poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rozdział 18 – Sprawa sprzed lat


Dziś każdy z nas chciałby cofnąć czas
Nie popełnić błędów i nie stracić lat
Słuchaj tego synu co w twej duszy gra
Modlę się co dnia, bądź lepszy niż ja
Lukasyno – W imię ojca

Podróż w bagażniku minęła mi i nawet nie wiedziałam kiedy to dokładnie nastąpiło. Musiałam uderzyć się w głowę, na co wskazywała ciecz tocząca się po moim czole i policzku. W kilku miejscach już zasychała. Było mi zimno, a wiatr zmagał na sile. Zrozumiałam, że znajduję się na dworze, ale niczego nie widziałam. Miałam coś na głowie, a moje ręce były skrępowane za plecami. Czułam się jakbym była do czegoś przywiązana. Coś mówiło mi, że jest to drzewo i że przy nim umrę. Nie byłam tylko pewna czy nastąpi to z głodu, pragnienia i ogólnego wycieńczenia, czy może z zimna.
Trzęsłam się, zarówno za sprawą lodowatego powietrza, jak i ze strachu. Traciłam nadzieję i nawet nie mogłam krzyczeć, bo ktoś zakneblował moje usta. Całe ciało mnie bolało od niewygodnej pozycji, a nogi omdlewały, zaczynając się samoistnie uginać. To mógł być mój koniec. Mógł, ale nie był.
Usłyszał kroki, szybkie, jakby ktoś biegł. Ten ktoś krzyczał, ale mnie słuch już zawodził. W końcu jednak zobaczyłam jego twarzy, w chwili gdy zdjął materiałowy worek utrudniający oddychanie z mojej głowy.
Patrzyłam na bruneta z lekkim, najwyżej czterodniowym zarostem. Znałam go i obawiałam się, że wrócił się po to, by mnie zabić, ale wystarczyło, że się odezwał, a ja już byłam pewna, że on z wywiezieniem mnie tu nie miał niczego wspólnego.
Nic ci nie jest? – zapytał, wyjmując knebel z mojej buzi. Potem rozwiązał moje dłonie i nogi.
Było ciemno, a latarka, którą trzymał między kolanami dawała niewiele światła.
Przepraszam, że dotarłem tak późno, ale... skuterem Sandry nie dało się tu wjechać – wyjaśnił.
Rozumiem – wyszeptałam, czując suchość w gardle.
Jedziemy? – zapytał.
Nie wiedziałam czy mogę ufać Hubertowi Malickiemu, ale na chwilę obecną nie miałam nikogo innego pod ręką. Był tylko on.
Musimy się spieszyć! – krzyknął, chwytając mnie za nadgarstek i ciągnąc poprzez ten las, drzewa, krzaki i całą tę naturę, której od dziecka nie znosiłam, której się bałam.
Sandry skuter był czerwonego koloru, wyglądał na taki standardowy i bardzo stary. Na jego rączce zawieszony był jeden kask, ale przecież nie mieliśmy teraz czasu na przepisy i zastanawianie się jak uniknąć ich złamania.
Ruszając, rzucił jeszcze:
Wezwałem policję i pogotowie na działkę rodziców. Trzymaj się mocno.
Nie wiedziałam skąd Hubert się znalazł w lesie, gdzie mnie przywiązano do drzewa. Nie miałam czasu nawet zapytać czy sam na to wpadł, czy może za kimś jechał. Raczej za kimś jechał, ale za kim, to już nie miałam pojęcia.

