Podejmujesz
wybór, ponosisz konsekwencje
Czemu
znów to robisz, skoro tak bardzo nie chcesz
Do
siebie miej pretensje, bo że to takie męskie
Chcesz
ciepła w domu, jednocześnie ognia na mieście...
Kaen,
Cheeba, Wdowa – Zbyt wiele
Nastał
wieczór i to późny. Sylwia zdecydowała się na zwleczenie z
łóżka, choć nadal była otumaniona od środków nasennych i
uspokajających, które ostatnimi czasy łykała garściami. W
przypływie normalnego, choć nie do końca trzeźwego myślenia,
przeszła przez nią wątpliwość, że może niepotrzebnie brała
urlop w pracy, że może gdyby zajmowała się czymś poza
zamartwianiem się, to teraz wyglądałaby inaczej, była silniejsza
i tak jak Robert jakoś radziła sobie ze zniknięciem Niny, choćby
pozornie, choćby na jakiś czas... choćby na okres tych kilku
godzin pracy w hotelu na stanowisku recepcjonistki. Nie mogła jednak
już cofnąć czasu, choć nadal mogła wziąć się w garść i
pracować, choćby w domu. Mogłaby zacząć od ogarnięcia go i
nawet z początku miała taki zamiar, schyliła się po koszulę
męża, która leżała na środku sypialni, bo musiała wypaść jej
z rąk, gdy w pośpiechu ładowała na oślep jego ubrania do torby,
upychając je i gniotąc. Wzięła ten element garderoby w obie
dłonie i zapłakała, przypominając sobie moment, gdy Nina wpadła
do kuchni i rzuciła reklamówką prost w swojego ojczyma.
– Uznałyśmy
z Anką, że nie możesz wiecznie chodzić jak wieśniak i zakładać
polówek do marynarek, a przynajmniej idąc z nami do teatru, na
występ Majki, masz tak nie wyglądać – powiedziała, gdy Robert
wyciągał, z białej reklamówki z czarnym logiem, niebieską
koszulę, która od standardowych odróżniała się jedynie modnym,
białym kołnierzykiem oraz guzikami, gdzie większość była
granatowa, ale dwa górne miały bordowy odcień.
– Naprawdę
muszę to włożyć? – dopytywał. – Nie cierpię koszul –
oznajmił, jakby zupełnie nie cieszył się z prezentu. W końcu
jednak widząc minę swojej córki i tej przyszywanej, wysilił się
na wysyczenie przez zęby, nieco złowrogiego – dziękuję.
Obie
roześmiały się, co było nietypowym zachowaniem, bo w przypadku
tych dwie, to jedna zazwyczaj śmiała się wtedy, gdy ta druga
smuciła albo złościła. Sylwia zastanawiała się co obie
dziewczyny aż tak mocno do siebie zbliżyło, ale nie dopytywała.
Cieszyła się z tego jak jest i wolała nie burzyć ciepłej
atmosfery jednym pytaniem, które mogłoby odkopać zakopaną,
przysłowiową kosę.
Tamtego
wieczoru znaleźli czas na bycie rodziną, nawet Robert przełożył
pracę na zaś, przez co potem siedział w nocy niemal do bladego
świtu. Wszyscy zasiedli w salonie, podzieleni na dwie, równe
drużyny. Liderzy otrzymali po kartce i długopisie, i w ten oto
sposób zaczęła się gra w państwa i miasta.
Takich
wspomnień w głowie pani Malickiej było wiele, ale ścierały się
one też z tymi nieprzyjemnymi. Właściwie jej i Roberta związek od
zawsze był trudny, a Nina i Anna przez to jak mocno nie pałały do
siebie sympatią, tylko go komplikowały. Teraz do Sylwii dotarło,
że o te dwie było więcej awantur między nią i mężem, niżeli o
jego pracoholizm, umiłowanie do alkoholowych trunków, czy dwoje
młodszych dzieci, o których wychowanie też zdarzało im się
spierać, ale nie tak intensywnie.
