wtorek, 29 września 2015

Rozdział 4 – Odwiedziny u państwa Malickich


Prościej jest rządzić narodem,
niż wychować czwórkę dzieci
Winston Churchill

Zaparkowałam na przedmieściach, nieopodal ogródków działkowych, bo to właśnie w tych okolicach mieścił się dom państwa Malickich. Przyznam, że to, co ujrzały moje oczy, było przyjemną odmianą, zwłaszcza po zwiedzaniu osiedla Patryka Stemplewskiego i magazynu ojczyma zaginionej Niny. Tutaj były proste chodniki, zadbane podwórka, niepopisane ściany, psy ujadające za płotem. Iście sielankowy obraz rodziny, której spełnił się polski sen o własnym domu, ogrodzie, garażu.
Odnalazłam właściwy numer i z daleka podziwiałam parterowy domek z wysokim poddaszem. Cały przyozdobiony belami drewna, z wyjątkiem krawędzi i kolumn, które były okalane kamieniami. Płot także był drewniany i wysoki, z kilkoma zakratowanymi oknami, które były po prostu równo wyciętymi dziurami w belach. To właśnie przez jedno takie okno podziwiałam domostwo państwa Malickich. Zauważyłam też plac zabaw, gdzie z drabinek dwójka dzieci skakała wprost na dużą trampolinę. Śmiali się przy tym wniebogłosy i nawet deszcz, który zaczynał padać im nie przeszkadzał. Pies biegał dookoła nich i wesoło poszczekiwał. Wtedy uznałam, że widziałam już dość i wcisnęłam przycisk dzwonka.
Zauważyłam kobietę, która wyszła z domu i szła w kierunku furtki. Jednak zanim ona do niej dotarła, ubiegł ją ten mały chłopiec, który wcześniej skakał na trampolinie.
Brunecik w kręconych włosach wspiął się na ogrodzenie i krzyknął radośnie:
A kuku!
A kuku – odpowiedziałam mu, lekko się śmiejąc. – A jak ty masz na imię? – zagadnęłam w chwili, gdy brama się otwierała. Małemu chyba się podobało, że w pewien sposób na niej odjeżdża.
Piotrek. – Wcale się nie zraził tym, że jestem obcym człowiekiem. Przeszedł nad furtką, pomimo, że ta była już otwarta i stanął przy boku swojej mamy.
Dzień dobry – powiedziałam do kobiety i standardowo przedstawiłam się, wyciągając odznakę. Zauważyłam, że ją tym zmartwiłam. Zapewne to była matka Niny i pomyślała, że przyszłam ją zawiadomić o tym, iż dziewczynie stało się coś strasznego. – Szukam jej i zbieram informację – dodałam szybko dla uspokojenia.
Zatem zapraszam. – Uśmiechnęła się ciepło i smutno za razem, jednoczenie wskazując kierunek, w którym mam zmierzać.
Sympatyczna – pomyślałam, bo biło od niej jakimś takim ciepłem.
Piotrek, jest późna jesień, nie biegaj na krótki rękaw – zwróciła uwagę synowi, który faktycznie miał na sobie tylko koszuleczkę i jakieś spodnie dresowe z ciepłego polarku.
Ale kiedy mnie goląco – odpowiedział, nieco sepleniąc i pobiegł ponownie w kierunku drabinek, zabierając ze sobą psa, który zaczął mnie obszczekiwać. – Koksy, Koksu! – krzyczał na niego, czym wprawił mnie w rozbawienie.
Pomyślałam, że to naprawdę dziwaczne imię dla czworonoga.
Dziewczynka w jasnych włoskach, także bez kurtki, ale przynajmniej na długi rękaw ,właśnie się wspinała na drabinki i z nich krzyczała:
Mamo! Mamo! Za ile będzie Robert!?
Dziewczynce, niewiele starszej od chłopczyka, akompaniował ten łaciaty szczeniak, ciągle na mnie poszczekujący i to nawet z takiego daleka. Doprawdy zaczynało mnie to psisko już irytować.
Za godzinę pewnie! – odkrzyknęła kobieta. Miała zdarte gardło i chrypę. W sumie, przy takiej ilości gówniarzy, to się chyba nawet nie ma co dziwić.
