znajomą recepcjonistkę. Ta obiecała przekazać szefowi, iż Sylwii jakiś czas nie będzie, bo ma prywatne problemy, związane z zaginięciem dziecka.
Powinien zrozumieć – rzuciła na pocieszenie do Roberta, a potem w przypływie chwilowej odwagi, położyła swoją dłoń na jego dłoni. – Ninka też się znajdzie – dodała, by jakoś usprawiedliwić swój gest, zwłaszcza, że mężczyzna znacząco się spojrzał i nie było w jego wzroku niczego przychylnego.
Też mam taką nadzieję – odparł i poczuł, jak czerwienią mu się oczy. – Muszę już iść – zapowiedział. Wyrwał dłoń z uścisku farbowanej, młodej blondynki i wyszedł z budynku, tylko po to, by na piechotę udać się ulicę dalej.
Wszedł do restauracji, którą prowadziła jego matka. Z początku się ucieszył, iż ojca akurat nie było. Zasiadł przy jednym ze stolików, napił się rozgrzewającej herbaty z imbirem i porozmawiał z matką.
Nie było jej tutaj – odpowiedziała starsza kobieta. Nie udawała zmartwionej, naprawdę bała się o wnuczkę, bo ona, w przeciwieństwie do męża, uważała córki Sylwii za swoje wnuczki. Nigdy też nie żałowała, że Robert związał swoje życie z kobietą, która miała już dwoje dzieci. Starała się tego nie oceniać, nie komentować i trwać w przekonaniu, że jak sam sobie pościeli, tak się wyśpi i nie powinna się do tego wtrącać, bo ona już swoje zrobiła, wychowała go, a dalej to musi mu pozwolić żyć samemu. – Jak długo jej nie ma? – dopytywała.
Za długo – podał wymijającą odpowiedź. – Gdyby się do was odezwała lub... – nie dokończył, bo poczuł dłonie ojca na swoich barkach.
Kogóż ja tu widzę? Czyżbyś zgłodniał? Znudziły ci się na zmianę podawane te same dania? – zajął miejsce obok syna, który odsunął się niczym od trędowatego i łypnął na niego iście nienawistnym spojrzeniem.
Zejdź z mojej żony, tato – wypowiedział z taką odrazą, iż owe tato zdawało się ociekać jadem. – Poza tym nie chcę się kłócić. Szukam Niny. Widziałeś ją czy nie?
Mężczyzna o siwej brodzie i dużych zakolach pokręcił głową.
Ale wiedziałem, że wcześniej czy później do tego dojdzie. Ty jednego dziecka nie umiałeś wychować, a się porwałeś na czwórkę, jeszcze na cudze. – Rozpiął górne guziki błękitnej koszuli i czekał na kontrargument.
Nie doczekał się żadnej odpowiedzi, a przynajmniej żadnej skierowanej w swoją stronę. Jego syn podniósł cztery litery z krzesła, pożegnał się jedynie z matką i ruszył do wyjścia. Kobieta naturalnie poszła za synem i usiłowała go zatrzymać, a męża usprawiedliwić standardowymi słowami przecież wiesz, jaki jest ojciec.
Natomiast starszy Malicki, korzystając z chwili samotności, szepnął do samego siebie:
Dzieci to mi się nie udały. Jeden nerwus, drugi kurwiarz, a trzeci alkoholik. Trzeba było lepiej mieć trzy córki.
Robert zasiadł w fotelu kierowcy, zapiął pasy i ruszył. Zerknął w boczne lusterko i był pod wrażeniem upartości tej kobiety. On sam nie umiałby być tak wytrwały, by jeździć za kimś bez większego celu, poza tym nie miałby czasu za taką dziecinadę.
Córeczka komendanta, to trzeba było wepchnąć na stanowisko – powiedział sam do siebie, włączając kierunkowskaz. – I teraz taki obibok spala benzynę, którą zapewne tankuje za moje i innych podatników pieniądze. Uczapli taka zgrabne dupsko w samochodzie i udaje cały dzień Kubice albo Malanowskiego i jeszcze jej za ten teatrzyk comiesięczną pensje wypłacają. W ogóle baba w policji, któż to widział takie dziwy? – pytał szeptem. – Wzięłaby się taka za jakiegoś faceta, dzieciaka zrobiła i w domu siedziała, tak jak na kobietę przystało.
Marudzenie Roberta na nic się zdało, bo nie pomogło mu zgubić pani policjant, choć usilnie próbował. Czynił różnego rodzaju pętle, przejeżdżał skrótami po przed podwórka i wąskie uliczki. W końcu dotarł pod magazyn i od razu na wejściu pokręcił głową w kierunku Huberta. Wszedł na zaplecze, zabrał dwa segregatory i kilka luźnych kartek i ponownie udał się do samochodu. Całość położył na tylne siedzenie i kontynuował przejażdżkę po mieście, tym razem sunąc po jego obrzeżach, by dotrzeć nad rzekę, gdzie często melanżowała młodzież. Wysiadł i założył kurtkę. Z wewnętrznej kieszeni wyjął aktualne zdjęcie Niny i przeszedł się wzdłuż, przy okazji rozpytując o pasierbicę. Każdy jednak kręcił głową albo mówił frazy typu:
Nie, nie widziałem jej.
