Dziś
każdy z nas chciałby cofnąć czas
Nie
popełnić błędów i nie stracić lat
Słuchaj
tego synu co w twej duszy gra
Modlę
się co dnia, bądź lepszy niż ja
Lukasyno
– W imię ojca
Podróż
w bagażniku minęła mi i nawet nie wiedziałam kiedy to dokładnie
nastąpiło. Musiałam uderzyć się w głowę, na co wskazywała
ciecz tocząca się po moim czole i policzku. W kilku miejscach już
zasychała. Było mi zimno, a wiatr zmagał na sile. Zrozumiałam, że
znajduję się na dworze, ale niczego nie widziałam. Miałam coś na
głowie, a moje ręce były skrępowane za plecami. Czułam się
jakbym była do czegoś przywiązana. Coś mówiło mi, że jest to
drzewo i że przy nim umrę. Nie byłam tylko pewna czy nastąpi to z
głodu, pragnienia i ogólnego wycieńczenia, czy może z zimna.
Trzęsłam
się, zarówno za sprawą lodowatego powietrza, jak i ze strachu.
Traciłam nadzieję i nawet nie mogłam krzyczeć, bo ktoś
zakneblował moje usta. Całe ciało mnie bolało od niewygodnej
pozycji, a nogi omdlewały, zaczynając się samoistnie uginać. To
mógł być mój koniec. Mógł, ale nie był.
Usłyszał
kroki, szybkie, jakby ktoś biegł. Ten ktoś krzyczał, ale mnie
słuch już zawodził. W końcu jednak zobaczyłam jego twarzy, w
chwili gdy zdjął materiałowy worek utrudniający oddychanie z
mojej głowy.
Patrzyłam
na bruneta z lekkim, najwyżej czterodniowym zarostem. Znałam go i
obawiałam się, że wrócił się po to, by mnie zabić, ale
wystarczyło, że się odezwał, a ja już byłam pewna, że on z
wywiezieniem mnie tu nie miał niczego wspólnego.
– Nic
ci nie jest? – zapytał, wyjmując knebel z mojej buzi. Potem
rozwiązał moje dłonie i nogi.
Było
ciemno, a latarka, którą trzymał między kolanami dawała niewiele
światła.
– Przepraszam,
że dotarłem tak późno, ale... skuterem Sandry nie dało się tu
wjechać – wyjaśnił.
– Rozumiem
– wyszeptałam, czując suchość w gardle.
– Jedziemy?
– zapytał.
Nie
wiedziałam czy mogę ufać Hubertowi Malickiemu, ale na chwilę
obecną nie miałam nikogo innego pod ręką. Był tylko on.
– Musimy
się spieszyć! – krzyknął, chwytając mnie za nadgarstek i
ciągnąc poprzez ten las, drzewa, krzaki i całą tę naturę,
której od dziecka nie znosiłam, której się bałam.
Sandry
skuter był czerwonego koloru, wyglądał na taki standardowy i
bardzo stary. Na jego rączce zawieszony był jeden kask, ale
przecież nie mieliśmy teraz czasu na przepisy i zastanawianie się
jak uniknąć ich złamania.
Ruszając,
rzucił jeszcze:
– Wezwałem
policję i pogotowie na działkę rodziców. Trzymaj się mocno.
Nie
wiedziałam skąd Hubert się znalazł w lesie, gdzie mnie
przywiązano do drzewa. Nie miałam czasu nawet zapytać czy sam na
to wpadł, czy może za kimś jechał. Raczej za kimś jechał, ale
za kim, to już nie miałam pojęcia.
Zawiózł
mnie pod szpital, a następnie wprowadził dalej, gdzie na białym,
wyglądającym na sterylny, korytarzu zobaczyłam prawdziwą
tragedię. Zobaczyłam pierwszy raz jak mężczyzna naprawdę może
płakać i nawet poczułam drobne ukłucie litości na sercu, co
myślałam, że nigdy się nie zdarzy w stosunku do Roberta.
Dowiedzieliśmy
się, że Ania nie żyje, że do śmierci doszło na skutek źle
dokonanej aborcji. Byłam przerażona, bo nawet się nie spodziewałam
takich wiadomości.
Usłyszałam
kroki w oddali i od razu wydały mi się być znajome. Przestałam
więc patrzeć na łkającego Roberta i siedzącą obok niego,
milczącą i sprawiającą wrażenie oniemiałej, żonę. Uniosłam
głowę i zerknęłam na zbliżających się mężczyzn. Jednym z
nich był Darek, ale to drugi, a konkretnie jego buty przykuły
najmocniej moją uwagę. Były sportowe i miały pomarańczowe
akcenty.