Zaczynałam łapać samą siebie na tym, iż zaczynałam tej matce i żonie współczuć, ale z drugiej strony, czego jej współczułam? Przecież nikt za nią nie decydował, sama sobie wybrała taki los. Być może ona była szczęśliwa, jednak ja, gdybym miała postawić się na jej miejscu, to palnęłabym sobie kulkę w łeb.
Ledwie weszliśmy do domu, a już ten mały w kręconych włoskach przybiegł za nami.
Głodny jestem – oznajmił i ściągając buty, odrzucił każdy w inną stronę.
Chcesz kanapkę? – zapytała, zapraszając mnie dalej.
Rozejrzałam się dookoła. Hol czy też przedpokój, był ładny, choć nie w moim stylu, bo za bardzo nowoczesny. We wnęce stał wieszak, na który odwiesiłam kurtkę. Obok znajdowała się półka na buty, z której mały Piotruś najwidoczniej nie korzystał. Zresztą, po co miał korzystać, skoro miał od tego matkę, która podeszła, pozbierała jego butki i odstawiła na miejsce? Po obu stronach znajdowały się szafy z ciemnymi lustrami, a w czarnych, połyskujących niczym szkło, płytkach podłogowych, mogłam się przejrzeć.
Schludnie – pomyślałam i zaczęłam się zastanawiać, ile ta kobieta poświęca czasu na sprzątanie, przecież przy czwórce dzieci i wiecznie nieobecnym mężu, którzy zapewne jeszcze wymagają od niej żeby gotowała, utrzymanie domu w takiej czystości, jest niemal niemożliwe. W moim było brudniej, a mieszkałam sama.
Kuchnia, połączona z jadalnią i salonem, zrobiła na mnie jeszcze większe wrażenie. Nadal było nowocześnie i nadal nie było to moim stylem, ale gdyby mi ktoś ofiarował takie trzy pomieszczenia, to skakałabym pod sufit i nawet nie marudziła, że jest tak nie po mojemu.
W salonie wszystkie ściany były białe, z wyjątkiem tej, na której wisiał telewizor. Ona była popielata, z żółtymi akcentami na wystających, kanciastych tynkach. Na środku ściany, wisiał nowoczesny, zaokrąglony przy krawędziach telewizor, który był tak wielki, że aż zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem się w drzwiach zmieścił.
Kuchnia, jak i jadalnia, były w białej tapecie z popielatymi napisami, typowo kuchennej, zresztą dobranej pod płytki, umiejscowione między blatem, a wiszącymi szafkami. Jedynym wyjątkiem była ściana nieopodal wyjścia na taras, znajdująca się blisko stołu. Na niej widniał malunek – niechlujne kontury wykonane za pomocą węgla, przedstawiające filiżankę na spodku, z parującą kawą albo herbatą, bo tak właściwie, to nie sposób było jednoznacznie stwierdzić. Zapatrzyłam się na ten rysunek i zdawało mi się, że już gdzieś widziałam podobny styl i niemal identyczną kreskę. Tylko nie mogłam sobie przypomnieć,gdzie to było.
To Nina malowała – wyjaśniła matka dziewczyny.
A no tak! Dopiero wtedy mi się przypomniało, że zaginiona chodziła do liceum plastycznego. Patrząc na jej dzieło, musiałam przyznać, że naprawdę miała talent, takie swoje ja czy jak to się w praktyce malarskiej nazywa...
Rozesłaliśmy jej zdjęcie do wszystkich patroli – poinformowałam. – Znajdzie się – zapewniłam, choć nie miałam takiej pewności. Po prostu nie chciałam by ta pani się smuciła, bo moim zdaniem na to nie zasługiwała.
A te dzieci nie zasługiwały na nią – przeszło mi przez myśl, gdy ten uroczy bąbel upomniał się o swoją kanapkę.
Z Nutellą bym sobie wsamał – poinformował, opierając się o ścianę. Splótł ręce na piersi i odbijał się plecami, tym sposobem popukując, czyli wydając dźwięk, który mnie doprowadzał do szewskiej pasji.
Przepraszam panią, niech pani zaczeka, zrobię mu tylko coś do jedzenia – powiedziała kobieta, a ja przytaknęłam ruchem głowy, przybierając na ustach dobrotliwy uśmiech.
