wtorek, 17 maja 2016

Rozdział 14 – Kolejne zaginięcie


Podejmujesz wybór, ponosisz konsekwencje
Czemu znów to robisz, skoro tak bardzo nie chcesz
Do siebie miej pretensje, bo że to takie męskie
Chcesz ciepła w domu, jednocześnie ognia na mieście...
Kaen, Cheeba, Wdowa – Zbyt wiele

Nastał wieczór i to późny. Sylwia zdecydowała się na zwleczenie z łóżka, choć nadal była otumaniona od środków nasennych i uspokajających, które ostatnimi czasy łykała garściami. W przypływie normalnego, choć nie do końca trzeźwego myślenia, przeszła przez nią wątpliwość, że może niepotrzebnie brała urlop w pracy, że może gdyby zajmowała się czymś poza zamartwianiem się, to teraz wyglądałaby inaczej, była silniejsza i tak jak Robert jakoś radziła sobie ze zniknięciem Niny, choćby pozornie, choćby na jakiś czas... choćby na okres tych kilku godzin pracy w hotelu na stanowisku recepcjonistki. Nie mogła jednak już cofnąć czasu, choć nadal mogła wziąć się w garść i pracować, choćby w domu. Mogłaby zacząć od ogarnięcia go i nawet z początku miała taki zamiar, schyliła się po koszulę męża, która leżała na środku sypialni, bo musiała wypaść jej z rąk, gdy w pośpiechu ładowała na oślep jego ubrania do torby, upychając je i gniotąc. Wzięła ten element garderoby w obie dłonie i zapłakała, przypominając sobie moment, gdy Nina wpadła do kuchni i rzuciła reklamówką prost w swojego ojczyma.
Uznałyśmy z Anką, że nie możesz wiecznie chodzić jak wieśniak i zakładać polówek do marynarek, a przynajmniej idąc z nami do teatru, na występ Majki, masz tak nie wyglądać – powiedziała, gdy Robert wyciągał, z białej reklamówki z czarnym logiem, niebieską koszulę, która od standardowych odróżniała się jedynie modnym, białym kołnierzykiem oraz guzikami, gdzie większość była granatowa, ale dwa górne miały bordowy odcień.
Naprawdę muszę to włożyć? – dopytywał. – Nie cierpię koszul – oznajmił, jakby zupełnie nie cieszył się z prezentu. W końcu jednak widząc minę swojej córki i tej przyszywanej, wysilił się na wysyczenie przez zęby, nieco złowrogiego – dziękuję.
Obie roześmiały się, co było nietypowym zachowaniem, bo w przypadku tych dwie, to jedna zazwyczaj śmiała się wtedy, gdy ta druga smuciła albo złościła. Sylwia zastanawiała się co obie dziewczyny aż tak mocno do siebie zbliżyło, ale nie dopytywała. Cieszyła się z tego jak jest i wolała nie burzyć ciepłej atmosfery jednym pytaniem, które mogłoby odkopać zakopaną, przysłowiową kosę.
Tamtego wieczoru znaleźli czas na bycie rodziną, nawet Robert przełożył pracę na zaś, przez co potem siedział w nocy niemal do bladego świtu. Wszyscy zasiedli w salonie, podzieleni na dwie, równe drużyny. Liderzy otrzymali po kartce i długopisie, i w ten oto sposób zaczęła się gra w państwa i miasta.
Takich wspomnień w głowie pani Malickiej było wiele, ale ścierały się one też z tymi nieprzyjemnymi. Właściwie jej i Roberta związek od zawsze był trudny, a Nina i Anna przez to jak mocno nie pałały do siebie sympatią, tylko go komplikowały. Teraz do Sylwii dotarło, że o te dwie było więcej awantur między nią i mężem, niżeli o jego pracoholizm, umiłowanie do alkoholowych trunków, czy dwoje młodszych dzieci, o których wychowanie też zdarzało im się spierać, ale nie tak intensywnie.