Sylwia
z wielu takich momentów, najmocniej pamiętała ten, gdy Robert i
Hubert zajmowali się jakimiś wyliczeniami siedząc w kuchni, a ich
ojciec skutecznie podcinał im skrzydła, mówiąc, że to się nie
uda. Dziewczyny wtedy znajdowały się na podwórku, o coś się
pokłóciły i to na tyle mocno, że poleciał kamień, który jak
jeden z wielu tworzył element wystroju ogrodu. Szczęście było w
tym takie, że ta która rzucała, spudłowała i nie uszkodziła
siostrze głowy. Nieszczęściem w szczęściu, okazało się to, że
kamień uderzył w boczną szybę samochodu samego Romana Malickiego.
Alarm
zawył, a wszyscy domownicy wybiegli na zewnątrz, oczywiście poza
tymi, którzy wcześniej już się w ogrodzie znajdowali. Annę i
Ninę jednak nawet widownia nie powstrzymała przed tym, by rzucić
się na siebie z łapami, zacząć targać oraz ciągnąć za włosy
i wymierzać kopniaki na oślep.
– Zrób
coś! – krzyknęła Sylwia na Roberta, bo sama do końca nie
wiedziała jak ma się w takiej sytuacji zachować.
Prawdą
było to, że on także tego nie wiedział, ale w jego przypadku
zadziałał instynkt. Wkroczył między dwie bijące się nastolatki
i rozdzielił je stanowczym pchnięciem na boki.
– Czy
wyście obie powariowały!? – wrzasnął i po chwili ponownie
pochwycił Ninę za ramiona, gdyż ta właśnie ruszała taranem, by
jeszcze móc dosięgnąć Anię, chociażby ten jeden, ostatni raz. –
Uspokój się! – dodał i szarpnął nastolatką, chwytając ją za
materiał popielatej bluzy. Wypuścił go, rzucając dziewczyną na
przód, krzycząc przy tym – do domu, ale już! – Zupełnie nie
przejmował się tym, że Nina się potknęła i o mały włos nie
wywaliła. – Ty też! – zwrócił się do Anki i szybko pociągnął
ją za nadgarstek, także wyrzucając w taki sposób, by dziewczyna
szła przed nim, a nie stąpała za nim. – Nie będziemy urządzali
przedstawienia przed sąsiadami – wyjaśnił swoje poczynania, na
tyle głośno, by wszyscy słyszeli.
Huberta
zatkało i zdawał się oniemieć, a Romek od razu poszedł obejrzeć
zniszczenia, jakich dokonały dwie nastolatki. Robert podążył za
ojcem.
– Oddam
ci za tą szybę – oznajmił, a następnie, nie czekając na
odpowiedź, ruszył do domu, gdzie Anna wytykała w kierunku Niny
język, a ta druga nie pozostawała dłużna, wyciągając w kierunku
przyrodniej siostry środkowy palec.
– Przestańcie
obie, nie macie pięciu lat – pouczyła je Sylwia.
– Takie
jak ona to rozwijają się do czwartego, a potem już tylko rosną –
dogryzła brunetka blondynce i zanim ta druga ruszyła do ataku z
pięściami, Robert wkroczył dokładnie między dziewczyny.
– Ani
się waż – warknął i tym skutecznie przekonał Ninę do
zaniechania wcześniejszego zamiaru.
Uniósł
dłoń, w momencie, gdy Hubert ponownie przekroczył próg. Młodszy
mężczyzna nawet nie zdążył zareagować, gdy Robert wymierzył
jednej nastolatce policzek, a konkretnie to dwa, nie mocne, wykonane
ruchem wahadłowym, czyli z wewnętrznej części dłoni, jak i na
odlew. Nina starała się trzymać fason i nie płakać, ale jej
gwałtownie unosząca się i opadająca klatka piersiowa, wskazywały
na to, że naprawdę wiele ją kosztuje, by nie uronić ani łzy.
Malicki w tym czasie pochwycił Annę za materiał koszulki i nim
Sylwia zdążyła powiedzieć choćby słowo, padł pierwszy
policzek.
– Oszalałeś!?
– krzyknęła na męża, którego w tamtej chwili zupełnie nie
poznawała.
Robert
był czerwony na twarzy, a kilka zielonkawo-fioletowych żyłek
agresywnie pulsowało na jego szyi. Zacisnął dłoń w pięść,
następnie nakierował na żonę palec, by w ten sposób zagrodzić
jej drogę, między siebie, a córkę.
– Ty
mi się, kobieto, do wychowywania nie wtrącaj! – uniósł się i
sieknął Annę po raz drugi, także z otwartej dłoni. – Obie do
siebie, raz!