Zawiózł mnie pod szpital, a następnie wprowadził dalej, gdzie na białym, wyglądającym na sterylny, korytarzu zobaczyłam prawdziwą tragedię. Zobaczyłam pierwszy raz jak mężczyzna naprawdę może płakać i nawet poczułam drobne ukłucie litości na sercu, co myślałam, że nigdy się nie zdarzy w stosunku do Roberta.
Dowiedzieliśmy się, że Ania nie żyje, że do śmierci doszło na skutek źle dokonanej aborcji. Byłam przerażona, bo nawet się nie spodziewałam takich wiadomości.
Usłyszałam kroki w oddali i od razu wydały mi się być znajome. Przestałam więc patrzeć na łkającego Roberta i siedzącą obok niego, milczącą i sprawiającą wrażenie oniemiałej, żonę. Uniosłam głowę i zerknęłam na zbliżających się mężczyzn. Jednym z nich był Darek, ale to drugi, a konkretnie jego buty przykuły najmocniej moją uwagę. Były sportowe i miały pomarańczowe akcenty.
Moje oczy spotkały wzrok Norberta Malickiego i doskonale odczytały jego strach, jego niedowierzanie, jego wątpliwości. Czekałam jednak aż mężczyzna podejdzie bliżej, bo wiedziałam, że to zrobi. Był jak pokerzysta, nie chciał się zdradzić, a więc nie mógł nagle zawrócić na pięcie i zacząć uciekać.
Kiedy byli już wystarczająco blisko, usłyszałam cichy głos Dariusza Iwanickiego:
Myślę, że powinnaś pana aresztować.
W tym samym momencie Robert przestał ukrywać twarz w dłoniach i spojrzał na brata z niewerbalnym zapytaniem wypisanym w mimice.
Norbert zaczął się wiercić, oglądać, pytać o co chodzi, zupełnie tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego ile mężczyzna wie. Ja sama nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale kiedy Darek, trzymając Norberta za ramiona, powiedział tyle ile dowiedział się od Niny, ja zdecydowałam się sięgnąć po kajdanki, które wciąż miałam w tylnej kieszeni dżinsów.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Nina żyje, że się odnalazła. Zrozumiałam jak wiele mnie ominęło i w czasie jaki ja poświęciłam na to zrozumienie, Robert zdążył wstać z krzesła i zacisnąć dłoń w pięść. To był jeden cios, ale jeden wystarczył, by powalił starszego brata na ziemię. Nikt go nie powstrzymywał i nawet ja nie zamierzałam tego robić. Pozwoliliśmy na to, by jeden mężczyzna okładał drugiego na szpitalnym korytarzu. Staliśmy w kółku i byliśmy w stanie na to patrzeć, dopóki twarz Norberta nie zaczęła przypominać krwawej masy, a on sam nie stał się wiotki jak jakaś kukła. Wtedy to Iwan i Hubert zaczęli odciągać jednego z panów od drugiego, a ja zajęłam się zapinaniem kajdanek na nadgarstki ledwie przytomnego lekarza.
Norbert jednak był na tyle świadomy, by z trudem stanąć na nogach i powiedzieć:
Nie zabiłem twojej córki. Nie wiedziałem, że kogoś wynajmą. Gdybym ja podjął się tego zabiegu, to teraz by żyła.
Nie powiedziałeś mi – warknął i już miał ruszyć do przodu, ale Iwan go powstrzymał mocnym szarpnięciem w tył, pewnie w obawie, że tym razem Malicki byłby zdolny do aktu przemocy najwyższej rangi, czyli tego co doprowadziłoby do wylewu krwi do mózgu, uszkodzenia organów wewnętrznych i na skutek tego wszystkiego także do śmierci.
A ty zawsze wszystko mówisz? – szepnął pytająco, plując przy tym krwią.
Jacyś pielęgniarze i pielęgniarki pojawili się obok nas, ale szybko pokazałam im odznakę przed oczy i kazałam powrócić do swoich obowiązków, tłumacząc, że nic takiego się nie dzieje, i że w pełni panuję nad sytuacją. W rzeczywistości nad nią nie panowałam, w rzeczywistości wiedziałam naprawdę niewiele, a to było za mało, by móc nad czymkolwiek zapanować.
Robert stanął niczym słup soli i wyglądał tak, jakby jego słuch go zawodził. Norbert powtórzył pytanie, a wszyscy zdawali się wyczekiwać odpowiedzi, jakieś puenty, która usprawiedliwiłaby tragizm tych wszystkich wydarzeń.
Powiedziałeś żonie, że masz jeszcze syna?
Otworzyłam szeroko oczy i sądziłam, że zaraz Norbert zdradzi sekret koleżanki Niny, Martyny. Myślałam, że ginekolog powie o tym, że Robert jest ojcem małego Nikodema. On jednak powiedział coś czego ja się nie spodziewałam usłyszeć, czego inni też nie spodziewali się usłyszeć, a przynajmniej tyle mówiła mi ich reakcja na wiadomość, iż Hubert i Robert mieli wspólne geny, ale wcale nie byli braćmi.

Historia rodziny Malickich i tego całego zaplątania sięgała odległych czasów, a przynajmniej takim one wydawały się być dla tych, który posiadali pewną wiedzę. Sądzili, że jeśli mleko nie wylało się przez tyle lat, to już nie wyleje się nigdy, że sekrety pozostaną sekretami i nie ujrzą światła dziennego. Robert był wtedy młody, miał ledwie czternaście lat i miał zostać ojcem.
Kobieta, która nosiła pod sercem jego dziecko była jeszcze dziewczynką, jego rówieśniczką. Nie byli w stanie stać się w tym wieku rodzicami, a przynajmniej tak sądzili wszyscy im bliscy, którzy o owej ciąży wiedzieli.
Ci wszyscy opracowali precyzyjny plan, w którym przepłacili młodego lekarza. Mężczyzna od początku wiedział o wszystkim, także o tym, że poród będzie odbywał się w domu. Fartem dla wszystkich było, że Hubert urodził się na końcu września, tak więc ciąża jego matki nie była widoczna dla innych, bo ta mogła się przez całe wakacje ukrywać i wymawiać wyjazdem. W tym samym czasie pani Malicka, matka Roberta, udawała ciąże, godząc się wychować wnuka jakby był jej dzieckiem.
Przed obliczem tej sprawy sprzed lat przyszło stanąć nam wszystkim. Jednak tak naprawdę ona dotyczyła tylko dwóch dorosłych już mężczyzn. Ciągle nie mogę zapomnieć momentu, jak Hubert pobladł na twarzy i zwolnił uścisk, którym trzymał Roberta, by ten nie zaatakował starszego brata. Ich spojrzenie sobie wzajemnie w oczy stało się obrazem, który zapisał się w mojej głowie niczym najwyraźniejsza z fotografii. Obaj wyglądali tak jakby chcieli coś powiedzieć i obaj nie umieli otworzyć ust, a przynajmniej nie wtedy, gdy stali z sobą twarzą w twarz.
Kurwa! – przeklął młodszy, ale dopiero, gdy odwrócił się od biologicznego ojca. Odszedł, po drodze kopiąc w plastikowy śmietnik z taką siłą, że ten uderzył o ścianę i chyba nawet pękł w kilku miejscach. Z pewnością rozpadł się na dwie części.