Nie było jej tutaj.
Z widzenia kojarzę, ale w ostatnich dniach, nie, nie widziałam.
Okay, jakbyście ją zauważyli, to dajcie mi znać. Możecie dzwonić o każdej porze, tylko naprawdę proszę, nie róbcie sobie żartów, bo sprawa jest poważna – odpowiadał i wciskał swoją wizytówkę, tę z numerem do pracy, który rzadko kto miał, bo nawet na stronach internetowych podawał inny numer, komórkowy. Uczynił taki unik naumyślnie, bo wiedział, że jakby młodzież jednak zapragnęła sobie robić niesmaczne żarty, to Sylwia by się denerwowała, a tak, posadzi któregoś z pracowników przy telefonie w magazynie, zapłaci mu dodatkowo za takowe stróżowanie i przynajmniej nie będzie żonie robił fałszywych nadziei.

Malicki, niczym przykładny obywatel, wrócił do domu. Było już po kolacji.
Odgrzeję ci – usłyszał.
Jasne – szepnął i zasiadł przy stole, przy tym samym, przy którym wcześniej pił kawę.
Oparł łokcie o szklany blat, a palce dłoni splótł na karku. Sunął dłońmi do góry i w dół, przeczesując włosy.
Nie mam siły – przyznał sam przed sobą, ale na szczęście powstrzymał się przed wypowiedzeniem na głos tych słów.
Spaghetti, które otrzymał od żony, mu nie smakowało, właściwie, to nie czuł jego smaku. Jadł jedynie po to, by zapchać czymś pustkę w żołądku i nie miało dla niego zupełnie znaczenia, co trafia do jego ust i przełyku. Idąc do sypialni, a następnie wchodząc pod prysznic, wykonał jeszcze dwa telefony, pierwszy do Patryka, a drugi do Ivana. Pierwszy odebrał i oznajmił, że nadal nie ma żadnych wieści od Niny i że szczerze wątpi, by ta się z nim skontaktowała. Drugi miał ciągle wyłączony telefon.
Młodsze dzieci już spały, a Anna była zajęta odpisywaniem na Facebooku, gdzie każdy pytał ją o zaginięcie przyrodniej siostry. Miała dość już prostowania faktu, że tak właściwie to one nie są żadnymi siostrami, bo nie łączą je nawet połowiczne więzy krwi. Dziewczyny nie tylko miały inną matkę, ale także innego ojca, a to, że Robert postanowił dać swoje nazwisko jakiemuś bękartowi, średnio w tamtych czasach Ankę interesowało, ale z czasem zaczęło coraz bardziej irytować. A już moment, gdy jej własny ojciec, mówił o obcej dziewusze moja córka, dosłownie ranił jej serce.
Sylwia w tym czasie zajmowała się zmywaniem po obiedzie, a w tym także szorowaniem garnka. Wyjątkowo nie skorzystała ze zmywarki. Nie przerażał ją nawet fakt, że taka praca może zniszczyć jej hybrydowe paznokcie. Kiedyś nie miała zmywarki i jakoś żyła. Właściwie to kilka lat wcześniej, nawet nie przyszłoby jej do głowy, że będzie ją stać, by chodzić regularnie, co dwa tygodnie, do kosmetyczki. Przy Robercie odżyła, przede wszystkim finansowo. To dzięki niemu mogła zmienić pracę na lepszą, bo stać ich było na żłobek i przedszkole dla młodszych dzieci. Kiedyś zajmowała się zamiataniem ulic i sprzątaniem klatek schodowych, pomimo dobrze zdanej matury, a wszystko dlatego, że mogła pracować wcześnie rano, zanim Majka i Nina się obudziły. Jej matka albo jedna z sąsiadek wtedy jej pomagały i przychodziły w tygodniu, codziennie o czwartej na trzy, czasami na cztery godziny i siedziały z dziewczynkami, tak na wszelki wypadek. Pomimo tego bywały dni, że zostawiała córki same. Budziła wtedy siedmioletnią Ninę i prosiła, by zerkała na kilkumiesięczną siostrę, a gdyby ta zapłakała, to by lulała ją we wózku, dopóki ona nie wróci. Na ile to było odpowiedzialne? Wiedziała, że wcale to nie było odpowiedzialne, ale po prostu nie miała innego wyjścia. Nie mogła sobie pozwolić na niepracowanie, bo z samych alimentów by nie wyżyła, a przy takich alimentach, jakie miała, plus rodzinnym, to żaden dodatek z pomocy społecznej by się jej nie należał. Być może gdyby piła, miała syf w domu, a dzieci były zaniedbywane, jak było u większość jej sąsiadów, to wtedy pomoc społeczna by jej dawała co miesiąc jakieś grubsze kwoty, ale Sylwia nigdy nie chciała zniżyć