– Nie
poznaję cię – szepnęła tylko poprzez łzy pani Malicka i udała
się schodami na górę, zaraz za dziewczynami.
Mąż
nie ruszył za nią, przynajmniej nie od razu. W sypialni zjawił się
dopiero w nocy. Czuć było od niego alkohol, ale do tego już się
przyzwyczaiła. Rzadko tak późnymi wieczorami bywał trzeźwy. Tej
nocy jednak nie mogła znieść nawet jego obecności, o dotyku już
nie wspominając, a dotykał. Przytulił się tak jak zwykle, do jej
pleców, dotykając ustami, pokryte letnim materiałem łopatki, a
dłonią błądząc po brzuchu, wnikając pod materiał bluzeczki, by
odnaleźć jedną z piersi i zacisnąć się na niej, łapczywie,
zachłannie.
– Zostaw
mnie – powiedziała, skutecznie odganiając jego dłoń.
Nie
złościł się, nie nalegał, nie zmuszał. Nie należał do tego
typu mężczyzn, przynajmniej nie jeśli chodziło o sferę intymną.
Postanowił jednak wyjaśnić motywy swojego wcześniejszego
postępowania:
– Były
rozmowy – zaczął, odwracając się na plecy i wgapiając w
równiutki, bez choćby jednego pęknięcia i zacieku sufit. – Były
prośby, groźby, kary i nic nie skutkowało, a ja mam dość tego co
one wyczyniają, a na to, by przełożyć je przez kolano są
stanowczo za duże. Tak więc, nie pozostawiły mi innego wyjścia i
same się, Sylwia, prosiły. Dobranoc.
Brunetka
weszła do salonu, gdzie przywitała ją grobowa cisza. Zanim
zdecydowała się na wstawienie wody w czajniku elektrycznym, by
przygotować sobie najzwyklejszą, mocną i czarną kawę, ta cisza
zaniepokoiła ją na tyle, by ruszyć na górę i zajrzeć do pokojów
dzieci. Każdy był pusty.
Przez
moment czuła jak serce podskakuje jej do gardła i chce wyskoczyć
na zewnątrz, byleby nie czuć, byleby go nie mieć w sobie. Szybko
jednak zaniechała użalania się i wyszła na zewnątrz. Ogród
także był pusty, jedynie pies o imieniu Koks gonił kota – Luisa.
Wpuściła zwierzęta do domu, dając tym samym małemu tygryskowi
szansę na uniknięcie staranowania, poprzez wdrapanie się na meble,
gdzie psisko nie mogło go dosięgnąć i sama zbliżyła się do
furtki.
– Pani
Malicka – usłyszała, ale nie miała pojęcia skąd dokładnie ten
głos dochodzi. W końcu jednak zobaczyła Darka Iwanickiego, który
wyjaśnił, że jej dzieci są u niego.
Przez
chwilę czuła się o kilka kilo lżejsza, jakby całe emocje, lęk i
strach ją opuściły. Po chwili jednak, kiedy mężczyzna już
wprowadził Piotra i Majkę za ogrodzenie, które ona mu otworzyła.
Poczuła niebywale mocną irytacje. Chwyciła za ramiona roześmianego
Piotrusia, który zajadał się żelkami i mocno potrząsnęła,
sprawiając tym samym, że kilka miśków upadło na trawę.
– Nie
mogłeś powiedzieć, że gdzieś idziesz!? – dopytywała. – Nie
znika się tak bez słowa!
– Spokojnie
– wtrącił się Darek, ale nim zdążył powiedzieć coś więcej,
to poczuł jak drobne, kobiece piąstki odbijają się od jego klatkę
piersiową. I być może było to dziwne, ale nie potrafił
powstrzymać uśmiechu, przypominając sobie, że Nina też tak
zawsze robiła i nie zawsze wtedy była zła, czasami tylko po prostu
chciała dać mu w ten sposób do zrozumienia, by chwycił za
nadgarstki, mocno, pewnie i męsko przytrzymał, aby mu nigdzie nie
uciekła i zbliżył usta do jej lekko rozchylonych, zachłannych
warg.
– Było
trzeba powiedzieć, że ich zabierasz! Wiesz co przeżyłam!? Poza
tym wolę byś się do nich nie zbliżał!