Sylwia jednak nie musiała robić kanapki młodemu, bo zjawiła się ciemna brunetka – nie farbowana, naturalna i postanowiła wyręczyć macochę. To, że kobieta jest jej macochą wywnioskowałam po tym, iż zwracała się do niej po imieniu. Czarna Ania wzięła z chlebaka bułki, z lodówki czekoladę do chleba i nóż z szuflady.
Chodź gówniarzu, w pokoju ci zrobię – zawołała chłopczyka, a on chwycił z szuflady łyżeczkę i włożył ją sobie do ust.
Zjem tes samom – powiedział zadowolony, nie wyjmując przedmiotu z buzi.
Musiałam przyznać, że Ania, chyba jako jedyna z trójki dzieci obecnych w domu, uraczyła mnie słowami dzień dobry i zapytała czy wiem już coś o Ninie.
Na razie niewiele – odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, patrząc w kierunku schodów bez poręczy, którymi podążała. Za nią człapał ten irytujący, niecierpliwy dzieciak.
Kobieta, jakieś około dziesięć lat starsza ode mnie, w końcu zasiadła naprzeciw. Wcześniej oczywiście włączyła czajnik elektryczny, który jak wszystkie dodatki i sprzęty AGD w tym domu, był srebrny. Jedynie stół, który nas dzielił, był szklany, a jego nogi białe.
Chciałabym zobaczyć pokój Niny, jej komputer, telefon oraz nagranie z jej urodzin.
Komórkę Nina zawsze nosi z sobą, ale teraz jest wyłączona. Co kilka minut próbuje się do niej dodzwonić – wyznała, ze łzami w oczach. Widać było, że choć przy dzieciach stara się być twarda, to wewnętrznie, jest w całkowitej rozsypce. – Co do komputera, to powinien być w pokoju, a kamery nie mam, ale nagranie pewnie już mąż przerzucił na płytę albo dysk.
A gdzie jest kamera? – Przyszło mi na myśl, że może być na niej coś ciekawego.
U szwagra albo teściów. Chcieli zrzucić nagrania, by mieć pamiątkę.
Rozumiem. Przepraszam, że o to zapytam, ale jakie pani córka ma relacje z pani mężem?
Kobieta spojrzała na mnie tak, jakby miała ochotę wywalić mnie za drzwi. Uspokoiłam ją, że to rutynowe pytanie i że jej relacje z Niną oraz relacje Niny z rodzeństwem także mnie interesują. Wyjaśniłam, że siostry i brat mogą wiedzieć coś więcej.
Nina i Robert się uwielbiają. Z Anką i z Mają jak to siostry, czasami się kłócą, a Piotruś... gdy się urodził, była zła, zazdrosna, ale teraz, gdy już podrósł, stał się jej kompanem do jazdy na rolkach i gry w piłkę. Lubią też te same gry video, którym ja jestem przeciwna, bo tylko się w nich strzelają albo łamią sobie nawzajem kości.
Fajne są te gry! – krzyknął ten mały, który właśnie pędził przez przestronny salon, przebiegł po narożnikowej, skórzanej, żółtej kanapie i spadł do korytarza, gdzie pewnie zajął się zakładaniem butów.
Mały kaskader – pomyślałam.
Ja poszłam za Sylwią do pokoju Niny. Już gdy przestąpiłam jedną nogą za próg, wiedziałam, że to artystka. Na ścianach znajdowały się kontury najbardziej znanych budowli całego świata. Od Big Bena, po Koloseum, przez paryską, jak i krzywą wieżę. Na jednej ze ścian stały wieszaki na kółkach, aż uginające się pod ciężarem ubrań, do tego jedna kolorowa komoda, popisane biurko i tapicerowane łóżko, niemal dwuosobowe.
Wątpię, że się pani tutaj odnajdzie, ale...
Nie ma komputera – zauważyłam szybko.
Faktycznie – zdziwiła się i zaczęła rozglądać, zapewne za laptopem. Przerzucała przy tym jakieś koce, bluzy i szkice. Być może sądziła, że sprzęt jest gdzieś zakopany?
Ja za to przyglądałam się parapetowi pełnemu ozdób i świeczek oraz kotu drzemiącemu na pufie, na której leżała niechlujnie rzucona piżama dziewczyny.