Moje
oczy spotkały wzrok Norberta Malickiego i doskonale odczytały jego
strach, jego niedowierzanie, jego wątpliwości. Czekałam jednak aż
mężczyzna podejdzie bliżej, bo wiedziałam, że to zrobi. Był jak
pokerzysta, nie chciał się zdradzić, a więc nie mógł nagle
zawrócić na pięcie i zacząć uciekać.
Kiedy
byli już wystarczająco blisko, usłyszałam cichy głos Dariusza
Iwanickiego:
– Myślę,
że powinnaś pana aresztować.
W
tym samym momencie Robert przestał ukrywać twarz w dłoniach i
spojrzał na brata z niewerbalnym zapytaniem wypisanym w mimice.
Norbert
zaczął się wiercić, oglądać, pytać o co chodzi, zupełnie tak,
jakby nie zdawał sobie sprawy z tego ile mężczyzna wie. Ja sama
nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale kiedy Darek, trzymając
Norberta za ramiona, powiedział tyle ile dowiedział się od Niny,
ja zdecydowałam się sięgnąć po kajdanki, które wciąż miałam
w tylnej kieszeni dżinsów.
Dopiero
po chwili dotarło do mnie, że Nina żyje, że się odnalazła.
Zrozumiałam jak wiele mnie ominęło i w czasie jaki ja poświęciłam
na to zrozumienie, Robert zdążył wstać z krzesła i zacisnąć
dłoń w pięść. To był jeden cios, ale jeden wystarczył, by
powalił starszego brata na ziemię. Nikt go nie powstrzymywał i
nawet ja nie zamierzałam tego robić. Pozwoliliśmy na to, by jeden
mężczyzna okładał drugiego na szpitalnym korytarzu. Staliśmy w
kółku i byliśmy w stanie na to patrzeć, dopóki twarz Norberta
nie zaczęła przypominać krwawej masy, a on sam nie stał się
wiotki jak jakaś kukła. Wtedy to Iwan i Hubert zaczęli odciągać
jednego z panów od drugiego, a ja zajęłam się zapinaniem kajdanek
na nadgarstki ledwie przytomnego lekarza.
Norbert
jednak był na tyle świadomy, by z trudem stanąć na nogach i
powiedzieć:
– Nie
zabiłem twojej córki. Nie wiedziałem, że kogoś wynajmą. Gdybym
ja podjął się tego zabiegu, to teraz by żyła.
– Nie
powiedziałeś mi – warknął i już miał ruszyć do przodu, ale
Iwan go powstrzymał mocnym szarpnięciem w tył, pewnie w obawie, że
tym razem Malicki byłby zdolny do aktu przemocy najwyższej rangi,
czyli tego co doprowadziłoby do wylewu krwi do mózgu, uszkodzenia
organów wewnętrznych i na skutek tego wszystkiego także do
śmierci.
– A
ty zawsze wszystko mówisz? – szepnął pytająco, plując przy tym
krwią.
Jacyś
pielęgniarze i pielęgniarki pojawili się obok nas, ale szybko
pokazałam im odznakę przed oczy i kazałam powrócić do swoich
obowiązków, tłumacząc, że nic takiego się nie dzieje, i że w
pełni panuję nad sytuacją. W rzeczywistości nad nią nie
panowałam, w rzeczywistości wiedziałam naprawdę niewiele, a to
było za mało, by móc nad czymkolwiek zapanować.
Robert
stanął niczym słup soli i wyglądał tak, jakby jego słuch go
zawodził. Norbert powtórzył pytanie, a wszyscy zdawali się
wyczekiwać odpowiedzi, jakieś puenty, która usprawiedliwiłaby
tragizm tych wszystkich wydarzeń.
– Powiedziałeś
żonie, że masz jeszcze syna?
Otworzyłam
szeroko oczy i sądziłam, że zaraz Norbert zdradzi sekret koleżanki
Niny, Martyny. Myślałam, że ginekolog powie o tym, że Robert jest
ojcem małego Nikodema. On jednak powiedział coś czego ja się nie
spodziewałam usłyszeć, czego inni też nie spodziewali się
usłyszeć, a przynajmniej tyle mówiła mi ich reakcja na wiadomość,
iż Hubert i Robert mieli wspólne geny, ale wcale nie byli braćmi.
