niedziela, 27 grudnia 2015

Rozdział 6 – Pilnie strzeżone rodzinne sekrety


Niepewni jutra, za wczoraj nam wstyd
Łzy spłyną i wyschną, nie otrze ich nikt...
Maciej Starnawski – Gdzie jest ten świat

Sypialnie wypełniały istne, egipskie ciemności. Jedynie zegarek na ścianie, który miał podświetlane wskazówki i liczby, dawał nieco światła o lodowo-niebieskiej barwie. Robert spał. Niemal od razu po położeniu się do łóżka, odpłynął do krainy sennych koszmarów, ale zazwyczaj, gdy rano wstawał, to ich nie pamiętał. Był zbyt zmęczony i miał za dużo na głowie, by kolekcjonować jeszcze wspomnienia o własnych snach. Rzadko kiedy cierpiał też na bezsenność, a jeśli już mu się zdarzało, to zapijał ją dwoma-trzema drinkami z whisky albo samą whisky, pitą wprost z butelki, gdy nie chciało mu się iść do kuchni po odpowiednią szklankę. Robert Malicki dużo pił, ale nie uznawał samego siebie za alkoholika. Czasami jego żona, po przebudzeniu, zbierała butelki, gdy mąż miał gorszy okres. Czyniła tak, by dzieci niczego się nie domyśliły. Nie były to częste przypadki, raczej sporadyczne, ale jednak były i nie dało się ich puścić tak zupełnie w niepamięć. Sylwia wciąż pamiętała Roberta, wymiotującego do wanny, nie wiadomo czy bardziej z przemęczenia, czy upojenia. We wspomnieniach widziała go, gdy potyka się o próg sypialni i leci na kolana, i też nie była pewna, czy tak się stało za sprawą wypicia o kilka kieliszków za dużo, czy bardziej z powodu wczesnej pobudki i sporej ilości godzin na nogach, okalanych dźwiganiem ciężkich sprzętów AGD. Nie wiedziała, miała wątpliwości i wolała w nich trwać, niż mieć pewność, że to wszystko wina wódy lub whisky, ewentualnie piwa, ale to ostatnie podejrzewała najmniej, gdyż piwo jej mąż zazwyczaj pił z nią, kulturalnie, jedno do obiadu albo dwa przy rodzinnym grillu z dziećmi, ewentualnie czteropak przy jakimś meczu oglądanym w telewizji, jeśli dzieci nakłoniły go do kibicowania. Nie przepadał za sportem, chyba, że takim żywym, na trawie, w ogrodzie lub pobliskim boisku.
Sylwia tej nocy nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, poprawiała kilkakrotnie poduszkę i okrywała męża pościelą, gdyż zdarzyło jej się w nią owinąć, przez to ciągłe zmienianie pozycji. W odwiedzeniu krainy Morfeusza nie pomogły jej nawet środki nasenne, które Robert jej podał przed udaniem się do sypialni. Sylwia rozmyślała. Tę trzydziestosześcioletnią kobietę nawiedzało stanowczo za dużo myśli, a niedawne wspomnienia zdawały się ją gnębić i pożerać wnętrzności, poczynając od serca, którego jednak nie zjadały w całości. Zostawiały jego cząstkę, która wybijając miarowy rytm, zwyczajnie uwierała, zadając tym sposobem powolny, ale niemiłosierny i trudny do zniesienia ból.

We wspomnieniach, pani Malicka widziała siebie. Miała popielatą, luźną bluzkę, z różowymi akcentami, a do tego wygodne dżinsy. Wyjątkowo tego dnia, postanowiła upiec babkę, bo Piotruś, choć nie przepadał za słodkościami tego typu, ją o nią poprosił.
To do skoły – mówił. – Zgłosiłem się – dodawał z uśmiechem, usiłując jednocześnie doskoczyć do blatu, by móc na nim usadowić swoją pupę.
Usiądź przy stole, a jeśli chcesz być bliżej, to weź i przysuń sobie krzesło – poleciła matka chłopca. – Dobrze wiesz, że tata nie lubi, gdy siedzisz na blacie.
