Z
dala od bliskich, tak nagle rzucił los
W
gwarze tajemnic, brzmi nowy, nieznany głos
Znad
rzeki wspomnień, obłok podnosi się
Dom
twój daleki, zgubiony dawno gdzieś...
Beata
Kozidrak – W pustyni i w puszczy
Dariusz
Iwanicki, pomimo rozsadzającego bólu głowy, postanowił tego dnia
nie łykać kolejnych proszków, nawet o nie nie prosił
pielęgniarkę. Wiedział, że te jedynie go otumanią, a ból tak
naprawdę nie przeminie, tylko będzie się rozwijał, a po obudzeniu
zmusi go do wzięcia kolejnego leku. Chciał mieć możliwie jak
najbardziej sprawny umysł i zmusić go do pracy na najwyższych
obrotach. Po raz kolejny wybrał numer swojej żony, zarówno ten
nowy jak i ten stary. Żaden nie odebrał.
W
chwili desperacji, zdecydował się na samodzielne opuszczenie
szpitala. Poprosił o wypis na własne żądanie i ruszył śladem
swojej żony, tropem, który podyktowany mu został przez serce, a
nie rozum, czy zebrane informacje od bliskich. Zdecydował się na
przyjrzenie się bliżej jednośladowi swojej żony. Nie musiał
włamywać się do garażu. Pani Malicka wpuściła go, gdy zamówił
się tym, iż nie tak dawno pożyczał Ninie klucz, a ten teraz jest
mu pilnie, bardzo potrzebny.
Grzebiąc
w dużej skrzyni na narzędzia, zerkał przez ramię na widocznie
podłamaną na duchu kobietę. Już na pierwszy rzut oka widać było,
że kilka minut wcześniej płakała. Wywnioskował iż musiała
zetrzeć słone krople, teraz lekko przemoczonym rękawem, zanim
jeszcze otworzyła mu drzwi. Uznał iż zachowywała pozory.
Zastanawiał się tylko co ukrywa – czyżby to, że tęskni i
martwi się o córkę. Nie sądził. Wiedział bowiem, iż Sylwia nie
ukrywałaby swoich uczuć względem dzieci. Kochała Ninę, kochała
całą czwórkę, a on nigdy w to nie wątpił.
– Znalazł
pan? – zapytała zniecierpliwiona, przestępując z nogi na nogę.
– Nie.
– Wstał i wytarł dłonie w stare, poprzecierane i popodzierane w
kilku miejscach dżinsy. – A może pani mąż będzie wiedział,
gdzie...
– Roberta
nie ma – warknęła nieco agresywniej niż by wypadało.
– Pokłócili
się państwo? – rzucił szybciej niż pomyślał. – Przepraszam,
to nie moja sprawa. Ostatecznie, nie moja. – Skłonił się
delikatnie i zatrzymał przy jak sam nazywał pseudomotocyklu.
Przyjrzał się uważniej i prędko doszedł do wniosku iż pojazd
jest za nowy, by być tym, na którym jego żona zaliczyła kilka
glebnięć, podczas wyczyniania cudów i dziwów w pobliskim lesie,
na tak zwanych przez wszystkich mieszkańców piaskach. – Do
widzenia – dodał i przestał pochylać się nad pojazdem. Wyszedł.