Sylwia z wielu takich momentów, najmocniej pamiętała ten, gdy Robert i Hubert zajmowali się jakimiś wyliczeniami siedząc w kuchni, a ich ojciec skutecznie podcinał im skrzydła, mówiąc, że to się nie uda. Dziewczyny wtedy znajdowały się na podwórku, o coś się pokłóciły i to na tyle mocno, że poleciał kamień, który jak jeden z wielu tworzył element wystroju ogrodu. Szczęście było w tym takie, że ta która rzucała, spudłowała i nie uszkodziła siostrze głowy. Nieszczęściem w szczęściu, okazało się to, że kamień uderzył w boczną szybę samochodu samego Romana Malickiego.
Alarm zawył, a wszyscy domownicy wybiegli na zewnątrz, oczywiście poza tymi, którzy wcześniej już się w ogrodzie znajdowali. Annę i Ninę jednak nawet widownia nie powstrzymała przed tym, by rzucić się na siebie z łapami, zacząć targać oraz ciągnąć za włosy i wymierzać kopniaki na oślep.
Zrób coś! – krzyknęła Sylwia na Roberta, bo sama do końca nie wiedziała jak ma się w takiej sytuacji zachować.
Prawdą było to, że on także tego nie wiedział, ale w jego przypadku zadziałał instynkt. Wkroczył między dwie bijące się nastolatki i rozdzielił je stanowczym pchnięciem na boki.
Czy wyście obie powariowały!? – wrzasnął i po chwili ponownie pochwycił Ninę za ramiona, gdyż ta właśnie ruszała taranem, by jeszcze móc dosięgnąć Anię, chociażby ten jeden, ostatni raz. – Uspokój się! – dodał i szarpnął nastolatką, chwytając ją za materiał popielatej bluzy. Wypuścił go, rzucając dziewczyną na przód, krzycząc przy tym – do domu, ale już! – Zupełnie nie przejmował się tym, że Nina się potknęła i o mały włos nie wywaliła. – Ty też! – zwrócił się do Anki i szybko pociągnął ją za nadgarstek, także wyrzucając w taki sposób, by dziewczyna szła przed nim, a nie stąpała za nim. – Nie będziemy urządzali przedstawienia przed sąsiadami – wyjaśnił swoje poczynania, na tyle głośno, by wszyscy słyszeli.
Huberta zatkało i zdawał się oniemieć, a Romek od razu poszedł obejrzeć zniszczenia, jakich dokonały dwie nastolatki. Robert podążył za ojcem.
Oddam ci za tą szybę – oznajmił, a następnie, nie czekając na odpowiedź, ruszył do domu, gdzie Anna wytykała w kierunku Niny język, a ta druga nie pozostawała dłużna, wyciągając w kierunku przyrodniej siostry środkowy palec.
Przestańcie obie, nie macie pięciu lat – pouczyła je Sylwia.
Takie jak ona to rozwijają się do czwartego, a potem już tylko rosną – dogryzła brunetka blondynce i zanim ta druga ruszyła do ataku z pięściami, Robert wkroczył dokładnie między dziewczyny.
Ani się waż – warknął i tym skutecznie przekonał Ninę do zaniechania wcześniejszego zamiaru.
Uniósł dłoń, w momencie, gdy Hubert ponownie przekroczył próg. Młodszy mężczyzna nawet nie zdążył zareagować, gdy Robert wymierzył jednej nastolatce policzek, a konkretnie to dwa, nie mocne, wykonane ruchem wahadłowym, czyli z wewnętrznej części dłoni, jak i na odlew. Nina starała się trzymać fason i nie płakać, ale jej gwałtownie unosząca się i opadająca klatka piersiowa, wskazywały na to, że naprawdę wiele ją kosztuje, by nie uronić ani łzy. Malicki w tym czasie pochwycił Annę za materiał koszulki i nim Sylwia zdążyła powiedzieć choćby słowo, padł pierwszy policzek.
Oszalałeś!? – krzyknęła na męża, którego w tamtej chwili zupełnie nie poznawała.
Robert był czerwony na twarzy, a kilka zielonkawo-fioletowych żyłek agresywnie pulsowało na jego szyi. Zacisnął dłoń w pięść, następnie nakierował na żonę palec, by w ten sposób zagrodzić jej drogę, między siebie, a córkę.