Historia
rodziny Malickich i tego całego zaplątania sięgała odległych
czasów, a przynajmniej takim one wydawały się być dla tych, który
posiadali pewną wiedzę. Sądzili, że jeśli mleko nie wylało się
przez tyle lat, to już nie wyleje się nigdy, że sekrety pozostaną
sekretami i nie ujrzą światła dziennego. Robert był wtedy młody,
miał ledwie czternaście lat i miał zostać ojcem.
Kobieta,
która nosiła pod sercem jego dziecko była jeszcze dziewczynką,
jego rówieśniczką. Nie byli w stanie stać się w tym wieku
rodzicami, a przynajmniej tak sądzili wszyscy im bliscy, którzy o
owej ciąży wiedzieli.
Ci
wszyscy opracowali precyzyjny plan, w którym przepłacili młodego
lekarza. Mężczyzna od początku wiedział o wszystkim, także o
tym, że poród będzie odbywał się w domu. Fartem dla wszystkich
było, że Hubert urodził się na końcu września, tak więc ciąża
jego matki nie była widoczna dla innych, bo ta mogła się przez
całe wakacje ukrywać i wymawiać wyjazdem. W tym samym czasie pani
Malicka, matka Roberta, udawała ciąże, godząc się wychować
wnuka jakby był jej dzieckiem.
Przed
obliczem tej sprawy sprzed lat przyszło stanąć nam wszystkim.
Jednak tak naprawdę ona dotyczyła tylko dwóch dorosłych już
mężczyzn. Ciągle nie mogę zapomnieć momentu, jak Hubert pobladł
na twarzy i zwolnił uścisk, którym trzymał Roberta, by ten nie
zaatakował starszego brata. Ich spojrzenie sobie wzajemnie w oczy
stało się obrazem, który zapisał się w mojej głowie niczym
najwyraźniejsza z fotografii. Obaj wyglądali tak jakby chcieli coś
powiedzieć i obaj nie umieli otworzyć ust, a przynajmniej nie
wtedy, gdy stali z sobą twarzą w twarz.
– Kurwa!
– przeklął młodszy, ale dopiero, gdy odwrócił się od
biologicznego ojca. Odszedł, po drodze kopiąc w plastikowy śmietnik
z taką siłą, że ten uderzył o ścianę i chyba nawet pękł w
kilku miejscach. Z pewnością rozpadł się na dwie części.
Z
Hubertem Malickim spotkałam się dwa tygodnie później, gdy stawił
się na komisariacie w sprawie przesłuchania dotyczącego ataku na
moją osobę i pozostawienia mnie w lesie związanej, bezbronnej.
Przyszedł
ubrany w białą koszulę i sportową, granatową marynarkę, której
guziki były bordowe, podobnie jak nitka, którą była szyta. Te
szycia pasowały do koloru jego spodni.
– Co
tak odświętnie? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
Po
tym wszystkim, a przede wszystkim po tym jak uratował mi życie
zaczęłam darzyć go dziwnym rodzajem sympatii. Nie był jak mój
kolega, nie stał się też moim przyjacielem, ale zapisał się w
mojej pamięci jako ktoś więcej, jako ktoś ważniejszy od kolegów,
przyjaciół, a nawet od rodziny.
– Przyjechałem
tu prosto z kościoła – odpowiedział. – Nikodem miał chrzciny
– dopowiedział po krótszej chwili, podczas, której zdążył
zająć miejsce na krześle, dokładnie naprzeciwko mnie.
– Nikodem
– powtórzyłam, doskonale rozumiejąc co ma na myśli.
– Martyna
wiedziała – wyznał nagle. – Od początku wiedziała, jeszcze
wcześniej niż ja i ty. Podsłuchała rozmowę Izy, nauczycielki
historii z gimnazjum Niny i Roberta.
Przytaknęłam,
bo brakło mi słów, jakich mogłabym użyć. W końcu co ja miałam
na to mu odpowiedzieć? Nie było takiego zdania, które ukoiłoby
jego nerwy, a był nerwowy, bo w specyficzny sposób stukał palcami
o blat stolika, który nas dzielił. Pomyślałam wtedy o nim, że
jest bardzo do Roberta podobny. Obaj szybko się irytowali, choć
może nie zawdzięczali tego wspólnym genom, a wychowaniu jakie
zafundował im ojciec, który z zawodu był wojskowym.
– Muszę
ci się zapytać skąd wiedziałeś, że Norbert wywiózł mnie do
lasu.
– Wiem.