Ciekawe cy chodzi mu o to, ze mogem zniszczyć meble, cy o to, ze się mogem opaznąć? – gdybał na głos, przezabawnie sobie przy tym sepleniąc.
Sylwia już miała mu odpowiedzieć, że chodzi zwyczajnie o wygodę i to, że mógłby na przykład spaść z wysokości, ale darowała sobie, bo jej uwagę przykuła Nina, która wpadła do salonu, w krótkiej tunice, ledwie zakrywającą pupę, która wcisnęła się w krwistoczerwone, wełniane rajstopy.
Można wiedzieć dokąd ty się wybierasz? – zapytała nastolatkę, sięgającą do lodówki i uprowadzającą z niej na jej własnych, matczynych oczach, dwa piwa, bez żadnego skrępowania.
Do kościoła, nie widać? – zakpiła blondyna, która na głowie miała dużą ilość cieniutkich warkoczyków, wykonanych od samej nasady głowy, gdzie pojawiły się już pierwsze oznaki farbowania, czyli odrosty.
W takim stroju? – powątpiewała, zmierzając nastolatkę od stóp, na których miała czarne glany, z czerwonymi sznurówkami, aż poprzez te krwistoczerwone rajstopy, czarną, błyszczącą tunikę i mroczną, harleyowską, męską, skórzaną kurtkę. – To chyba nie twój styl – zauważyła.
Nina nic sobie nie zrobiła z uwagi matki. Wykonała balona z gumy, pękła go i ponownie przeżuła, z odrazą do własnej rodzicielki, wymalowaną na niemal całej twarzy, pokrytej mocnym, kurewskim makijażem.
Nina, wiem, że jesteś wściekła, ale bezczelność nie rozwiąże naszych problemów.
Nie mam problemów, tylko randkę – wyznała z bezczelną szczerością, a siedmioletni Piotrek, zauważając, że kroi się niezła afera, postanowił się ulotnić z jadalnio-kuchni, udać do swojego pokoju i przykleić nos do szyby, by dopatrzeć się, z kim też jego najstarsza siostra teraz randkuje.
Jest dwudziesta trzydzieści, dziecko, niedziela, jutro idziesz rano do szkoły – przypomniała i sięgnęła po jedną z puszek Tyskie, które jej córka trzymała ręką, przyciśnięte do brzucha. – Odłóż te piwo, pożegnaj się z Patrykiem i zostań w domu.
Bo ty tak chcesz? Chodzi ci o piwo czy o Patryka? – dopytywała nastolatka, odkładając drugą puszkę na blat i zbliżając się do matki.
Czy ty, Ninka nie widzisz, że on nic sobą nie reprezentuje?
Bo pochodzi z biednej rodziny? My też. Ty byłaś biedna, a mój ojciec, chuj jeden wie, kim on jest. – Wzruszyła ramionami, zaśmiała się żałośnie i zatrzymała. – A może chodzi o sposób ubierania? Teraz też ubieram się nie tak, jak powinnam i co? Powiesz o mnie, że jestem nic niewarta? – dopytywała, by w końcu powiedzieć to, co od samego początku chodziło jej po głowie. – Jesteś największą kurwą, a śmiesz oceniać ludzi po pozorach, bo co? Bo teraz masz zaradnego męża i domek z ogródkiem?
Nie masz prawa tak do mnie mówić! – uniosła się brunetka, pomimo łez w oczach. – Robiłam wszystko, by was utrzymać! Robiłam co mogłam! Czasami po prostu nie miałam innego wyjścia – ostatnich słów już nie wykrzyczała, wypowiedziała je znacznie słabiej, jakby opadała z sił... jakby nie miała już siły na nic.
To było trzeba nas nie mieć, jak cię nie było na nas stać! – wyrzuciła z prędkością karabinu maszynowego, bez żadnej litości i zahamowań. – Robert to twój mąż czy może to nadal tylko jeden z klientów, a ty dalej jesteś dziwką, tylko, że teraz, to się po prostu inaczej nazywa? – zapytała powoli, spokojnie, niezwykle bezczelnie i tyle wystarczyło, by Sylwii puściły nerwy.