– Dobrze,
ale się uspokój – powiedział spokojnie, ale gdy to nie pomogło,
to wrzasnął – uspokój się, do cholery! Twoje dzieci na to
patrzą!
Faktycznie
Majka i Piotr wgapiali się w nich. Dziewczynka była przerażona,
chłopiec natomiast zaciekawiony i zagryzał przy tym żelki, jakby
oglądał film w kinie.
Sylwia
ogarnęła się na tyle, by przestać uderzać o klatkę piersiową
młodego mężczyzny i zabrać dzieci do domu. Po chwili jednak
wróciła i to pod same drzwi Iwanickiego. Zapukała i wyczekiwała
aż jej otworzy, a gdy to uczynił, to spytała, czy Ani nie ma u
niego. Darek w odpowiedzi pokręcił głową. Kolejne pytanie
zaskoczyło go tym bardziej, bo Sylwia pytała o Roberta.
– Wszyscy
się pani pogubili? – nie dowierzał i nawet nie zdawał sobie
sprawy jak bardzo to pytanie było nie na miejscu.
Oczywiście
Sylwia zdawała sobie sprawę, że Roberta sama z domu wywaliła, ale
nie czuła potrzeby, by informować o tym sąsiada, zwłaszcza, iż
miała pewność, że jej mąż nie uprowadzałby Anki, tylko
zwyczajnie wszedł i powiedział, że zabiera swoją córkę z sobą,
bo miał do tego prawo.
Iwan
też nie czuł potrzeby, by informować panią Malicką, o tym, że
jej mąż najpierw spędził trochę czasu z nastoletnią koleżanką
córki i jej dzieckiem, a następnie udał się do starszego brata,
gdzie obił mu gębę i dał się aresztować... konkretnie to zabrać
na dołek. Poczuł jednak niepokój o Annę i zaproponował:
– Niech
pani zabierze dzieci do domu, a ja rozejrzę się po okolicy. Jak ją
znajdę, to wezmę i przyprowadzę.
Sylwia
zaufała Darkowi, choć z początku on był głównym podejrzanym,
jeśli chodziło o Ninę. Z czasem jednak zrozumiała, że był
właściwie jedyną dostępną opcją, nie było innej, więc
systematycznie obarczanie kogoś winą dostało się akurat jemu.
Iwan
przeszedł się po okolicy, a następnie dosiadł motocykla i ruszył
w miasto. Zwiedzał kluby i dryfował między osiedlowymi zaułkami,
aż w końcu zebrał się w sobie i odwiedził samą policjantkę.
Nie miał problemu w zdobyciu jej adresu, choć ona była w szoku
jego zdolności, gdy zobaczyła go przed progiem, zaraz po otworzeniu
drzwi.
Uśmiechnął
się wesoło, ale oczy miał smutne.
– Mogę?
– zapytał i wskazał kaskiem na korytarz.
– Proszę.
– Zrobiła mu miejsce i nie zaprosiła głębiej. Sama przysiadła
na niewielkiej i niewysokiej komodzie.
– Ania
zniknęła, córka Roberta – powiedział wprost.
– Drugie
dziecko – zdziwiła się. – Ale nikt ich nie szantażuje, nikt
nie chce okupu? – dopytywała.
– Mnie
nic nie wiadomo na ten temat, ale coś jest nie tak. Dostaję SMS-y
od Niny, ale ona nie odbiera telefonu, jakby nie ona je wysyłała.
Cross znaleziony na polanie, nie był jej, a Robert po wyjściu z
izby nie wrócił do domu.
– Skąd
wiesz, że już wyszedł? – zdziwiła się.
– Założymy
się – rzucił ze złośliwym uśmieszkiem. – To nie jego
pierwsza wizyta tam i zawsze wychodzi. Ma kolegę w recepcji.
– On
ma wszędzie kolegów – warknęła niezadowolona.
– Wychował
się tu, więc nie ma w tym niczego dziwnego. Większość tych,
których ty mijasz na komendzie, on kiedyś mijał na korytarzu
szkolnym. Ale wracając do tematu, zaginięcie Anki ma swoje plusy,
choć nie powinienem tak mówić. Teraz policja powinna zacząć
traktować tą sprawę poważnie i dać ci pomoc. Może w końcu
zaangażują psy, choć po takim czasie, to... – Tu się sam
załamał. Oparł o ścianę i wciąż nie wypuszczając kasku z
dłoni, zakrył nimi twarz.