Ty mi się, kobieto, do wychowywania nie wtrącaj! – uniósł się i sieknął Annę po raz drugi, także z otwartej dłoni. – Obie do siebie, raz!
Nie poznaję cię – szepnęła tylko poprzez łzy pani Malicka i udała się schodami na górę, zaraz za dziewczynami.
Mąż nie ruszył za nią, przynajmniej nie od razu. W sypialni zjawił się dopiero w nocy. Czuć było od niego alkohol, ale do tego już się przyzwyczaiła. Rzadko tak późnymi wieczorami bywał trzeźwy. Tej nocy jednak nie mogła znieść nawet jego obecności, o dotyku już nie wspominając, a dotykał. Przytulił się tak jak zwykle, do jej pleców, dotykając ustami, pokryte letnim materiałem łopatki, a dłonią błądząc po brzuchu, wnikając pod materiał bluzeczki, by odnaleźć jedną z piersi i zacisnąć się na niej, łapczywie, zachłannie.
Zostaw mnie – powiedziała, skutecznie odganiając jego dłoń.
Nie złościł się, nie nalegał, nie zmuszał. Nie należał do tego typu mężczyzn, przynajmniej nie jeśli chodziło o sferę intymną. Postanowił jednak wyjaśnić motywy swojego wcześniejszego postępowania:
Były rozmowy – zaczął, odwracając się na plecy i wgapiając w równiutki, bez choćby jednego pęknięcia i zacieku sufit. – Były prośby, groźby, kary i nic nie skutkowało, a ja mam dość tego co one wyczyniają, a na to, by przełożyć je przez kolano są stanowczo za duże. Tak więc, nie pozostawiły mi innego wyjścia i same się, Sylwia, prosiły. Dobranoc.

Brunetka weszła do salonu, gdzie przywitała ją grobowa cisza. Zanim zdecydowała się na wstawienie wody w czajniku elektrycznym, by przygotować sobie najzwyklejszą, mocną i czarną kawę, ta cisza zaniepokoiła ją na tyle, by ruszyć na górę i zajrzeć do pokojów dzieci. Każdy był pusty.
Przez moment czuła jak serce podskakuje jej do gardła i chce wyskoczyć na zewnątrz, byleby nie czuć, byleby go nie mieć w sobie. Szybko jednak zaniechała użalania się i wyszła na zewnątrz. Ogród także był pusty, jedynie pies o imieniu Koks gonił kota – Luisa. Wpuściła zwierzęta do domu, dając tym samym małemu tygryskowi szansę na uniknięcie staranowania, poprzez wdrapanie się na meble, gdzie psisko nie mogło go dosięgnąć i sama zbliżyła się do furtki.
Pani Malicka – usłyszała, ale nie miała pojęcia skąd dokładnie ten głos dochodzi. W końcu jednak zobaczyła Darka Iwanickiego, który wyjaśnił, że jej dzieci są u niego.
Przez chwilę czuła się o kilka kilo lżejsza, jakby całe emocje, lęk i strach ją opuściły. Po chwili jednak, kiedy mężczyzna już wprowadził Piotra i Majkę za ogrodzenie, które ona mu otworzyła. Poczuła niebywale mocną irytacje. Chwyciła za ramiona roześmianego Piotrusia, który zajadał się żelkami i mocno potrząsnęła, sprawiając tym samym, że kilka miśków upadło na trawę.
Nie mogłeś powiedzieć, że gdzieś idziesz!? – dopytywała. – Nie znika się tak bez słowa!
Spokojnie – wtrącił się Darek, ale nim zdążył powiedzieć coś więcej, to poczuł jak drobne, kobiece piąstki odbijają się od jego klatkę piersiową. I być może było to dziwne, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu, przypominając sobie, że Nina też tak zawsze robiła i nie zawsze wtedy była zła, czasami tylko po prostu chciała dać mu w ten sposób do zrozumienia, by chwycił za nadgarstki, mocno, pewnie i męsko przytrzymał, aby mu nigdzie nie uciekła i zbliżył usta do jej lekko rozchylonych, zachłannych warg.
Było trzeba powiedzieć, że ich zabierasz! Wiesz co przeżyłam!? Poza tym wolę byś się do nich nie zbliżał!