Byłem u rodziców, gdy zadzwoniłaś. Sandra namawiała mnie, że
powinienem pogadać z ojcem... dziadkiem... ojcem – nie mógł się
zdecydować jak ma określić starego Malickiego. – Norbert też
tam był, z całą rodziną. Nagle musiał wyjść, żona chciała by
ją odwiózł po drodze, ale nie chciał. Wydał mi się dziwny.
– Pojechałeś
więc za nim?
– Na
szczęście byłem skuterem Sandry. Nie wiedział o tym, bo
zaparkowałem na tyłach. Nie spodziewał się, że to ja za nim
jadę. Myślał chyba, że jakiś gówniarz. Sądziłem, że ma
kochankę.
– Tak
jak ty?
– Nie!
– uniósł się. – Ja i Martyna sypialiśmy z sobą zanim
zostałem mężem Sandry. Z początku nie powiedziała mi, że jest w
ciąży, a potem kłamała, że to nie moje dziecko. Potem się
przyznała, bo potrzebowała kasy, a ja...
– A
ty już byłeś mężem Sandry.
– Eche
– przytaknął mruknięciem i ruchem głowy. – Wszystko się
wtedy cholernie skomplikowało.
– Rozumiem
– szepnęłam. – Podpisz zeznania. – Podałam mu kartkę, na
której spisałam wszystko to co mi powiedział i wyczekiwałam aż
złoży na niej podpis. – Jak z Sandrą?
– Nijako.
– Wyglądał jakby ten temat go podłamywał. – Wyprowadziłem
się z domu, ale tak jest lepiej. Znaczy nie to, że się
wyprowadziłem, ale lepiej, że jej powiedziałem. Przynajmniej Niko
będzie wiedział kto jest jego ojcem. Najgorzej jest żyć w
niewiedzy.
– Tak
jak Nina? – dopytywałam. – Ona przecież nie zna swojego
biologicznego ojca.
– Nie.
– Pokręcił głową i wyglądał tak jakby chciał powiedzieć coś
jeszcze. – Ona nie, ale ja... nieważne.
– Hubert!
– krzyknęłam za nim, gdy zauważyłam, że mi się wymyka, że
podnosi tyłek z krzesła i rusza w kierunku drzwi.
Odwrócił
się na moje zawołanie, ale nie zatrzymał, nie zawrócił, nie
powiedział niczego więcej.
Niby wiele spraw już się wyjaśniło, ale nagle okazuje się, że chyba każdy sypiał z każdym... i chyba przydałoby się jakieś drzewo genealogiczne. Jeżeli to wszystko pamiętasz, a nie masz czegoś, w czym to zapisujesz, to gratuluję pamięci :D. Swoją drogą Norbert to taki straszny amator. Ja rozumiem - to dobrze w sumie, ale no pomarańczowe buty? Nawet fragment. No nie... czasem trzeba pomyśleć co się zakłada. Mógł chociaż je ubłocić czy coś. Niby liczył się czas, ale ma teraz za swoje.
OdpowiedzUsuńNo i Ania ma skutki swoich fantazji... o ile to ona naprawdę chciała seksu i nie była zmuszana. Z zabiegami też trzeba uważać, bo nie zawsze może pójść dobrze.
Na miejscu Huberta na pewno czułabym się dziwnie, ale zdziwiłoby mnie, gdyby zaczął się bić z Robertem. To że jest zmieszany i musi przemyśleć, i nie chcieć rozmawiać, to w porządku. Może mieć żal, że nie powiedział mu, ale na dłuższą metę, to chyba będą żyć w zgodzie. Tylko co z Niną, co z ojcem? Chyba, że tym razem to Hubert jest ojcem... a może Norbert? Ech... a może Robert? Ale nie, to na pewno nie. Sylwia mimo wszystko pewnie by pamiętała.
"Było mi zimno, a wiatr zmagał na sile" -> "zmagał"? Jakoś mi to tu nie pasuje... może wzmagał?
"Usłyszał kroki, szybkie, jakby ktoś biegł" -> "usłyszała" chyba powinno być
Jeszcze co do matki Huberta. Dzieci chodzą do szkoły do końca czerwca. Mogła być w piątym, szóstym miesiącu ciąży. A wtedy jednak widać już brzuszek. Chyba, że jej sylwetka jakoś to ukrywała.
UsuńMuszę przyznać, że nawet przez moment nie podejrzewałam Norberta, że ma coś wspólnego z porwaniem policjantki. Stawiałam na jednego z panów Malickich, ale jakoś bardziej mi się wydawało, że to może być Hubert, nawet mi przeleciała przez głowę myśl, że może Henryk, ale nie Norbert.