Klaudia
chciała milczeć, poczekać aż facet się ogarnie, ale nie
potrafiła i zdecydowała się na zapytanie:
– Dlaczego
ty właściwie tutaj przyjechałeś. Nie ma tu dobrych lekarzy, ani
żadnych klinik. Nie wychowałeś się tutaj, bo sprawdziłam. Co
było powodem, że akurat to miejsce.
– Gdzieś
trzeba spędzić ostatnie miesiące życia – odpowiedział dziwnie
zmieszany, nawet lekko poddenerwowany.
– Oczywiście,
ale... czemu nie góry, morze, nawet Mazury. Czemu tutaj?
Potarł
nos, przycisnął go dwoma palcami i pociągnął znacząco, co dało
Klaudii pewność, że był pod wpływem. Zresztą jego zwężone
źrenice i poczerwieniałe białka w kącikach oczu, mówiły same za
siebie, i nie pozostawiały wiele wątpliwości.
– Kocham
małe, zaściankowe miasteczka – rzucił na odchodne i skierował
się do wyjścia.
– Na
pewno – warknęła niepewnym szeptem sama do siebie i zatrzasnęła
drzwi. Poprawiła białe spodnie od piżamy, których gumka
poluzowała się na tyle, że nieustannie zjeżdżały jej do połowy
pośladków i ruszyła z powrotem do łóżka. Była zbyt zmęczona
tą sprawą, jej niepowodzeniem, by jeszcze teraz zamiast odwiedzania
krainy Morfeusza myśleć o kolejnej równie trudnej i także z
zaginioną nastolatką w roli głównej.
Iwan
co do jednego miał rację. Robert ledwie trafił na izbę, został
uraczony chłodnym prysznicem, a już zdążył się stamtąd
wydostać. Rozpoznał go jeden z mężczyzn, który odbierał od
niego ubrania i po prostu, najzwyczajniej w świecie się zapytał,
czy Malicki nie wolałby trzeźwieć w domu, zamiast ponosić tak
wysokie koszty za, nie ma co się oszukiwać, zero wygód.
Robert
się zgodził, ale w recepcji i tak spotkała go blokada w postaci
kilku nieopłaconych pobytów. Nie miał przy sobie gotówki, gdyż
gdy Sylwia wywalała go z domu i rzucała w niego rzeczami, to nawet
nie wpadł na pomysł, by wrócić się po portfel. Na szczęście
miał przy sobie komórkę, ledwie dychającą na ostatkach baterii.
Odbijając się od ścian, za sprawą wciąż chwiejnego kroku,
wyciszył dźwięki i ściemnił wyświetlacz. Wiedział, że gdy
zadzwoni, to ledwie się połączy, a bateria padnie i nic nie zdąży
powiedzieć. Zdecydował się więc na SMS-a, kliknął wyślij
i obserwował jak system się wyłącza, a jego wita czarny ekran.
Nie był pewny czy SMS zdążył wyjść z jego komórki zanim ta się
na dobre rozładowała, ale żył nadzieją. Przysiadł na
drewnianej, niskiej ławeczce i uśmiechnął się przyjaźnie do
strażnika.
– Zaraz
powinien przyjść ktoś kto zapłaci – wyjaśnił.
Nie
mylił się, bo już po chwili, w drzwiach stanęła wysoka, zgrabna
kobieta o kasztanowym kolorze włosów. Spojrzała na Malickiego
znacząco, niemal karcąco i podeszła do okienka, jednocześnie
gmerając w torebce w poszukiwaniu portfela.
– Dziękuję
– szepnął, zanim jeszcze wstał. Potem się zachwiał i ponownie
usiadł.
Zaśmiała
się krótko i kpiąco, z lekkim pożałowaniem.
– Do
żony nie mogłeś zadzwonić?
– Nie
mogłem do nikogo zadzwonić. Rozładował się.
– Mogłeś
pisać do niej! – niemal wrzasnęła, biorąc pokwitowanie i
wciskając je w jego dłonie.
– Kasi...
– zaczął, miętoląc paragon. – Jeśli chodzi o to ostatnie, to
po prostu nie mogłem – dodał z lekkim zażenowaniem, przyznając
się do własnych słabości.
– Oczywiście,
a więc było trzeba dopisać jeszcze dwa słowa do wiadomości,
odwiedziłabym przy okazji też aptekę i ci Viagrę zakupiła.