się do takiego poziomu. Nie chciała ani się stoczyć, ani żebrać. Pragnęła stanąć na nogi, sama, o własnych siłach. Małżeństwo nigdy nie było jej planem na życie, a już z pewnością w żadnych wyobrażeniach nie marzyła o księciu z bajki, który wyciągnie do niej rękę. Robertowi zresztą do księcia było daleko, bo ich bajka nie kończyła się ślubem i napisem żyli długo i szczęśliwie. Życia nie da się bowiem włożyć między księgi baj i baśni, bo ono trwa, pojawiają się dzieci, kolejne wydatki, nowe kłopoty, innego rodzaju zmartwienia. Jednak jakby cofnąć się w czasie i wspomnieć co było, to Robert jako jeden z nielicznych jej partnerów, autentycznie dbał o jej dzieci i starał się ją wspomóc, choćby niezauważalnie. Odciążał ją robiąc drobne zakupy, czasami płacąc jakiś rachunek, a nawet idąc za nią odśnieżać pewnej mroźnej zimy. Nie wyobrażał sobie, by to kobieta miała wykonywać taką pracę. Oczywiście nie widział problemu w tym, by płeć piękna sama odgarnęła śnieg ze swojego samochodu czy sprzed drzwi domu, ewentualnie zrobiła sobie dróżkę od klatki schodowej, do śmietnika, ale... odgarnianie większego obszaru, za tak marne i w żadnym wypadku niedodatkowe pieniądze, nie mieściło mu się w głowie. Poza tym, wydawało mu się, że to miasto powinno zorganizować ludzi do takiej pracy, a najlepiej nająć do takich zajęć tych rozleniwionych, siedzących przed komputerami i telewizorami bezrobotnych. Nie wrzucał wszystkich do jednego worka, rozumiał, że czasami komuś mogła powinąć się noga, ale jako mężczyzna gardził tymi, który nie tyle nie umieli zarobić na własne rodziny, które stworzyli, ale tymi co nawet nie starali się zarobić, choćby tej najniższej krajowej, bo nic nierobienie było dla nich po prostu wygodne.
Ten garnek jest czysty – usłyszała znajomy głos za swoimi plecami, a potem poczuła jak ktoś zabiera zmywany przedmiot z jej dłoni, ale także gąbkę, którą zmywała.
Garnek wylądował w szafce, w którą wsadzona była suszarka do naczyń, a gąbka w metalowym, zawieszonym na ścianie koszyczku. Korek został wyjęty, a woda wypuszczona.
Musiałam się czymś zająć – odpowiedziała.
Proponuje spaniem. Wyglądasz na wykończoną.
I mówi to człowiek, który pracuje czasami w tygodniu po dwadzieścia godzin – odbiła piłeczkę. – Ja nie mogę, Robert, stracić pracy, bo nie chcę być w pełni na twoim utrzymaniu. Nie umiem sobie tego wyobrazić i miałabym cholerne wyrzuty sumienia, zwłaszcza, gdybyś znowu upadł.
Jezu, raz mi się zdarzyło omdleć i wypominasz mi to przez już chyba rok. Ciekawe, jak jeszcze długo to potrwa? – zbagatelizował całą sprawę. – To się więcej nie powtórzy, wtedy trzy doby nie spałem, bo mieliśmy nowe dostawy, na dodatek dźwigaliśmy to sami, by nikogo nowego nie musieć najmować. To było raz i skończ się tym przejmować. – Oparł się o blat łokciem i tym samym zniżył do takiego poziomu, że mógł spojrzeć na żonę z dołu, a nie z góry. – Idź spać, proszę.
Zaraz pójdę. Wstawię pranie, bo w innym razie Piotrek nie będzie miał spodni.
Suszarka – jęknął. – Zapomniałem. Zresztą chyba nie ma sensu wzywać mechanika. Jutro ją zabiorę i przywiozę z pracy nową. Lodówkę też wezmę. – Spojrzał na nowoczesną, dwuskrzydłową, która nie miała więcej, niż dwa lata.
Po co lodówkę? – zdziwiła się.
Bo wezmę z pracy nową – odpowiedział i niedbale wzruszył przy tym ramionami.
Oszalałeś – stwierdziła, ale uśmiechnęła się lekko i o to właśnie mu chodziło.
Tak naprawdę, nieważny był tutaj zakup nowej lodówki czy wymiana suszarki, bo stara się zepsuła. On tylko chciał na choćby krótki moment odciągnąć myśli żony od zaginięcia ich najstarszej córki.
Czasami myślę, że nie potrzebujemy tego wszystkiego – przyznała nagle.
Co złego jest w przestronnym domu, dobrym wyposażaniu i corocznych wakacjach?
Kosztem twojego zdrowia, Robert? Wiele. Poza tym, mi też czasami jest źle z tym, że utrzymujesz mnie i moje dzie...