Huk uderzenia z otwartej dłoni, o pokryty dużą ilością tapety policzek, rozniósł się po całym, niemałym przecież, pomieszczeniu. Był wyraźnie słyszalny nawet w salonie i za drzwiami domu, do których Robert właśnie wciskał klucze. Zanim mężczyzna wszedł do przedpokoju, padły jeszcze słowa:
Mogłabym mu powiedzieć.
Mów, on wie. Wie od dawna.
Nina nie płakała. Trzymała się za poczerwieniały policzek. Po twarzy jej matki toczyły się dwie słone krople i jakieś niemal nieme, ledwie słyszalne przepraszam padało z jej ust. Ojczym wszedł do jadalni i pierwsze co zauważył, to swoje dwa piwa na blacie, a potem dziwną atmosferę, panującą między kobietami. Nie chciał się wtrącać, ale ubiór Niny i wszechobecne milczenie oraz mierzenie go wzrokiem przez nastolatkę, sprawiły, że zagrodził jej drogę, nim czmychnęła do swojego pokoju albo na zewnątrz domu.
Może by tak chociaż dzień dobry, jeszcze się dziś nie widzieliśmy – rzekł normalnym, bez pretensji tonem.
Cześć – powiedziała, siląc się na spokój i opanowanie. Nie chciała dać niczego po sobie poznać. Odgarnęła warkoczyki do tyłu, na plecy, by nie przysłaniały jej oczu.
Czemu tak wyglądasz? – zapytał rzeczowo.
To strój.
Strój? – dopytywał, przyglądając się jej jeszcze uważniej.
Na takie przedstawienie. Chcemy nagrać i wrzucić do internetu.
Grasz ulicznice? – zgadywał z lekkim, złośliwym uśmieszkiem.
Nie zauważył, że jego żona w tym samym momencie, gdy wypowiedział te słowa, odwróciła od nich wzrok i wbiła spojrzenie w krajobraz za oknem.
Nina zaprzeczyła ruchem głowy.
A piwo to rekwizyty? – Wysilił się na żartobliwy ton i złośliwy uśmieszek.
Chciałam ci podać wprost przed telewizor. – Zaśmiała się lekko, dziewczęco.
Patrz, bo w to uwierzę – zadrwił, gdy stawała na palcach i usiłowała się zmniejszyć, by móc przecisnąć się między nim, a futryną. – Pożegnaj się z Iwanem, bo siedzi na motorze pod naszym domem i wracaj szybko. I zmyj z siebie te kilogramy tynku i litry tuszu z rzęs, bo mi się niedobrze robi, jak na ciebie patrzę! – krzyknął, sięgając po puszkowe Tyskie. Otworzył je i oparł się o blat. Upił i przeklął w duchu posmak aluminium. Wolał butelkowe, ale wyznawał zasadę, że jak się nie ma co się lubi, to się docenia to co jest.
Sylwia w tym czasie usłyszała piknięcie piekarnika, więc nachyliła się, by go wyłączyć, ale Robert ją ubiegł. Mężczyzna stał, właściwie to niemal leżał, wspierając się na blacie jedynie ugiętymi łokciami i popijał piwko. Odchylał głowę w tył.
Co pieczesz? – zapytał.
Piotrowi do szkoły – odpowiedziała zmieszana.
Od razu wyczuł jej gorszy nastrój.
Coś się stało? – dopytywał.
Nie doczekał się odpowiedzi, więc gdy tylko kobieta wyciągnęła blachę z piekarnika i zdjęła rękawice kuchenne, to wyciągnął po nią swoje dłonie i przyciągnął ją do siebie.
O co wam poszło? Tobie i Ninie?
Zauważyłeś?
Ślepy by zauważył – wysilił się na żart i dobrotliwy uśmiech. Odłożył puszkę piwa i przyłożył dłonie do ramion kobiety, potarł je delikatnie. – Wiesz, że mi możesz zawsze wszystko powiedzieć? – dopytywał i jednocześnie zapewniał ją w ten sposób, o tym, że on zawsze jest i będzie gdzieś obok, przynajmniej tak długo, jak żyje.