OdpowiedzUsuńMiałam rację, że ten kto napadł policjantkę podsłuchał rozmowę Heleny z Klaudią i tak się dowiedział, gdzie kobieta zamierza pojechać.
Tylko zastanawiam się, co on tak na prawdę chciał osiągnąć, gdyby chciał ją zabić to zrobiłby to od razu, a nie woził autem, a później przywiązywał do drzewa, myślę, że chciał zyskać na czasie i odsunąć od siebie podejrzenia. Widać, że pan doktor nie ma doświadczenia w takich akcjach bo wpadł szybko, wydały go szpanerskie buciki, a było całe czarne włożyć, a nie od razu pomarańczowe.
Strasznie żal mi Roberta i Sylwii, stracili dziecko, Ania wcale nie musiała umrzeć. Nie dziwię się, że Robert ma żal do starszego brata, bo gdyby Norbert nie dał się szantażować i powiedział Robertowi o tym, że młoda jest w ciąży to pewnie wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej. Maliccy nie zostawiliby córki samej sobie, jestem pewna, że zaopiekowali by się Anią i jej dzieckiem. Ale nie tylko Norbert jest winien, Nina też jest winna tego nieszczęścia, bo pomogła młodszej siostrze, gdyby tego nie zrobiła, tylko powiedziała matce sytuacja by zupełnie inaczej wyglądała.
No i mleko się wylało, kolejna tajemnica rodziny Malickich ujrzała światło dzienne, wydało się, że Robert jest ojcem Huberta. Nie zazdroszczę im tej sytuacji, tyle lat w kłamstwie. Żal mi ich obu, bo Robert miał tylko 14 lat jak zapadły decyzje o losie Norberta, nie bardzo miał coś do powiedzenia, zdecydowano za niego, a później nie było dobrej chwili, dobrego momentu na wyjawienie prawdy. Chociaż Huberta chyba bardziej mi jednak żal, on czuje się oszukany, ograbiony z prawdy, z posiadania ojca, zwłaszcza, że nie ma najlepszych relacji z Henrykiem, niby nie ten jest ojcem co spłodził, a ten co wychował, ale mam wrażenie, że stary Malicki nie był najlepszym ojcem.
Podoba mi się, że Hubert przyznaje się do małego Nikodema, jego cały czas boli, że tyle lat najbliżsi go okłamywali, on chce, żeby jego syn wiedział kto jest jego ojcem.
Czy ja dobrze zrozumiałam końcówkę, Hubert zasugerował Klaudii, że wie kto jest ojcem Niny? Teraz będzie mnie gryzło, nie będzie mi to dawało spokoju.
Bardzo smutna sprawa ze śmiercią Ani. Wierzę, że Robert jak i przede wszystkim Sylwia okropnie cierpią. Oczywiście mogą mieć żal do Huberta i Niny, że nie wiedzieli o jej ciąży, ale nikt z nich nie mógł przewidzieć, że przeprowadzenie aborcji, doprowadzi do śmierci dziewczynki. Strasznie smutny wątek.
OdpowiedzUsuńNo, a że przy okazji wyszły na jaw rodzinne tajemnice, to już inna para kaloszy. Szkoda tylko, że akurat w tak tragicznym momencie. A więc Robert jest ojcem Huberta, a nie bratem... no proszę! Młody pewnie długo z szoku nie wyjdzie. Czy wybaczy za całe życie w kłamstwie?
Końcówka rozdziału zwiastuje chyba kolejną tajemnice, która prawdopodobnie ujrzy światło dzienne...
Tychonie... ja cały czas zastanawiam się o co tak naprawdę chodzi w całej tej historii... Wychodzę z założenia, że tytuł powinien być powiązany z treścią i fabułą opowieści, dlatego nadal troszkę mi coś tu nie gra... Nie wiem, może ja rzeczywiście jestem jakaś głupia... Do pewnego momentu "skradzione dziecko" idealnie wpasowało się w fabułę, ale teraz mam wątpliwości. Nina przecież się odnalazła, choć spodziewałam się po tym wątku zupełnie czegoś innego, a mam cały czas wrażenie, że to opowiadanie ma jakieś drugie dno, inne znaczenie, do którego tytuł "Skradzione dziecko", zupełnie nie pasuje. Nie wiem już co myśleć. Mam jednak nadzieję, że poznam ogólny sens tej historii po ostatecznym zakończeniu. Pozdrawiam.
Powiem tylko tyle, że nie Nina jest dzieckiem skradzionym.
Usuń