Nasze dzieci – wtrącił i zaprzestał opierania się łokciem o blat. Wyprostował się, ale tylko na krótki moment, bo potem oparł się tyłkiem o szafkę kuchenną i splótł ręce na piersi. – Ja wiedziałem na co się piszę, Sylwia i nigdy nie miałem złudzeń. Gdybym tego wszystkiego nie chciał, to bym nie wiązał się z kobietą, z dwójką dzieci. Mogłem to zakończyć wiele razy, mogłem odejść wtedy, gdy to były tylko przyjemne nocki. Nie odszedłem, to był mój wybór, więc teraz skończ się nade mną litować. Naprawdę tego nie potrzebuję. Po prostu ciesz się z tego, co masz i nie marudź.
Nie marudzę, tylko...
Nie chcę słyszeć o żadnym dokładaniu się do życia! – warknął. – Chcesz sobie pracować, to sobie pracuj, ale ja od ciebie żadnych pieniędzy brał nie będę. Kłóci się to z moimi staroświeckimi poglądami. To facet powinien utrzymać rodzinę, od wieków tak było i powinno być nadal. Może wtedy ci gówniarze, by się zastanowili zanim by przyoszczędzili na gumkach, a gówniary miały nieco większe wymagania niż to, by ich chłoptaś miał prawo jazdy zdane za kaskę dziadków i samochód od mamusi lub tatusia.
To dlatego tak lubisz Patryka? – zapytała, mając na myśli chłopaka starszej córki.
Nie, to nie jest lubienie – odpowiedział szybko i pokręcił głową. – Jego odzywki, styl bycia i niektóre zachowania nadal działają mi na nerwy, ale jest dobrym pracownikiem, jest zaradny i szanuje go za to, że nie czeka na mannę z nieba, jak większość jego rówieśników, co studiuje, ale wynajmuje mieszkania, żywi się, i baluje za nieswoją kasę. Jeśli Nina miałaby związać się z leniwym i nieodpowiedzialnym studencikiem, to już naprawdę wolę chłopaka z patologii i po jedynie gimnazjum, który przynajmniej umie zarobić na własny chleb i potrafi dołożyć się matce do życia. I jakkolwiek ci się to nie podoba, tak zostałem wychowany i ciągle nie pojmuje, jak ktoś... jakiś rodzic, może utrzymywać dorosłe dziecko i nie mieć świadomości, że sam wyrządza temu dziecku krzywdę. Dopomóc, jasne, odpalić coś ekstra, czemu nie, ale nie za siedzenie z dupą przed komputerkiem czy telewizorkiem. – Podszedł do lodówki i wyjął z niej sok w kartoniku, następnie skierował się do szafki, by wyjąć z niej szklanki. Dotknął szafki w jednym miejscu, a drzwiczki same się otworzyły. – Soku? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, rozlał po równo, a potem wywalił opakowanie.
Mówisz o pracy i o tym, że dzieci powinny same zarabiać na swoje zachcianki, a jednak Nina motocykl kupiłeś? – nawiązała.
Tylko dlatego, że gdybym tego nie zrobił, to jeszcze jakieś pół roku i sama by sobie go kupiła, bo by na niego uzbierała. Nie wrzucaj naszej córki do jednego worka z leniwymi smarkaczami, bo dobrze wiesz, że taka nie jest. O cokolwiek byś jej nie poprosiła, to z miejsca by ci pomogła, nieważne czy to byłoby zrobienie zakupów, czy umycie samochodu i zauważ też to, że od kiedy Nina sobie dorabia, to nie wyciąga do nas rąk z tekstem daj mi na kino. Dlatego dostała ten skuter i dlatego Anka nigdy nie dostanie ode mnie tak drogiego prezentu, przynajmniej dopóki zachowuje się tak jak do tej pory.
Czyli jednak jest tu jakaś faworyzacja?
Nie. Coś ty? To tylko sprawiedliwość. Jeśli kogoś muszę prosić osiem razy o wyniesienie śmieci, a one nadal są w koszu, to... to mówi po prostu samo za siebie. A teraz czy możemy już iść spać? I nie chcę słyszeć słowa, że nie zaśniesz. Weź jakieś tabletki nasenne, ty jesteś mi i dzieciom potrzebna, ale wyspana, a nie obijająca się o ściany, a bezsennością Niny nie odszukamy ani nie sprowadzimy jej tym z powrotem. – Nie czekając na odpowiedź żony, sam wyjął z górnej szafki kuchennej pudełko, w którym przechowywali większość leków.
Nie znalazł tam tabletek na sen, więc udał się do łazienki na piętrze, ale tej wspólnej, bardziej dzieciaków, niż ich, bo oni przecież mieli swoją, połączoną z sypialnią. Odnalazł koszyczek z różnego rodzaju tabletkami i zaczął go przeszukiwać. Wiedział, że Nina nieraz brała jakieś ziołowe, gdy za długo spała w niedziele, a w poniedziałek musiała wcześniej wstać i ani trochę nie była senna. Odkładał kolejno na bok Apap, Ibum, No-spe, Kwas foliowy, Witaminę C, Witaminę D, Cholinex, aż w końcu odnalazł to czego szukał. Całą resztę wrzucił pośpiesznie z powrotem do koszyczka, a tego odłożył na miejsce. Był mężczyzną, a mężczyźni zazwyczaj nie zwracali uwagi na takie farmaceutyczne duperele jakimi były witaminy w połączeniu z kwasem foliowym, a już z pewnością większość z nich nie łączyła tych dwóch, ze środkami, jakie zażywały kobiety, będące w ciąży.