Po
powrocie do domu zalogował się do swojego miniaturowego laptopa,
który był ukryty w kartonie, przypominającym taki zwyczajny, na
męskie skarpety, oraz wciśnięty na dno szafy i nakryty
nieposegregowanymi, nieposkładanymi ubraniami. Spędził długie
godziny na przeszukiwaniu internetu. Oglądał zdjęcia skuterów, a
gdy tylko trafiał na taki jak ten Niny, to dzwonił pod adres firmy
i podając się za zainteresowanego kupnem ojca, dyskutował o ilości
sprzedanych sztuk w ostatnim czasie. Oczywiście nie narzucał od
razu konkretnego modelu, ale zaznaczał, że zna się na rzeczy i nie
toleruje ściemniania. Poddawał jednak pod wątpliwość gust
własnej córki, dlatego dopytywał o wyniki z jakimi schodziły
poszczególne skutery. Sprzedawcy udzielali mu odpowiedzi z
jednakowym zapałem, widząc w nim potencjalnego klienta, a on
zaczynał już tracić nadzieję, że trafi na odpowiedni trop, aż w
końcu jakaś miła pani powiedziała:
– Sprzedaliśmy
jeden, w zeszły tydzień. Nie schodzą dobrze, bo ten model do
najtańszych nie należy, aczkolwiek jest wart swojej ceny. Poza tym
to okres zimowy...
– Córka
rodziła się zimą – odparł, siląc się na pewny, niezachwiany
wcześniejszą informacją ton. – Wjadę do państwa, myślę, że
dam radę jeszcze dziś, a jeśli nie dziś to jutro – dodał,
wcześniej podkreślając na kartce numer i adres sklepu, otaczając
go naokoło czerwonym kolorem. Rozłączył się.
Nie
wjadę tam z nakazem, bo nie mam skąd go zdobyć, a bez nie jestem
nic wart – uświadomił sam sobie i czym prędzej wybrał numer
Klaudii, tej policjantki, którą uważał za niezwykłe gapowatą
gułę, ale w ostateczności nie miał nikogo innego na kim mógłby
polegać, a jak wiadomo, gdy się nie ma co się lubi, to się
korzysta z tego co jest.
Klaudia
nie odebrała, ale odpisała iż znajduje się na parkingu pod jednym
z marketów i odwiedzi go w szpitalu, jeśli chce jej podać jakieś
informacje.
Iwan
ucieszył się, iż w tym mieście były tylko dwa większe sklepy, w
tym jedna galeria handlowa. Zdecydował się podjechać motocyklem
właśnie pod nią. Odnalazł samochód brunetki i bez zaproszenia
wdarł się do jego wnętrza, zajmując siedzenie pasażera.
– Jak
mnie znalazłeś? – zdziwiła się. – Czemu nie leżysz w
szpitalu? – dodała, otwierając oczy na szerokość pięciu
złotych.
– To
pierwsze nie było trudne, a na to drugie sama znasz odpowiedź,
szukam żony.
– A
ja trafiłam na trop kochanki Malickiego.
– Po
co? – Wykrzywił zabawnie twarz i wyciągnął przezroczystą,
malutką samarkę z kieszeni kurtki. Nabrał na palec nieco
amfetaminy i z powodu tego, iż już naprawdę nie był w stanie
sobie poradzić z bólem głowy, zdecydował się na wzięcie
odrobinki i wciągnięcie jej do nosa.
Klaudia
rzuciła mu dezaprobatyczne spojrzenie, a on zupełnie się tym nie
przejmując wypytywał dalej o kochankę Malickiego, tym razem nie
rzucając żadnym krytycznym słowem. Ostatecznie uznał, że lepiej
wiedzieć więcej niż mniej, nawet, gdyby niektóre z informacji, na
dłuższą metę, okazałyby się być całkowicie zbędnymi.
Zachował więc dla siebie, zdanie iż Klaudia powinna otworzyć
biuro detektywistyczne dla rogaczy i zdradzanych żon, a nie brać
się za poważne sprawy i zaginięcia.
– Widzisz?
Tam idzie. – Wskazała brodą na przednią szybę.
Darek
szybko dojrzał dobrze mu znanego mężczyznę z dzieckiem na rękach.
Zabawiał chłopczyka na wszelkie z możliwych sposobów, podczas gdy
rudowłosa nastolatka paliła papierosa, jednocześnie grzebiąc w
wózku, jak się potem okazało, w poszukiwaniu smoczka.