– To
nie tak! – uniósł się. – Mam żonę – przypomniał i złapał
Katarzynę za ramie, by wyprowadzić ją przed budynek. Izba
wytrzeźwień nie wydawała mu się być dobrym miejscem na
prowadzenie tego typu rozmów.
W
jej głowie natomiast pojawił się obraz sprzed kilku dni, gdy jego
dłoń nie zaciskała się na jej ramieniu, a na nadgarstkach,
trzymając je wysoko nad głową, dociskając do ściany. Całował
wtedy po jej szyi, dekolcie, pocierał językiem nabrzmiałe sutki,
sprawiając, że stawały się bardziej sterczące i twardsze niż
kiedykolwiek. Zagryzała wtedy zęby, zduszając w sobie wstyd i lęk,
które przynosiły z sobą demony przeszłości, i kiedy uporała się
z samą sobą, swymi emocjami i odczuciami, on nagle przerwał. Jak
gdyby nigdy nic chwycił po swoją bluzę, którą odrzucił
wcześniej na krzesło, potrącił je przy tym tak mocno, że aż
spadło i wyszedł, mówiąc jedynie ciche:
– Przepraszam,
jesteś cudowną kobietą, ale nie mogę.
W
tej chwili Katarzyna Linder liczyła na coś innego, liczyła na coś
więcej, zwłaszcza, że Robert nie ukrywał, że potrzebuje noclegu,
że musi się gdzieś przespać, odpocząć i przede wszystkim w
spokoju wytrzeźwieć.
– Żonka
ci spokoju nie zapewni, co?
– Nie,
bo taka sukowata, głupiutka policjantka wypaliła dziś w moim domu
z tekstem pani mąż ma romans.
– Powiedziała,
że ze mną?
– Ona
by nie znalazła skradzionego roweru, nawet gdyby ten ją przejechał
– odpowiedział, sądząc, iż taka ironia wszystko wyjaśni.
Kasia
się zaśmiała i w tym wszystkim sięgnęła na dno serca, by
zapytać:
– A
Nina? Wiadomo już coś?
Pokręcił
głową.
– Zapadła
się pod ziemie. Żadnego śladu, żadnej poszlaki. Zero. –
Iskierki łez zatańczyły w dole jego oczu i w tym wszystkim nie
mogła się powstrzymać, by nie chwycić go za policzki i nie
przyłożyć swojego czoła do jego.
– Będzie
dobrze – szepnęła.
– Gorzej,
że wszyscy uważają, że to ja i sądzą, że moja skrucha i
poszukiwania są na pokaz, bo jestem tylko mężem matki Niny, a z
nią... To chore, starałem się być twardy dla Sylwii, być jakimś
filarem, podporą, ale teraz...
– Gdy
straciłam syna – przerwała nagle. – Wszyscy uważali, że nie
powinnam była rozpaczać, bo po pierwsze wtedy nie chciałam zajść
w ciąże, byłam młoda, bardzo młoda, a po drugie to on umarł
zaraz po porodzie, więc... ich zdaniem nie zdążyłam nawet go
poznać – wyznała, nie hamując łez. Nie szlochała, ale słone
krople bezwiednie same toczyły się po jej policzkach.
– Nie
wiedziałem, że...
– Wiem,
że nie – szepnęła. – Ty nie wiedziałeś – dodała już w
myślach.
Zaprowadziła
niedoszłego kochanka do domu, swojego własnego. Pozwoliła mu
legnąć w łóżku, które niegdyś dzieliła z mężem.
Samodzielnie, bez wcześniejszej prośby mężczyzny, przeszukała
jego kieszenie i podłączyła znaleziony telefon do ładowarki. Nie
miał PIN-u, więc dostanie się do galerii, nie stanowiło dla niej
żadnego problemu. Odnalazła nagranie, na którym Piotrek wymachuje
plastikowym kijem bejsbolowym i stara się utrafić w gumową piłkę.
Obraz zaszedł mgłą, poprzez łzy, które ponownie nazbierały się
w jej oczach. Przyłożyła dłoń do ust, by nie wydobyć z siebie
zbyt głośnego szlochu i kliknęła kilka razy w dotykowy ekran
iPhone, by móc przesłać przed chwilą oglądany filmik na
własną komórkę.