wtorek, 29 września 2015

Rozdział 4 – Odwiedziny u państwa Malickich


Prościej jest rządzić narodem,
niż wychować czwórkę dzieci
Winston Churchill

Zaparkowałam na przedmieściach, nieopodal ogródków działkowych, bo to właśnie w tych okolicach mieścił się dom państwa Malickich. Przyznam, że to, co ujrzały moje oczy, było przyjemną odmianą, zwłaszcza po zwiedzaniu osiedla Patryka Stemplewskiego i magazynu ojczyma zaginionej Niny. Tutaj były proste chodniki, zadbane podwórka, niepopisane ściany, psy ujadające za płotem. Iście sielankowy obraz rodziny, której spełnił się polski sen o własnym domu, ogrodzie, garażu.
Odnalazłam właściwy numer i z daleka podziwiałam parterowy domek z wysokim poddaszem. Cały przyozdobiony belami drewna, z wyjątkiem krawędzi i kolumn, które były okalane kamieniami. Płot także był drewniany i wysoki, z kilkoma zakratowanymi oknami, które były po prostu równo wyciętymi dziurami w belach. To właśnie przez jedno takie okno podziwiałam domostwo państwa Malickich. Zauważyłam też plac zabaw, gdzie z drabinek dwójka dzieci skakała wprost na dużą trampolinę. Śmiali się przy tym wniebogłosy i nawet deszcz, który zaczynał padać im nie przeszkadzał. Pies biegał dookoła nich i wesoło poszczekiwał. Wtedy uznałam, że widziałam już dość i wcisnęłam przycisk dzwonka.
Zauważyłam kobietę, która wyszła z domu i szła w kierunku furtki. Jednak zanim ona do niej dotarła, ubiegł ją ten mały chłopiec, który wcześniej skakał na trampolinie.
Brunecik w kręconych włosach wspiął się na ogrodzenie i krzyknął radośnie:
A kuku!
A kuku – odpowiedziałam mu, lekko się śmiejąc. – A jak ty masz na imię? – zagadnęłam w chwili, gdy brama się otwierała. Małemu chyba się podobało, że w pewien sposób na niej odjeżdża.
Piotrek. – Wcale się nie zraził tym, że jestem obcym człowiekiem. Przeszedł nad furtką, pomimo, że ta była już otwarta i stanął przy boku swojej mamy.
Dzień dobry – powiedziałam do kobiety i standardowo przedstawiłam się, wyciągając odznakę. Zauważyłam, że ją tym zmartwiłam. Zapewne to była matka Niny i pomyślała, że przyszłam ją zawiadomić o tym, iż dziewczynie stało się coś strasznego. – Szukam jej i zbieram informację – dodałam szybko dla uspokojenia.
Zatem zapraszam. – Uśmiechnęła się ciepło i smutno za razem, jednoczenie wskazując kierunek, w którym mam zmierzać.
Sympatyczna – pomyślałam, bo biło od niej jakimś takim ciepłem.
Piotrek, jest późna jesień, nie biegaj na krótki rękaw – zwróciła uwagę synowi, który faktycznie miał na sobie tylko koszuleczkę i jakieś spodnie dresowe z ciepłego polarku.
Ale kiedy mnie goląco – odpowiedział, nieco sepleniąc i pobiegł ponownie w kierunku drabinek, zabierając ze sobą psa, który zaczął mnie obszczekiwać. – Koksy, Koksu! – krzyczał na niego, czym wprawił mnie w rozbawienie.
Pomyślałam, że to naprawdę dziwaczne imię dla czworonoga.
Dziewczynka w jasnych włoskach, także bez kurtki, ale przynajmniej na długi rękaw ,właśnie się wspinała na drabinki i z nich krzyczała:
Mamo! Mamo! Za ile będzie Robert!?
Dziewczynce, niewiele starszej od chłopczyka, akompaniował ten łaciaty szczeniak, ciągle na mnie poszczekujący i to nawet z takiego daleka. Doprawdy zaczynało mnie to psisko już irytować.
Za godzinę pewnie! – odkrzyknęła kobieta. Miała zdarte gardło i chrypę. W sumie, przy takiej ilości gówniarzy, to się chyba nawet nie ma co dziwić.
Zaczynałam łapać samą siebie na tym, iż zaczynałam tej matce i żonie współczuć, ale z drugiej strony, czego jej współczułam? Przecież nikt za nią nie decydował, sama sobie wybrała taki los. Być może ona była szczęśliwa, jednak ja, gdybym miała postawić się na jej miejscu, to palnęłabym sobie kulkę w łeb.
Ledwie weszliśmy do domu, a już ten mały w kręconych włoskach przybiegł za nami.
Głodny jestem – oznajmił i ściągając buty, odrzucił każdy w inną stronę.