– Ja
wysiądę, ty zostań – zadecydował i nie dał się zatrzymać.
Iwan
przechadzał się między samochodami, starając się pozostać
niezauważonym, a gdy już był ostatecznie blisko, to przykucnął
przy jednym kole i udawał, że zawiązuje buta.
– Dziękuję,
że nam pomagasz – oznajmiła dziewczyna i przejęła małego
drzyjpapę na swoje ręce, natomiast swojego papierosa wcisnęła w
usta Malickiego.
– Nie
lubię czekoladowych – warknął i z odrazą odrzucił jeszcze
połowę na bruk, a następnie przydepnął butem.
– Twoja
córka je pali.
– Moja
córka pali? – zdziwił się. – Która?
– Nie
będę kapusiem. Jeszcze raz dziękuję i...
– To
ja dziękuję za dotrzymanie towarzystwa – przerwał jej. – A co
do pomocy, czuję się w obowiązku, skoro...
– Robert...
– zaczęła i zamilkła. – Ja nie mogę dłużej tego ukrywać –
wypaliła w końcu. Mam dość. W ciągu kilku ostatnich miesięcy
zostałam samotną matką z dzieckiem, które jest żonatego
mężczyzny, a dodatkowo ty... Wiesz co wczoraj powiedziałeś?
– Byłem
pijany, ale domyślam się. Nikt nie może o tym...
– Jak
kurwa nikt! Masz syna! Ktoś powinien o tym wiedzieć! Choćby on!!!
– wydarła się na całego.
– On
nie zrozumie! – Chwycił dziewczynę za ramiona i potrząsnął,
pomimo że ta ciągle trzymała niemowlę na rękach. – Nie możesz
mu powiedzieć! – warknął i przestał nią potrząsać.
Na
moment zawiesili się na swoich spojrzeniach, a potem oboje spuścili
głowy.
– Przepraszam,
nie powinienem był – stwierdził, zabierając z niej swój dotyk.
– Powinieneś
się leczyć. Za dużo pijesz – ośmieliła się zarzucić, a Iwan
słysząc ten osąd, uśmiechnął się pod nosem, bo on sam, pomimo
iż uważał Malickiego za porządnego faceta, to też twierdził, że
chłopina za często nie wychyla za kołnierz, tylko wlewa do
gardzieli. – Nikodem... on będzie potrzebował męskiego wzorca,
wychowa się bez ojca, dobrze by chociaż było, gdyby miał
trzeźwego i nierozdygotanego dziadka. Przemyśl to. Trafię do domu,
nie musisz mnie odprowadzać.
– Dziadka?
– zapytał Darek samego siebie, szeptem, tak, że gdyby ktoś stał
kilka centymetrów od niego, to bez problemu by go usłyszał. –
Jakiego, kurwa, dziadka? Czyje jest w końcu to dziecko?
Zawiązał
sznurówkę po raz dziesiąty tego dnia i powrócił do samochodu
Klaudii. Od razu zauważyła jego bladość, ale postanowiła
milczeć. W końcu jednak nie wytrzymała i zapytała się, ile
podsłuchał.
– Niewiele
– skłamał. – Jedź na komendę i zdobądź nakaz na ten adres.
Jednoślad Niny, nie jest Niny – wyjaśnił ogólnikowo, kładąc
kartkę na kokpit, następnie wysiadł z pojazdu i wsiadł na swój
motocykl. Założył kask i zdecydował się ruszyć tropem
Malickiego, ot tak, dla zabicia czasu, bo i tak bez nakazu, nie miał
niczego innego do roboty.
Darek
z początku obawiał się, że Robert pozna jego niebiesko-biały
pojazd, ale nic takiego nie nastąpiło. Mężczyzna był bardzo
zamyślony, snuł się niczym otępiały po mieście, zaliczając po
drodze niemal każdy sklep monopolowy, aż w końcu skręcił na
osiedle wypasionych willi, gdzie mieściła się najbogatsza elita
miasta. Tam też Iwan porzucił swój motocykl i na piechotę,
starając się pozostać niezauważonym, podążał za teściem.