Dobrze, ale się uspokój – powiedział spokojnie, ale gdy to nie pomogło, to wrzasnął – uspokój się, do cholery! Twoje dzieci na to patrzą!
Faktycznie Majka i Piotr wgapiali się w nich. Dziewczynka była przerażona, chłopiec natomiast zaciekawiony i zagryzał przy tym żelki, jakby oglądał film w kinie.
Sylwia ogarnęła się na tyle, by przestać uderzać o klatkę piersiową młodego mężczyzny i zabrać dzieci do domu. Po chwili jednak wróciła i to pod same drzwi Iwanickiego. Zapukała i wyczekiwała aż jej otworzy, a gdy to uczynił, to spytała, czy Ani nie ma u niego. Darek w odpowiedzi pokręcił głową. Kolejne pytanie zaskoczyło go tym bardziej, bo Sylwia pytała o Roberta.
Wszyscy się pani pogubili? – nie dowierzał i nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo to pytanie było nie na miejscu.
Oczywiście Sylwia zdawała sobie sprawę, że Roberta sama z domu wywaliła, ale nie czuła potrzeby, by informować o tym sąsiada, zwłaszcza, iż miała pewność, że jej mąż nie uprowadzałby Anki, tylko zwyczajnie wszedł i powiedział, że zabiera swoją córkę z sobą, bo miał do tego prawo.
Iwan też nie czuł potrzeby, by informować panią Malicką, o tym, że jej mąż najpierw spędził trochę czasu z nastoletnią koleżanką córki i jej dzieckiem, a następnie udał się do starszego brata, gdzie obił mu gębę i dał się aresztować... konkretnie to zabrać na dołek. Poczuł jednak niepokój o Annę i zaproponował:
Niech pani zabierze dzieci do domu, a ja rozejrzę się po okolicy. Jak ją znajdę, to wezmę i przyprowadzę.
Sylwia zaufała Darkowi, choć z początku on był głównym podejrzanym, jeśli chodziło o Ninę. Z czasem jednak zrozumiała, że był właściwie jedyną dostępną opcją, nie było innej, więc systematycznie obarczanie kogoś winą dostało się akurat jemu.

Iwan przeszedł się po okolicy, a następnie dosiadł motocykla i ruszył w miasto. Zwiedzał kluby i dryfował między osiedlowymi zaułkami, aż w końcu zebrał się w sobie i odwiedził samą policjantkę. Nie miał problemu w zdobyciu jej adresu, choć ona była w szoku jego zdolności, gdy zobaczyła go przed progiem, zaraz po otworzeniu drzwi.
Uśmiechnął się wesoło, ale oczy miał smutne.
Mogę? – zapytał i wskazał kaskiem na korytarz.
Proszę. – Zrobiła mu miejsce i nie zaprosiła głębiej. Sama przysiadła na niewielkiej i niewysokiej komodzie.
Ania zniknęła, córka Roberta – powiedział wprost.
Drugie dziecko – zdziwiła się. – Ale nikt ich nie szantażuje, nikt nie chce okupu? – dopytywała.
Mnie nic nie wiadomo na ten temat, ale coś jest nie tak. Dostaję SMS-y od Niny, ale ona nie odbiera telefonu, jakby nie ona je wysyłała. Cross znaleziony na polanie, nie był jej, a Robert po wyjściu z izby nie wrócił do domu.
Skąd wiesz, że już wyszedł? – zdziwiła się.
Założymy się – rzucił ze złośliwym uśmieszkiem. – To nie jego pierwsza wizyta tam i zawsze wychodzi. Ma kolegę w recepcji.
On ma wszędzie kolegów – warknęła niezadowolona.
Wychował się tu, więc nie ma w tym niczego dziwnego. Większość tych, których ty mijasz na komendzie, on kiedyś mijał na korytarzu szkolnym. Ale wracając do tematu, zaginięcie Anki ma swoje plusy, choć nie powinienem tak mówić. Teraz policja powinna zacząć traktować tą sprawę poważnie i dać ci pomoc. Może w końcu zaangażują psy, choć po takim czasie, to... – Tu się sam załamał. Oparł o ścianę i wciąż nie wypuszczając kasku z dłoni, zakrył nimi twarz.