Chcesz kanapkę? – zapytała, zapraszając mnie dalej.
Rozejrzałam się dookoła. Hol czy też przedpokój, był ładny, choć nie w moim stylu, bo za bardzo nowoczesny. We wnęce stał wieszak, na który odwiesiłam kurtkę. Obok znajdowała się półka na buty, z której mały Piotruś najwidoczniej nie korzystał. Zresztą, po co miał korzystać, skoro miał od tego matkę, która podeszła, pozbierała jego butki i odstawiła na miejsce? Po obu stronach znajdowały się szafy z ciemnymi lustrami, a w czarnych, połyskujących niczym szkło, płytkach podłogowych, mogłam się przejrzeć.
Schludnie – pomyślałam i zaczęłam się zastanawiać, ile ta kobieta poświęca czasu na sprzątanie, przecież przy czwórce dzieci i wiecznie nieobecnym mężu, którzy zapewne jeszcze wymagają od niej żeby gotowała, utrzymanie domu w takiej czystości, jest niemal niemożliwe. W moim było brudniej, a mieszkałam sama.
Kuchnia, połączona z jadalnią i salonem, zrobiła na mnie jeszcze większe wrażenie. Nadal było nowocześnie i nadal nie było to moim stylem, ale gdyby mi ktoś ofiarował takie trzy pomieszczenia, to skakałabym pod sufit i nawet nie marudziła, że jest tak nie po mojemu.
W salonie wszystkie ściany były białe, z wyjątkiem tej, na której wisiał telewizor. Ona była popielata, z żółtymi akcentami na wystających, kanciastych tynkach. Na środku ściany, wisiał nowoczesny, zaokrąglony przy krawędziach telewizor, który był tak wielki, że aż zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem się w drzwiach zmieścił.
Kuchnia, jak i jadalnia, były w białej tapecie z popielatymi napisami, typowo kuchennej, zresztą dobranej pod płytki, umiejscowione między blatem, a wiszącymi szafkami. Jedynym wyjątkiem była ściana nieopodal wyjścia na taras, znajdująca się blisko stołu. Na niej widniał malunek – niechlujne kontury wykonane za pomocą węgla, przedstawiające filiżankę na spodku, z parującą kawą albo herbatą, bo tak właściwie, to nie sposób było jednoznacznie stwierdzić. Zapatrzyłam się na ten rysunek i zdawało mi się, że już gdzieś widziałam podobny styl i niemal identyczną kreskę. Tylko nie mogłam sobie przypomnieć,gdzie to było.
To Nina malowała – wyjaśniła matka dziewczyny.
A no tak! Dopiero wtedy mi się przypomniało, że zaginiona chodziła do liceum plastycznego. Patrząc na jej dzieło, musiałam przyznać, że naprawdę miała talent, takie swoje ja czy jak to się w praktyce malarskiej nazywa...
Rozesłaliśmy jej zdjęcie do wszystkich patroli – poinformowałam. – Znajdzie się – zapewniłam, choć nie miałam takiej pewności. Po prostu nie chciałam by ta pani się smuciła, bo moim zdaniem na to nie zasługiwała.
A te dzieci nie zasługiwały na nią – przeszło mi przez myśl, gdy ten uroczy bąbel upomniał się o swoją kanapkę.
Z Nutellą bym sobie wsamał – poinformował, opierając się o ścianę. Splótł ręce na piersi i odbijał się plecami, tym sposobem popukując, czyli wydając dźwięk, który mnie doprowadzał do szewskiej pasji.
Przepraszam panią, niech pani zaczeka, zrobię mu tylko coś do jedzenia – powiedziała kobieta, a ja przytaknęłam ruchem głowy, przybierając na ustach dobrotliwy uśmiech.
Sylwia jednak nie musiała robić kanapki młodemu, bo zjawiła się ciemna brunetka – nie farbowana, naturalna i postanowiła wyręczyć macochę. To, że kobieta jest jej macochą wywnioskowałam po tym, iż zwracała się do niej po imieniu. Czarna Ania wzięła z chlebaka bułki, z lodówki czekoladę do chleba i nóż z szuflady.
Chodź gówniarzu, w pokoju ci zrobię – zawołała chłopczyka, a on chwycił z szuflady łyżeczkę i włożył ją sobie do ust.
Zjem tes samom – powiedział zadowolony, nie wyjmując przedmiotu z buzi.
Musiałam przyznać, że Ania, chyba jako jedyna z trójki dzieci obecnych w domu, uraczyła mnie słowami dzień dobry i zapytała czy wiem już coś o Ninie.
Na razie niewiele – odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, patrząc w kierunku schodów bez poręczy, którymi podążała. Za nią człapał ten irytujący, niecierpliwy dzieciak.
Kobieta, jakieś około dziesięć lat starsza ode mnie, w końcu zasiadła naprzeciw. Wcześniej oczywiście włączyła czajnik elektryczny, który jak wszystkie dodatki i sprzęty AGD w tym domu, był srebrny. Jedynie stół, który nas dzielił, był szklany, a jego nogi białe.