Z Hubertem Malickim spotkałam się dwa tygodnie później, gdy stawił się na komisariacie w sprawie przesłuchania dotyczącego ataku na moją osobę i pozostawienia mnie w lesie związanej, bezbronnej.
Przyszedł ubrany w białą koszulę i sportową, granatową marynarkę, której guziki były bordowe, podobnie jak nitka, którą była szyta. Te szycia pasowały do koloru jego spodni.
Co tak odświętnie? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
Po tym wszystkim, a przede wszystkim po tym jak uratował mi życie zaczęłam darzyć go dziwnym rodzajem sympatii. Nie był jak mój kolega, nie stał się też moim przyjacielem, ale zapisał się w mojej pamięci jako ktoś więcej, jako ktoś ważniejszy od kolegów, przyjaciół, a nawet od rodziny.
Przyjechałem tu prosto z kościoła – odpowiedział. – Nikodem miał chrzciny – dopowiedział po krótszej chwili, podczas, której zdążył zająć miejsce na krześle, dokładnie naprzeciwko mnie.
Nikodem – powtórzyłam, doskonale rozumiejąc co ma na myśli.
Martyna wiedziała – wyznał nagle. – Od początku wiedziała, jeszcze wcześniej niż ja i ty. Podsłuchała rozmowę Izy, nauczycielki historii z gimnazjum Niny i Roberta.
Przytaknęłam, bo brakło mi słów, jakich mogłabym użyć. W końcu co ja miałam na to mu odpowiedzieć? Nie było takiego zdania, które ukoiłoby jego nerwy, a był nerwowy, bo w specyficzny sposób stukał palcami o blat stolika, który nas dzielił. Pomyślałam wtedy o nim, że jest bardzo do Roberta podobny. Obaj szybko się irytowali, choć może nie zawdzięczali tego wspólnym genom, a wychowaniu jakie zafundował im ojciec, który z zawodu był wojskowym.
Muszę ci się zapytać skąd wiedziałeś, że Norbert wywiózł mnie do lasu.
Wiem. Byłem u rodziców, gdy zadzwoniłaś. Sandra namawiała mnie, że powinienem pogadać z ojcem... dziadkiem... ojcem – nie mógł się zdecydować jak ma określić starego Malickiego. – Norbert też tam był, z całą rodziną. Nagle musiał wyjść, żona chciała by ją odwiózł po drodze, ale nie chciał. Wydał mi się dziwny.
Pojechałeś więc za nim?
Na szczęście byłem skuterem Sandry. Nie wiedział o tym, bo zaparkowałem na tyłach. Nie spodziewał się, że to ja za nim jadę. Myślał chyba, że jakiś gówniarz. Sądziłem, że ma kochankę.
Tak jak ty?
Nie! – uniósł się. – Ja i Martyna sypialiśmy z sobą zanim zostałem mężem Sandry. Z początku nie powiedziała mi, że jest w ciąży, a potem kłamała, że to nie moje dziecko. Potem się przyznała, bo potrzebowała kasy, a ja...
A ty już byłeś mężem Sandry.
Eche – przytaknął mruknięciem i ruchem głowy. – Wszystko się wtedy cholernie skomplikowało.
Rozumiem – szepnęłam. – Podpisz zeznania. – Podałam mu kartkę, na której spisałam wszystko to co mi powiedział i wyczekiwałam aż złoży na niej podpis. – Jak z Sandrą?
Nijako. – Wyglądał jakby ten temat go podłamywał. – Wyprowadziłem się z domu, ale tak jest lepiej. Znaczy nie to, że się wyprowadziłem, ale lepiej, że jej powiedziałem. Przynajmniej Niko będzie wiedział kto jest jego ojcem. Najgorzej jest żyć w niewiedzy.
Tak jak Nina? – dopytywałam. – Ona przecież nie zna swojego biologicznego ojca.
Nie. – Pokręcił głową i wyglądał tak jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. – Ona nie, ale ja... nieważne.
Hubert! – krzyknęłam za nim, gdy zauważyłam, że mi się wymyka, że podnosi tyłek z krzesła i rusza w kierunku drzwi.
Odwrócił się na moje zawołanie, ale nie zatrzymał, nie zawrócił, nie powiedział niczego więcej.