Pokręciłam się chwile, przyjrzałam zdjęciom przyczepionym do jednej ze sztalug w taki sposób, iż tworzyły kolaż. Nie wychwyciłam nic, co by ją odróżniało od większości nastolatek. Na zdjęciach były głównie przyjaciółki, pozowała wraz z nimi w dziwnych miejscach, zazwyczaj na tle graffiti. Była też fotka, gdy trzyma na kolanach małe niemowlę, zapewne to był ten siostrzeniec Patryka. Miała zdjęcie z każdym z rodzeństwa, z matką i też z ojczymem.
Wzruszyłam ramionami i poprosiłam o to nagranie z urodzin. Wiedziałam, że w pokoju nie znajdę nic więcej. Zresztą nie wolno mi było go przeszukiwać.
Sylwia przeszła chyba do sypialni, przynajmniej na to wskazywało wielkie łóżko, które widziałam z korytarza. Przyniosła mi zewnętrzny dysk, taki podpinany na USB.
Tu jest więcej nagrań. Może pani pomogą znaleźć moją córkę. – Przekazała mi urządzenie i wyjęła chusteczkę z kieszeni dżinsów, by przetrzeć oczy.
Nie może się pani rozklejać – stwierdziłam. – Wiele nastolatek ucieka z domu. Znajdują się, niemal zawsze się znajdują.
Nie wierzę, że Nina uciekła. Boje się, że mogło jej się coś stać.
Rozumiem. – Dotknęłam jej ramienia i potarłam. Nigdy nie byłam dobra w dodawaniu otuchy. Bo niby co mogłam zrobić? Przecież nie przytulę obcej kobiety!
Idąc schodami, przyglądałam się zdjęciom powieszonym na ścianach. Było ich mnóstwo, a każda ramka była inna, wszystkie kolorowe. To trochę ocieplało, z pozoru chłodne, bo moim skromnym zdaniem zbyt nowoczesne, wnętrze. Nagle przyszło mi do głowy, że ta rodzina na brak pieniędzy z pewnością nie może narzekać. To rzadkość w polskich realiach, by ludzie mieli takie domy, a każde z dzieci swój pokój.
Piękne umeblowanie – pochwaliłam.
Nina i Hubert projektowali. Właściwie ona projektowała, mówiła im co i gdzie, a oni remontowali.
Nina, nie pani? – zdziwiłam się, bo zawsze mi się wydawało, że to kobieta powinna urządzać dom, a nie jej córka.
Ja byłam wtedy z młodszymi dziećmi i bratową na wakacjach – wyjaśniła. – Nina została, bo uczyła się do sierpniowej poprawki. Robert stwierdził, że za karę z powodu zagrożenia, nigdzie nie pojedzie, a on osobiście dopilnuje, by zdała.
Wystarczyło tylko, że wychwyciłam Robert stwierdził i doprawdy, zaczynałam już mieć uczulenie na tego faceta.
Kiedy wróciłam, salon i kuchnia były już zrobione. To była niespodzianka, dzięki której wreszcie mogliśmy wyprowadzić się od teściów.
Rodziców Roberta? – zapytałam dla jasności.
Tak. – Coś w jej spojrzeniu dawało mi do zrozumienia, że z teściową i teściem, to ona za dobrze nie żyje. Zresztą, o szwagrze też wypowiadała się tak, jakby w ogóle nie chciała o nim mówić. A jednak, była z jego żoną na wakacjach, gdy mąż i jej córka sami, we dwoje... no, w sumie, to jeszcze z Hubertem, ogarniali wnętrze i wyposażenie. Czy tylko mnie w tym momencie nachodziły jakieś brudne myśli? Czy ktoś inny miałby podobne skojarzenia?
Pani w tym czasie remontu, była...
Nad morzem.
Z żoną Huberta? – dopytywałam.
Nie. – Zaśmiała się chyba mimo woli. – On jest żonaty od niedawna. Mówiłam o Anecie, żonie Norberta. On dużo pracował, a ona nie chciała jechać sama z bliźniaczkami, więc się tak złożyło.
Pani mąż ma dwóch braci – wywnioskowałam.
Tak – potwierdziła i chyba zorientowała się, że ciągle stoimy na schodach, bo zaproponowała mi kawę i wyprzedziła mnie, idąc w dół.