Klaudia chciała milczeć, poczekać aż facet się ogarnie, ale nie potrafiła i zdecydowała się na zapytanie:
Dlaczego ty właściwie tutaj przyjechałeś. Nie ma tu dobrych lekarzy, ani żadnych klinik. Nie wychowałeś się tutaj, bo sprawdziłam. Co było powodem, że akurat to miejsce.
Gdzieś trzeba spędzić ostatnie miesiące życia – odpowiedział dziwnie zmieszany, nawet lekko poddenerwowany.
Oczywiście, ale... czemu nie góry, morze, nawet Mazury. Czemu tutaj?
Potarł nos, przycisnął go dwoma palcami i pociągnął znacząco, co dało Klaudii pewność, że był pod wpływem. Zresztą jego zwężone źrenice i poczerwieniałe białka w kącikach oczu, mówiły same za siebie, i nie pozostawiały wiele wątpliwości.
Kocham małe, zaściankowe miasteczka – rzucił na odchodne i skierował się do wyjścia.
Na pewno – warknęła niepewnym szeptem sama do siebie i zatrzasnęła drzwi. Poprawiła białe spodnie od piżamy, których gumka poluzowała się na tyle, że nieustannie zjeżdżały jej do połowy pośladków i ruszyła z powrotem do łóżka. Była zbyt zmęczona tą sprawą, jej niepowodzeniem, by jeszcze teraz zamiast odwiedzania krainy Morfeusza myśleć o kolejnej równie trudnej i także z zaginioną nastolatką w roli głównej.

Iwan co do jednego miał rację. Robert ledwie trafił na izbę, został uraczony chłodnym prysznicem, a już zdążył się stamtąd wydostać. Rozpoznał go jeden z mężczyzn, który odbierał od niego ubrania i po prostu, najzwyczajniej w świecie się zapytał, czy Malicki nie wolałby trzeźwieć w domu, zamiast ponosić tak wysokie koszty za, nie ma co się oszukiwać, zero wygód.
Robert się zgodził, ale w recepcji i tak spotkała go blokada w postaci kilku nieopłaconych pobytów. Nie miał przy sobie gotówki, gdyż gdy Sylwia wywalała go z domu i rzucała w niego rzeczami, to nawet nie wpadł na pomysł, by wrócić się po portfel. Na szczęście miał przy sobie komórkę, ledwie dychającą na ostatkach baterii. Odbijając się od ścian, za sprawą wciąż chwiejnego kroku, wyciszył dźwięki i ściemnił wyświetlacz. Wiedział, że gdy zadzwoni, to ledwie się połączy, a bateria padnie i nic nie zdąży powiedzieć. Zdecydował się więc na SMS-a, kliknął wyślij i obserwował jak system się wyłącza, a jego wita czarny ekran. Nie był pewny czy SMS zdążył wyjść z jego komórki zanim ta się na dobre rozładowała, ale żył nadzieją. Przysiadł na drewnianej, niskiej ławeczce i uśmiechnął się przyjaźnie do strażnika.
Zaraz powinien przyjść ktoś kto zapłaci – wyjaśnił.
Nie mylił się, bo już po chwili, w drzwiach stanęła wysoka, zgrabna kobieta o kasztanowym kolorze włosów. Spojrzała na Malickiego znacząco, niemal karcąco i podeszła do okienka, jednocześnie gmerając w torebce w poszukiwaniu portfela.
Dziękuję – szepnął, zanim jeszcze wstał. Potem się zachwiał i ponownie usiadł.
Zaśmiała się krótko i kpiąco, z lekkim pożałowaniem.
Do żony nie mogłeś zadzwonić?
Nie mogłem do nikogo zadzwonić. Rozładował się.
Mogłeś pisać do niej! – niemal wrzasnęła, biorąc pokwitowanie i wciskając je w jego dłonie.
Kasi... – zaczął, miętoląc paragon. – Jeśli chodzi o to ostatnie, to po prostu nie mogłem – dodał z lekkim zażenowaniem, przyznając się do własnych słabości.