Dziękował w duchu bogu za to, że bogacze nie lubili czworonogów,
przez co teraz żaden na niego nie poszczekiwał.
Malicki
wszedł za furtkę, a Darek pozostał na maluśkim chodniku.
Wpatrywał się w drzwi i starał się spamiętać kobietę, która
otworzyła Robertowi. Nie wiedział kim ona była, bo słońce jakoś
tak specyficznie, zupełnie nieproszone napieprzało w jego oczy.
Robert
wkroczył do przedpokoju, który zawsze przyprawiał go o dreszcze,
klimatem niczym z najstraszniejszych horrorów, kościołów lub
muzeów. Następnie minął salon, urządzony w podobnym,
staroświeckim i drogocennym, choć niezwykle ciężkim stylu.
Wkroczył do gabinetu, który zazwyczaj zajmował jego brat, obok
niego oczywiście był gabinet ginekologiczny, w którym zdarzało mu
się przyjmować pacjentki. Nie czekał na wyjaśnienia, o nic nawet
nie pytał. Po prostu przyłożył, z pięści w nos, przestawiając
go przy tym nieco i sprawiając, że niebieska koszula, którą
Norbert miał na sobie, zalała się, tryskającą nagle z nozdrzy
krwią.
Lekarz
złapał się za bolące miejsce i pochylił, ciągle siedząc w
wygodnym, skórzanym, obrotowym fotelu. Bolało jak diabli, przez co
miał wrażenie, że jeszcze moment i padnie na kolana, albo co
gorsza, nawet zemdleje.
– Popierdoliło
cię!? – zapytał podniesionym głosem.
– Ani
trochę – padła odpowiedź. – Wreszcie robię to, co trzeba. –
Chwycił brata za materiał ubrania i podniósł, a następnie
taranem, obaj zderzyli się z drzwiami tarasowymi, później
zdemolowali, podczas jatki, pół salonu, a następnie drzwiami
wejściowymi wypadli na ogród.
Któryś
z sąsiadów musiał wezwać policję, bo pojawił się radiowóz i
zabrał jednego pana na komendę w celu złożenia wyjaśnień, a
drugiego na izbę wytrzeźwień, uznając, że jest tak bardzo
pijany, iż to chyba sam cud sprawił, że jeszcze stoi o własnych
siłach.
Iwan
przyglądał się temu wszystkiemu z niedowierzaniem, w końcu jednak
sobie odpuścił i powrócił do domu. Wiedział jaki jest Norbert,
bo Nina kiedyś nawet wspominała, że jej rodzice się o niego
pokłócili. Matka dziewczyny uważała, że jej mąż powinien coś
poczynić w konkretnym kierunku, jakoś zareagować, zapobiec nim
stanie się nieszczęście, a Robert był zdania, że nieproszony o
pomoc, nie będzie się w nic wtrącał i wchodził buciorami w cudze
małżeństwo. Rzekomo wtedy, na zadane przez Sylwie pytanie, czy
gdyby Aneta go poprosiła, to zeznawałby na jej korzyść,
odpowiedział, że nie, bo Norbert jest jego bratem i nie będzie
występował przeciw niemu. Malicka wtedy się śmiertelnie obraziła
i nie odzywała do własnego męża kilka dni. W końcu jednak
odpuściła, uznając, że może Robert ma racje, że może gdyby
Aneta chciała odejść, to sama znalazłaby w sobie siły i
motywacje, i nie należy się mieszać w cudze sprawy, a zająć
swoimi.
– No
to się wmieszał – skomentował, otwierając drzwi domku, w którym
wynajmował jedynie pokój.
Niespodziewanie
poczuł wibracje swojego telefonu komórkowego. Odebrał.