Kawy miałam zamiar odmówić, ale chciałam jeszcze zapytać o biustonosz, który wciąż miałam w torebce i o tajemniczego sąsiada o rosyjskim imieniu Ivan. Niestety obie te rzeczy wyleciały mi z głowy, bo zanim zeszłyśmy po schodach, to rozległy się głosy w przedpokoju. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, to mały Piotruś trzymał się za ucho i zbierał porozrzucane po podłodze buciki. Chyba płakał. Nie mogłam stwierdzić, czy ma twarz mokrą od łez, czy od deszczu. Cały był przemoczony.
Kurtkę jeszcze odwieś – warknął mężczyzna, z którym miałam wątpliwą przyjemność już tego dnia rozmawiać.
Przecież nie sięgnie – zauważyła kobieta, gdy Piotrek zbierał przeciwdeszczówkę z podłogi.
To niech ruszy głową i taboret sobie podstawi! – uniósł się, a dopiero potem zerknął na żonę, a tym samym też na mnie. – Witam panią ponownie – powiedział sucho, bez uśmiechu i bez emocji. Widać było, że darzy mnie taką samą sympatią, jak ja jego. – Wezmę prysznic i pojadę jeszcze w kilka miejsc, popytam o Ninę – poinformował żonę, zdejmując mokrą marynarkę jednocześnie. Nie umknęło mojej uwadze, że tym razem nie miał na sobie bordowej polówki, ale chabrową.
Kiedy i gdzie zdążył się przebrać? Nie miałam pojęcia i nie miałam zamiaru go pytać. Postanowiłam szybko odwiedzić sąsiada Ivana, a potem jechać za Robertem. Czułam, że ten facet coś ukrywa.
Pożegnałam się więc z tą rodziną i gdy już opuszczałam ich dom, usłyszałam jeszcze raz donośny głos Roberta.
Podłogę wytrzyj!
Z początku myślałam, że mówi to do żony i nawet się przeraziłam tonem wypowiedzi, ale gdy warknął:
Ani ja, ani mama nie będziemy tego za ciebie robili – wiedziałam już, że słowa skierował do syna.
Coraz bardziej mi się coś nie podobało w tej rodzinie i jeszcze sama nie umiałam tego nazwać. Jedno było pewne – Robert nie wzbudzał sympatii, przynajmniej nie udało mu się obudzić mojej. Przyszło mi nawet do głowy, że żona nie jest z nim szczęśliwa, że może z nim być tylko i wyłącznie dla pieniędzy. Przez moment zastanawiałam się czy umiałabym postawić się na jej miejscu, dokonać wyboru i doszłam do wniosku, że są w życiu rzeczy bezcenne, nie na sprzedaż, ale z drugiej strony wszystko ma swoją cenę. Malicki wyglądał mi na człowieka, który zna cenę wszystkiego, ale nie dostrzega wartości niczego.

sobota, 19 września 2015

Rozdział 3 – Pozory często mylą


Ipsa sua melior fama
Lepszy niż moja reputacja
Tłumaczenie z łaciny

Nazywam się Klaudia Kasprzyk i podjęłam pracę w policji we wrześniu tego roku. Jak nie trudno się domyślić, panowie, uważający się za doskonałych funkcjonariuszy, na mnie, jako na kobietę, zwalali papierkową robotę i parzenie kawy. Często zastanawiałam się czy to jak mnie traktują jest związane z moją płcią czy z tym, że pracę zdobyłam po znajomości. Sądziłam, że już tak będzie zawsze, że nigdy nie dostanę ambitniejszego zajęcia, niż spisanie protokołu z powodu kradzieży lizaka w osiedlowym sklepiku przez jakiegoś kajtka. W listopadzie to jednak uległo zmianie...
Właśnie zajadałam jogurt, gdy na moje biurko wylądowało zgłoszenie zaginięcia niejakiej Niny Malickiej. Ze zdziwieniem spojrzałam na szefa, ale zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać, ten już skierował się do wyjścia. Przed tym jedynie burknął:
Nikt z nas nie ma czasu się bawić w poszukiwanie rozpuszczonej małolaty.
Odłożyłam opakowanie po jogurcie na biurko. Łyżeczka je przeciążyła, ale ja nie miałam czasu na poprawianie plastikowego kubeczka. Zerknęłam do zgłoszenia. Dowiedziałam się z niego, że ta rozpuszczona małolata, jak to nazwał ją mój szef, była blondynką, farbowaną. Miała siedemnaście lat, pasemka i ufny, choć nieco zadziorny, wyraz twarzy – na to wskazywało jej zdjęcie, które zapewne matka albo ojciec wyjęli z portfela. Z tego co wynikało z dokumentów, zaginęła zaraz po imprezie.