Oczywiście, a więc było trzeba dopisać jeszcze dwa słowa do wiadomości, odwiedziłabym przy okazji też aptekę i ci Viagrę zakupiła.
To nie tak! – uniósł się. – Mam żonę – przypomniał i złapał Katarzynę za ramie, by wyprowadzić ją przed budynek. Izba wytrzeźwień nie wydawała mu się być dobrym miejscem na prowadzenie tego typu rozmów.
W jej głowie natomiast pojawił się obraz sprzed kilku dni, gdy jego dłoń nie zaciskała się na jej ramieniu, a na nadgarstkach, trzymając je wysoko nad głową, dociskając do ściany. Całował wtedy po jej szyi, dekolcie, pocierał językiem nabrzmiałe sutki, sprawiając, że stawały się bardziej sterczące i twardsze niż kiedykolwiek. Zagryzała wtedy zęby, zduszając w sobie wstyd i lęk, które przynosiły z sobą demony przeszłości, i kiedy uporała się z samą sobą, swymi emocjami i odczuciami, on nagle przerwał. Jak gdyby nigdy nic chwycił po swoją bluzę, którą odrzucił wcześniej na krzesło, potrącił je przy tym tak mocno, że aż spadło i wyszedł, mówiąc jedynie ciche:
Przepraszam, jesteś cudowną kobietą, ale nie mogę.
W tej chwili Katarzyna Linder liczyła na coś innego, liczyła na coś więcej, zwłaszcza, że Robert nie ukrywał, że potrzebuje noclegu, że musi się gdzieś przespać, odpocząć i przede wszystkim w spokoju wytrzeźwieć.
Żonka ci spokoju nie zapewni, co?
Nie, bo taka sukowata, głupiutka policjantka wypaliła dziś w moim domu z tekstem pani mąż ma romans.
Powiedziała, że ze mną?
Ona by nie znalazła skradzionego roweru, nawet gdyby ten ją przejechał – odpowiedział, sądząc, iż taka ironia wszystko wyjaśni.
Kasia się zaśmiała i w tym wszystkim sięgnęła na dno serca, by zapytać:
A Nina? Wiadomo już coś?
Pokręcił głową.
Zapadła się pod ziemie. Żadnego śladu, żadnej poszlaki. Zero. – Iskierki łez zatańczyły w dole jego oczu i w tym wszystkim nie mogła się powstrzymać, by nie chwycić go za policzki i nie przyłożyć swojego czoła do jego.
Będzie dobrze – szepnęła.
Gorzej, że wszyscy uważają, że to ja i sądzą, że moja skrucha i poszukiwania są na pokaz, bo jestem tylko mężem matki Niny, a z nią... To chore, starałem się być twardy dla Sylwii, być jakimś filarem, podporą, ale teraz...
Gdy straciłam syna – przerwała nagle. – Wszyscy uważali, że nie powinnam była rozpaczać, bo po pierwsze wtedy nie chciałam zajść w ciąże, byłam młoda, bardzo młoda, a po drugie to on umarł zaraz po porodzie, więc... ich zdaniem nie zdążyłam nawet go poznać – wyznała, nie hamując łez. Nie szlochała, ale słone krople bezwiednie same toczyły się po jej policzkach.
Nie wiedziałem, że...
Wiem, że nie – szepnęła. – Ty nie wiedziałeś – dodała już w myślach.
Zaprowadziła niedoszłego kochanka do domu, swojego własnego. Pozwoliła mu legnąć w łóżku, które niegdyś dzieliła z mężem. Samodzielnie, bez wcześniejszej prośby mężczyzny, przeszukała jego kieszenie i podłączyła znaleziony telefon do ładowarki. Nie miał PIN-u, więc dostanie się do galerii, nie stanowiło dla niej żadnego problemu. Odnalazła nagranie, na którym Piotrek wymachuje plastikowym kijem bejsbolowym i stara się utrafić w gumową piłkę. Obraz zaszedł mgłą, poprzez łzy, które ponownie nazbierały się w jej oczach. Przyłożyła dłoń do ust, by nie wydobyć z siebie zbyt głośnego szlochu i kliknęła kilka razy w dotykowy ekran iPhone, by móc przesłać przed chwilą oglądany filmik na własną komórkę.