To nic takiego. O Patryka nam poszło.
Czyli jak zawsze – syknął przez zęby, musnął żonę w czoło i udał się z piwem przed telewizor. – Piotrek, Anka, Majka, zagramy w coś razem?! – krzyknął odpalając X-Boxa.

Do Sylwii teraz powracały te wszystkie wspomnienia z tamtego wieczora i one skutecznie spędzały jej sen z powiek. W końcu zdecydowała się obudzić męża i wyznać mu przez cieknące ciurkiem łzy:
Nina wiedziała, Robert.
O czym wiedziała? – pytał, przecierając zmęczoną twarz.
Ukrywałam to przed nią, jak mogłam, ale się dowiedziała.
Brunet nic z tego nie rozumiał. Zapalił niewielką lampkę, znajdującą się po jego stronie tapicerowanego łóżka i objął kobietę jednym ramieniem, tylko po to, by ta się uspokoiła. Liczył na to, że przy jego bliskości, do owego spokoju, dojdzie o wiele szybciej, ale nie dochodziło.
Ona mogła uciec przeze mnie. Skoro wiedziała co robiłam i jak zarabiałam, to...
To?! – uniósł się, choć pierwotnie nie miał takiego zamiaru. Po prostu dawno ten temat z trudem pogrzebał i wtedy, gdy chował go w ogrodzie swej duszy, na dnie własnego serca, pragnął nigdy nie być zmuszonym odkopywać tej mogiły.
Nina jest... poczęła się... jest... – starała się ubrać myśli w odpowiednie słowa. Problem jednak polegał na tym, że nie było odpowiednich.
Robert wstał z łóżka, tylko po to, by sięgnąć butelkę z parapetu. Zdecydował się na dosadność:
Nina jest dzieckiem z kurewstwa, wiem o tym. – Wzruszył ramionami, jakby to po nim doszczętnie spłynęło i zaczął napełniać szklankę rudą cieczą, która przelewana z butelki, odbijała się od przezroczystych ścianek.
Nie musiałeś...
Nazywać rzeczy po imieniu? – Nagle i niezwykle agresywnie odwrócił się w kierunku żony. – A jak mam to nazwać, kobieto? Sponsoringiem? Jeśli chcesz, to nie ma problemu, możemy być modni, niech więc będzie sponsoring. Teraz, nieważne, co robiłaś, jak i po co, ale dlaczego mi nie powiedziałaś, że Nina wie?! – ryknął niemal na całą sypialnie, a potem przygaszony, słaby i całkiem bez sił, usiadł na łóżku i potarł zmęczone oczy palcami jednej dłoni, a potem wypił do dna. Odstawił szklankę na podłogę.
Nie chciałam, byś... Sam widzisz, jak reagujesz – wytknęła.
Znajdź faceta, który zareagowałby lepiej, a ofiaruję mu pokojową nagrodę Nobla. – Pstryknął palcami w taki sposób jakby odkrył eurekę, ale u niego, był to gest okazywania cynizmu, zmieszanego z istnym wkurwieniem. – Mogłaś mi powiedzieć – dopowiedział cicho. – Pogadałbym z Niną, bo skoro ja umiałem się z tym pogodzić i z tym żyć, to... to ona też by potrafiła, jest przecież mądra i bystra. Sprawiłbym, że by zrozumiała.
A ty zrozumiałeś? Kiedykolwiek rozumiałeś? – dopytywała.