Banał – pomyślałam i skrzywiłam się na samą myśl, że pewnie leży gdzieś pijana, bo zwyczajnie przeciągnęła sobie weekend.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak bardzo się myliłam...
Postanowiłam podążyć najprostszym schematem i po niteczce dotrzeć do kłębka. Najpierw więc pojechałam na miejsce tej piątkowej imprezy. Było to stare i wyniszczone osiedle. Nie było tam ani jednego muru, na którym nie gościłby jakiś wulgarny napis czy też prostacka rymowanka albo gówniarska, pseudo-kozacka sentencja. Na drzwiach klatki schodowej, która prowadziła do mieszkania organizatora imprezy było napisane mamy prawo do szczęścia, nie mamy szczęścia do prawa. Napis ten gościł na zabawnym graffiti Barta Simsona wystawiającego pupę na widok publiczny. Malunek ten musiał być uważany przez wykonawce za dzieło sztuki, gdyż nawet był podpisany. Nie zrażona takim widokiem, ruszyłam dalej. Na dworze było już szarawo, a przez małe okna wpadało niewiele światła, więc odnalazłam włącznik, by nieco oświetlić sobie drogę przez równe, betonowe schody. Jak nie trudno się domyślić – światło nie działało. Zapewne ktoś powykręcał wszystkie żarówki. W końcu dotarłam na drugie piętro, gdzie przy drzwiach z numerem 28 stał dziecięcy, głęboki wózek. Nie był z kategorii nowoczesnych i modnych, ale czysty i zadbany. Walało się w nim kilka zabawek. Już miałam położyć dwa palce na dzwonku, gdy drzwi otworzyły się i stanęła w nich młoda, na oko około szesnastoletnia, dziewczyna o farbowanych rudych, choć może bardziej kasztanowych czy też ciemno mahoniowych, włosach. Na rękach trzymała dziecko, prawdopodobnie chłopca – na to przynajmniej wskazywał ubiór około półrocznego niemowlęcia.
Do Patryka? – warknęła niemiło i wyminęła mnie, by włożyć dzieciaczka do wózka. Nakryła mu nóżki niebieskim kocykiem w czerwone samochody i zapukała do sąsiednich drzwi. – Znieście mi wózek – poleciła jakiemuś dzieciakowi, który skrzyknął innego dzieciaka i w ten oto sposób malucha wraz z wózkiem znosili jacyś... chyba nawet nie gimnazjaliści.
Nie odpowiedziałam jej czy ja do Patryka, bo gdy już otworzyłam usta, by potwierdzić, to jakaś kobieta, zapewne matka tej nieletniej matki, stanęła w drzwiach, z ustami ułożonymi w grymas i marsem na czole.
Mogłabyś choć raz coś w tym domu zrobić, a nie tylko ubrać się i wyjść! – uniosła się.
Jak coś robię, to udajesz, że tego nie widzisz i zawsze znajdziesz powód, by się doczepić. Poza tym z dzieckiem wychodzę, nie!? – odkrzyknęła Ruda i wyjęła z kieszeni jesiennej kurtki papierosy. Cienkie, chyba miętowe. Odpaliła jednego.
Na taką pogodę!? Oszalałaś!? Zaziębi się.
Od odrobiny deszczu jeszcze nikt nie umarł! Zahartuje się, poza tym mam folie.
W tej dyskusji byłam skora poprzeć Rudą. Też uważałam, że skoro już nie leje, a tylko kropi, to nie ma żadnych przeciwwskazań, by wyjść na powietrze, które po deszczu zresztą, było takie lekkie i pachnące rosą. Kobieta z grymasem jednak czepiała się dalej, na co Ruda wrzasnęła:
Z tobą, to nikt, kurwa, nie wytrzyma! Patryk też myśli, by się wyprowadzić. W łeb się pierdolnij, bo chłop cię zostawił i ci odbija. Z resztą nic dziwnego, że cię zostawił, jak jesteś popierdolona.
Ja przynajmniej miałam męża i z nim dzieci, a ty się puściłaś z żonatym.