Chciałabym zobaczyć pokój Niny, jej komputer, telefon oraz nagranie z jej urodzin.
Komórkę Nina zawsze nosi z sobą, ale teraz jest wyłączona. Co kilka minut próbuje się do niej dodzwonić – wyznała, ze łzami w oczach. Widać było, że choć przy dzieciach stara się być twarda, to wewnętrznie, jest w całkowitej rozsypce. – Co do komputera, to powinien być w pokoju, a kamery nie mam, ale nagranie pewnie już mąż przerzucił na płytę albo dysk.
A gdzie jest kamera? – Przyszło mi na myśl, że może być na niej coś ciekawego.
U szwagra albo teściów. Chcieli zrzucić nagrania, by mieć pamiątkę.
Rozumiem. Przepraszam, że o to zapytam, ale jakie pani córka ma relacje z pani mężem?
Kobieta spojrzała na mnie tak, jakby miała ochotę wywalić mnie za drzwi. Uspokoiłam ją, że to rutynowe pytanie i że jej relacje z Niną oraz relacje Niny z rodzeństwem także mnie interesują. Wyjaśniłam, że siostry i brat mogą wiedzieć coś więcej.
Nina i Robert się uwielbiają. Z Anką i z Mają jak to siostry, czasami się kłócą, a Piotruś... gdy się urodził, była zła, zazdrosna, ale teraz, gdy już podrósł, stał się jej kompanem do jazdy na rolkach i gry w piłkę. Lubią też te same gry video, którym ja jestem przeciwna, bo tylko się w nich strzelają albo łamią sobie nawzajem kości.
Fajne są te gry! – krzyknął ten mały, który właśnie pędził przez przestronny salon, przebiegł po narożnikowej, skórzanej, żółtej kanapie i spadł do korytarza, gdzie pewnie zajął się zakładaniem butów.
Mały kaskader – pomyślałam.
Ja poszłam za Sylwią do pokoju Niny. Już gdy przestąpiłam jedną nogą za próg, wiedziałam, że to artystka. Na ścianach znajdowały się kontury najbardziej znanych budowli całego świata. Od Big Bena, po Koloseum, przez paryską, jak i krzywą wieżę. Na jednej ze ścian stały wieszaki na kółkach, aż uginające się pod ciężarem ubrań, do tego jedna kolorowa komoda, popisane biurko i tapicerowane łóżko, niemal dwuosobowe.
Wątpię, że się pani tutaj odnajdzie, ale...
Nie ma komputera – zauważyłam szybko.
Faktycznie – zdziwiła się i zaczęła rozglądać, zapewne za laptopem. Przerzucała przy tym jakieś koce, bluzy i szkice. Być może sądziła, że sprzęt jest gdzieś zakopany?
Ja za to przyglądałam się parapetowi pełnemu ozdób i świeczek oraz kotu drzemiącemu na pufie, na której leżała niechlujnie rzucona piżama dziewczyny.
Pokręciłam się chwile, przyjrzałam zdjęciom przyczepionym do jednej ze sztalug w taki sposób, iż tworzyły kolaż. Nie wychwyciłam nic, co by ją odróżniało od większości nastolatek. Na zdjęciach były głównie przyjaciółki, pozowała wraz z nimi w dziwnych miejscach, zazwyczaj na tle graffiti. Była też fotka, gdy trzyma na kolanach małe niemowlę, zapewne to był ten siostrzeniec Patryka. Miała zdjęcie z każdym z rodzeństwa, z matką i też z ojczymem.
Wzruszyłam ramionami i poprosiłam o to nagranie z urodzin. Wiedziałam, że w pokoju nie znajdę nic więcej. Zresztą nie wolno mi było go przeszukiwać.
Sylwia przeszła chyba do sypialni, przynajmniej na to wskazywało wielkie łóżko, które widziałam z korytarza. Przyniosła mi zewnętrzny dysk, taki podpinany na USB.
Tu jest więcej nagrań. Może pani pomogą znaleźć moją córkę. – Przekazała mi urządzenie i wyjęła chusteczkę z kieszeni dżinsów, by przetrzeć oczy.
Nie może się pani rozklejać – stwierdziłam. – Wiele nastolatek ucieka z domu. Znajdują się, niemal zawsze się znajdują.
Nie wierzę, że Nina uciekła. Boje się, że mogło jej się coś stać.
Rozumiem. – Dotknęłam jej ramienia i potarłam. Nigdy nie byłam dobra w dodawaniu otuchy. Bo niby co mogłam zrobić? Przecież nie przytulę obcej kobiety!
Idąc schodami, przyglądałam się zdjęciom powieszonym na ścianach. Było ich mnóstwo, a każda ramka była inna, wszystkie kolorowe. To trochę ocieplało, z pozoru chłodne, bo moim skromnym zdaniem zbyt nowoczesne, wnętrze. Nagle przyszło mi do głowy, że ta rodzina na brak pieniędzy z pewnością nie może narzekać. To rzadkość w polskich realiach, by ludzie mieli takie domy, a każde z dzieci swój pokój.