Nie – szepnął, kręcąc głową. – Potem tak, bo musiałaś jakoś żyć i sobie radzić. Wiązać koniec z końcem. Byłaś bez pomocy, choć winię cię o to, że sama jej nie chciałaś, ale wcześniej... Wcześniej kurwiłaś się dla wygody. – Nie patrzył na nią. Słowa wypowiadał, wpatrzony w przestrzeń przed sobą, czyli w srebrny kaloryfer umiejscowiony pod parapetem, który zamontowany został tylko w razie czego, jakby pewnej zimy wysiadło podłogowe ogrzewanie. – Sama mówiłaś, że to było podyktowane wygodą i czystym materializmem – dodał, z błyskiem łez w oczach. – Szłaś z koleżanką do klubu, wyrywałaś bogatego, potem były ogłoszenia w gazetach i zmierzałaś z tym dalej, bez konieczności, bo przecież byłaś w liceum i matka cię utrzymywała. Ty po prostu chciałaś mieć więcej i nie umiem tego nazwać inaczej, niż kurewstwem. Nie umiem też tego zrozumieć. Wybacz, ale nie potrafię. – Zrezygnowany wzruszył ramionami. – Nie potrafię. – Podniósł szklankę i udał się ponownie do parapetu i swojej whisky.
Może ja też nie potrafię patrzeć na to jak pijesz, a jednak nadal pijesz!
Ty też czasu nie cofniesz – wytknął jej, ale po napiciu się, jakby nagle samego siebie opanował i powściągnął język. – Nie powiedziałem, że nie umiem na ciebie patrzeć. Nigdy ci tego nie powiedziałem – dodał patrząc w przestrzeń szarości, rozchodzącą się za oknem. Na ulicy nie paliła się ani jedna latarnia. – Nigdy ci też tego nie wypomniałem i nie miałem zamiaru wypominać.
Ale masz żal? – dopytywała, choć słowa padły niemal z potwierdzeniem odpowiedzi, na to właśnie zadawane pytanie.
O to, co robiłaś osiemnaście czy dziesięć lat temu? Nie jestem debilem, by komuś w nieskończoność wypominać nieprzemyślaną młodość i sądziłem, że też mnie za debila nie uważasz. – Odłożył szklankę i spojrzał na załamaną, siedzącą na łóżku, małżonkę. – Ja jednak ci powiedziałem. Mówiłem o matce Anki, o tym jaka była i jaki ja byłem dla niej oraz o tym, czego się dopuściłem na kawalerskim. Bałem się twojego osądu, ale powiedziałem, a ty? Ty nie byłaś fair, Sylwia.
Mogłeś odejść.
Kiedy już byłaś w ciąży? Chciałem, z początku chciałem, ale...
Ale Piotrek? – dopowiedziała.
Robert pokręcił głową i spojrzał na drzwi od sypialni.
Przecież na niego mogłem płacić alimenty – wyznał z banalną szczerością.
Albo mi go zabrać – podpowiedziała.
Nie jestem sukinsynem. Nie zabrałbym matce dziecka. Poza tym, ty choć się puszczałaś, to jesteś i byłaś lepszą matką, niż ja ojcem, i nigdy nie chciałem tego negować ani stawiać pod wątpliwość, zwłaszcza przed jakimś sądem. Nigdy nie zabrałbym ci syna. – Spojrzał żonie głęboko w oczy, pomimo odległości, jaka ich dzieliła. – Zresztą, nie znałem tego dziecka, ono tylko było w tobie i miało moje geny. Mogłem odejść bez mrugnięcia okiem. Nie byłem do niego ani trochę przywiązany. Jeśli więc z tobą zostałem, to dla ciebie i dla dziewczynek. Tylko z twojego i ich powodu, a nie dla naszego syna. – Skierował swoje kroki do wyjścia z sypialni i zamknął za sobą drzwi.
Sylwia pozostała w łóżku, z poczuciem winy. Dotarło do niej, że jedna z najpilniej strzeżonych, rodzinnych tajemnic, wypłynęła na wierzch, bo Nina się dowiedziała. Nigdy jednak nie zadawała sobie pytania skąd i teraz to nie Robert, i nie jego fochy, a właśnie to pytanie, ta wątpliwość i niesamowita, bojaźliwa ciekawość odpowiedzi, zaprzątały jej głowę, umysł, serce. Nagle wszyscy znaleźli się gdzieś między wyśnionym, wymarzonym życiem, a wyrzutami sumienia. On przy butelce wódki, w jadalni, a ona płacząca w sypialni oraz dzieci, niczego nieświadome, smacznie śpiące w swoich łóżkach.