– Cześć
– powiedział do swojego długoletniego partnera z pracy.
– Prosiłeś
o informacje odnośnie pewnej kobiety – przypomniał Mariusz. –
Chyba w końcu ją znalazłem. Wyszła za mąż i przyjęła nazwisko
męża, została przy nim nawet po rozwodzie.
– Jak
się teraz nazywa?
– Linder
– odpowiedział i zaczął wertować papiery, chcąc podać
przyjacielowi możliwie jak najwięcej informacji.
Darek
jednak był już głuchy na pozostałe słowa. W jego głowie
rozbrzmiewało samo Linder i przed oczami widział moment, gdy on i
Nina zabrali Majkę i Piotra na pobliskie boisko, by pokopać z nimi
w piłkę. Konkretnie to Nina wtedy obiecała ojczymowi, że się
nimi zajmie, a on po prostu zdecydował się jej towarzyszyć.
– Jak
w szkole? – zapytał wtedy małego Piotrusia.
– Zajebiasco!
– odpowiedział zadowolony chłopczyk. – Pani mnie lubi
najmocniej ze wsyskich dzieci. Nowa jes, inna nis w psetskolu –
dodał, wykopując piłkę, możliwie jak najdalej. Akurat było mu
dane stać na bramce.
– A
ty ją lubisz?
– No!
Psesywam ją z innymi dziećmi Linda, jak ten aktol, co mama go
lubuje!
– Czemu
Linda!? – wrzasnął i zaczął kiwać się z Majką, starając się
jej zabrać piłkę i już nigdy nie oddawać, przynajmniej do końca
piątej dziesięciominutówki, bo właśnie tak rozdzielili sobie grę
w popularną stonogę.
– Bo
się Lindel nazywa! – Uśmiechnięty od ucha do ucha malec, pokazać
braki w uzębieniu i zamienił się z Darkiem, rozkazując – teraz
ty stań na blamie, a ja będę napieldalał!
Iwanicki
otrząsnął się ze wspomnień przeszłych wydarzeń i przerażony,
zapytał Mariusza:
– Kiedy
ona rodziła?
– Jakoś
pod koniec roku, w szpitalu na Batorego i...
– Sprawdź,
uwaga, to bardzo ważne. Sprawdź, czy tego dnia był jeszcze jakiś
poród, albo czy na porodówce znajdowała się Sylwia Malicka.
– Sylwia...
– Malicka
– powtórzył wyraźnie. – Ona nie wróciła do miasta bez powodu
– powiedział jakby sam do siebie, ale kolega wyraźnie go słyszał.
– A
po... – nie zdążył nawet dokończyć pytania, a już usłyszał
sygnał zakończonego połączenia.
Darka
jakby samoistnie nogi poniosły w stronę balkonowego okna. Wejrzał
przez tafle szkła i dojrzał bawiącego się z psem małego
Piotrusia Malickiego, jak zwykle w towarzystwie jasnowłosej
jedenastolatki.
– To
niemożliwe – zapewniał samego siebie. – Nie... nie, po prostu
nie – głosił niczym opętany, a jednak zdecydował się otworzyć
drzwi i wyjść na balkon. – Piotrek! Majka! – ryknął. –
Chcecie chipsy!?
Dwie
pary zaciekawionych oczu odszukały jego postać i ochoczo
przytaknęły. Majka jeszcze podbiegłą do Anki, która siedziała
nieopodal na ławce i pisała SMS-y. Dziewczynka uprzedziła, że idą
na moment do sąsiada. Piotrek nie kłopotał się przekazywaniem
takich informacji starszemu rodzeństwu. On zazwyczaj czynił to co
lubił i co chciał, więc chwila moment, a już łapał za klamkę i
wbiegał na korytarz.
– Gdzie
są te chipsy!? – dopytywał zniecierpliwionym tonem, nawet przy
tym przytupując jedną nogą.