Piękne umeblowanie – pochwaliłam.
Nina i Hubert projektowali. Właściwie ona projektowała, mówiła im co i gdzie, a oni remontowali.
Nina, nie pani? – zdziwiłam się, bo zawsze mi się wydawało, że to kobieta powinna urządzać dom, a nie jej córka.
Ja byłam wtedy z młodszymi dziećmi i bratową na wakacjach – wyjaśniła. – Nina została, bo uczyła się do sierpniowej poprawki. Robert stwierdził, że za karę z powodu zagrożenia, nigdzie nie pojedzie, a on osobiście dopilnuje, by zdała.
Wystarczyło tylko, że wychwyciłam Robert stwierdził i doprawdy, zaczynałam już mieć uczulenie na tego faceta.
Kiedy wróciłam, salon i kuchnia były już zrobione. To była niespodzianka, dzięki której wreszcie mogliśmy wyprowadzić się od teściów.
Rodziców Roberta? – zapytałam dla jasności.
Tak. – Coś w jej spojrzeniu dawało mi do zrozumienia, że z teściową i teściem, to ona za dobrze nie żyje. Zresztą, o szwagrze też wypowiadała się tak, jakby w ogóle nie chciała o nim mówić. A jednak, była z jego żoną na wakacjach, gdy mąż i jej córka sami, we dwoje... no, w sumie, to jeszcze z Hubertem, ogarniali wnętrze i wyposażenie. Czy tylko mnie w tym momencie nachodziły jakieś brudne myśli? Czy ktoś inny miałby podobne skojarzenia?
Pani w tym czasie remontu, była...
Nad morzem.
Z żoną Huberta? – dopytywałam.
Nie. – Zaśmiała się chyba mimo woli. – On jest żonaty od niedawna. Mówiłam o Anecie, żonie Norberta. On dużo pracował, a ona nie chciała jechać sama z bliźniaczkami, więc się tak złożyło.
Pani mąż ma dwóch braci – wywnioskowałam.
Tak – potwierdziła i chyba zorientowała się, że ciągle stoimy na schodach, bo zaproponowała mi kawę i wyprzedziła mnie, idąc w dół.
Kawy miałam zamiar odmówić, ale chciałam jeszcze zapytać o biustonosz, który wciąż miałam w torebce i o tajemniczego sąsiada o rosyjskim imieniu Ivan. Niestety obie te rzeczy wyleciały mi z głowy, bo zanim zeszłyśmy po schodach, to rozległy się głosy w przedpokoju. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, to mały Piotruś trzymał się za ucho i zbierał porozrzucane po podłodze buciki. Chyba płakał. Nie mogłam stwierdzić, czy ma twarz mokrą od łez, czy od deszczu. Cały był przemoczony.
Kurtkę jeszcze odwieś – warknął mężczyzna, z którym miałam wątpliwą przyjemność już tego dnia rozmawiać.
Przecież nie sięgnie – zauważyła kobieta, gdy Piotrek zbierał przeciwdeszczówkę z podłogi.
To niech ruszy głową i taboret sobie podstawi! – uniósł się, a dopiero potem zerknął na żonę, a tym samym też na mnie. – Witam panią ponownie – powiedział sucho, bez uśmiechu i bez emocji. Widać było, że darzy mnie taką samą sympatią, jak ja jego. – Wezmę prysznic i pojadę jeszcze w kilka miejsc, popytam o Ninę – poinformował żonę, zdejmując mokrą marynarkę jednocześnie. Nie umknęło mojej uwadze, że tym razem nie miał na sobie bordowej polówki, ale chabrową.
Kiedy i gdzie zdążył się przebrać? Nie miałam pojęcia i nie miałam zamiaru go pytać. Postanowiłam szybko odwiedzić sąsiada Ivana, a potem jechać za Robertem. Czułam, że ten facet coś ukrywa.
Pożegnałam się więc z tą rodziną i gdy już opuszczałam ich dom, usłyszałam jeszcze raz donośny głos Roberta.
Podłogę wytrzyj!
Z początku myślałam, że mówi to do żony i nawet się przeraziłam tonem wypowiedzi, ale gdy warknął:
Ani ja, ani mama nie będziemy tego za ciebie robili – wiedziałam już, że słowa skierował do syna.
Coraz bardziej mi się coś nie podobało w tej rodzinie i jeszcze sama nie umiałam tego nazwać. Jedno było pewne – Robert nie wzbudzał sympatii, przynajmniej nie udało mu się obudzić mojej. Przyszło mi nawet do głowy, że żona nie jest z nim szczęśliwa, że może z nim być tylko i wyłącznie dla pieniędzy. Przez moment zastanawiałam się czy umiałabym postawić się na jej miejscu, dokonać wyboru i doszłam do wniosku, że są w życiu rzeczy bezcenne, nie na sprzedaż, ale z drugiej strony wszystko ma swoją cenę. Malicki wyglądał mi na człowieka, który zna cenę wszystkiego, ale nie dostrzega wartości niczego.