A chuj cię obchodzi komu pizdy dałam, w końcu moja, a dzieciaka utrzymuje sama i sama się nim zajmuje, więc się odpierdol! – Na tym dyskusja się skończyła.
Byłam zaskoczona jej przebiegiem, a jeszcze bardziej zdziwiona tym, iż zapłatą za zniesienie wózka, było otrzymanie po jednym papierosie.
Przepraszam, ja do Patryka – odezwałam się szybko, byleby zdążyć, zanim kobieta zamknie drzwi.
Nie ma go. Pracuje – burknęła. Widocznie to był taki zwyczaj w tej rodzinie, by burczeć i warczeć na nieznajomych, a na siebie nawzajem się wydzierać, nie zważając nawet na tych nieznajomych.
A zna pani Ninę Malicką?
A znam. – Kobieta splotła ręce na piersi. – Ale ja nic nie wiem. Już jej matce mówiłam. Dzwoniła.
Nie było pani wtedy w domu? Przepraszam, ale jestem z policji – poczułam się zobowiązana, by wyjawić swój zawód, ale jak się okazało, chyba niepotrzebnie, bo ta około czterdziestoletnia pani odpowiedziała mi z zagniewaniem:
Z policją to ja nie rozmawiam! – Zatrzasnęła drzwi przed moim nosem i tyle ją widziałam.
Nieco zrażona do tego środowiska zeszłam na dół, gdzie przed blokiem spacerowała ta małolata z dzieckiem. Już nie kropiło, więc wózek nie był ofoliowany. Musiałam przyznać, że gdy za nią szłam jakiś czas i przyglądałam się jej zachowaniu oraz przysłuchiwałam wypowiadanym słowom, to nawet ciepło mi się zrobiło na sercu. Tak ładnie, grzecznie i z miłością zwracała się do tego, już sztywno siedzącego, chłopca.
Niko? – podchwyciłam, zagadując ją. Zrównałam z nią krok i uśmiechnęłam się do dziecka.
Mały chyba mnie nie polubił, bo odwrócił głowę w drugą stronę.
Nikodem – odpowiedziała. – Po co szukasz Patryka?
Jestem z policji – zaczęłam, choć po chwili pomyślałam, że powinnam ugryźć się w język. W końcu ta małolata mogła zareagować dokładnie tak samo, jak jej matka.
Z policji? – Przystanęła zdziwiona. – W takim razie przepraszam panią, myślałam, że pani jest młodsza i że Patryka... nieważne. Po co policja szuka mojego brata, przecież on już nie kradnie?
A więc Patryk ma kryminalną przeszłość – tyle się dowiedziałam po dwóch minutach rozmowy. Postanowiłam zaraz po dotarciu na komendę poszukać jego akt i prześwietlić go na wylot z każdej możliwej strony.
Chodzi o Ninę. Była u was na piątkowej imprezie.
Ruda przystanęła, sięgnęła z chodnika maskotkę-piszczałkę, którą Nikoś wyrzucił.
Była, ale mnie wtedy nie było w domu.
Dziwna rodzina – pomyślałam. – Ciekawe czy podczas trwania tej imprezy był ktokolwiek z domowników w domu? W końcu zaraz może się okazać, że nawet tego całego Patryka tam nie było.
Dziewczyna chyba czytała mi w myślach, bo szybko sprostowała:
Ojciec Nikiego chciał go zobaczyć. Dlatego zmyłam się z imprezy zanim w ogóle się zaczęła. Z resztą nie chciałam, by mały przebywał wśród tego dymu, syfu i oparów. Wie pani, jak wyglądają dwudzieste urodziny, prawda?
Patryk kończył dwadzieścia lat? – zgadywałam.
Tak. Nina pomagała mu przygotowywać imprezkę.
Z tego co wiem, pomagała mu też sprzątać – dorzuciłam od siebie, licząc, że wyciągnę z niej jeszcze choć odrobinkę więcej.
Nie – odpowiedziała pewnie. – Na pewno nie. Ten syf, to ja z Patrykiem sprzątałam. On był przybity. W dniu jego urodzin laska go rzuciła.
Nina?
Przytaknęła ruchem głowy.
Dlaczego? – szepnęłam, zdziwiona tymi nowościami. Pomyślałam wtedy, że chłopak może się spił albo coś wziął na tej imprezie, ona go rzuciła, a on mógł jej w gniewie nawet coś zrobić.
Miała już kogoś. – Ruda wydawała się być zamyślona. – Patryk o tym nie wiedział, ale ja się domyślałam. – Zwilżyła usta językiem i wyjęła paczkę papierosów z kieszeni. Odpaliła jednego, a wózek odwróciła tak, by nie dmuchać na syna.
Po czym się domyśliłaś, że ma innego?
Mój brat i Nina nie sypiali z sobą – zaczęła nieco zmieszana. – On jest dziwny. Niby luzak i ulicznik, ale ministrant. – Uśmiechnęła się kpiąco. – Chciał poczekać do ślubu, dla niego to było bardzo ważne. Mieli plany, że gdy tylko Nina skończy osiemnaście lat, to się pobiorą. Długo mu się podobała, ale byli na stopie kumpelskiej od początku gimnazjum.
Nie chodzili do jednej klasy – zauważyłam, zwracając uwagę na wiek Patryka i Niny.
Nie. – Pokręciła głową na boki. – Ja rok nie zdałam. To ja chodziłam z nią do jednej klasy.
Teraz wszystko układało mi się w całość. Już miałam ponowić temat tego domyślenia się, że Nina miała kogoś innego, ale Ruda sama kontynuowała:
Pożyczyłam od niej bluzę. Po prostu zrobiło się chłodno, a chciałam wyjść zapalić na balkon. U nich w domu się nie pali. Ona była w toalecie. Ubrałam bluzę na siebie bez pytania i... w kieszeni było opakowanie po prezerwatywie. Ta folia.
To o niczym nie świadczy.
W drugiej była chusteczka z kondonem – dodała.
Musiałam przyznać, że to już o czymś świadczyło.
Rozmawiałyście o tym?
Nie. – Ruda pokręciła głową na boki. – Zdjęłam bluzę i odłożyłam na miejsce zanim wróciła do pokoju. Zmarzłam wtedy cholernie, bo zależało mi na dokończeniu palenia. Ale potem w tematach takich typowo babskich i nastoletnich... Nina uznała, że woli dojrzałych mężczyzn.
Starszych?
Tak, wychodzi na to, że tak. Z początku myślałam, że chodzi jej o to, by Patryk ogarnął swoje życie, bo skoro nie chodził do szkoły, to mógł iść do pracy, ale... nic to nie dało. On się postarał, nawet za mieszkaniem rozglądał do wynajęcia. Pierścionek już kupił, ale... Zresztą koleżanka mówiła, że podjeżdżał po nią pod szkołę taki z brodą.
Może ojciec? – zgadywałam.
Nie – odpowiedziała. – Młodszy. Dłuższe włosy i lekki zarost. Przystojny, około trzydziestu lat, może dwa mniej. Tak Malwina mówiła. Przepraszam, ale mały jest zmęczony, muszę go uśpić, a on zasypia tylko na dworze – wytłumaczyła, uśmiechnęła się ciepło i oddaliła z granatowym wózkiem i chłopczykiem, który pocierał oczka piąsteczkami.
Do widzenia – powiedziałam do niej, wyjęłam kluczyki z kieszeni i chciałam wrócić do samochodu, ale zanim to uczyniłam, dogoniłam jeszcze Rudą i zapytałam się, gdzie teraz jest jej brat. Odpowiedziała, że w pracy i to właśnie tam postanowiłam się udać, czyli działałam tak, jak planowałam na samym początku... po nitce do kłębka.

Pojechałam pod wskazany przez dziewczynę adres. Był tam duży, parterowy magazyn, w większości blaszany, z wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami, przypominającymi trochę garażowe. Zapukałam, ale nikt mi nie otworzył. Moich uszu doszły awantury, jakieś krzyki. Weszłam do środka. Po prostu wtargnęłam. Trzech mężczyzn stało niemal na środku, każdy zasapany, wszyscy poddenerwowani. Z kącików ust jednego płynęła krew, drugi nerwowo pocierał szczękę, a trzeci pięść.
Ładnie panowie, bardzo ładnie, pięknie wręcz – chciałam powiedzieć, a potem zwyczajnie zapytać o co im poszło, ale nim zdążyłam się odezwać jeden z nich grzecznie zapytał czego potrzebuje i czy mi czasami w czymś nie pomóc.
Otworzyłam szeroko oczy i w zadumie obserwowałam mężczyznę, który sięgnął z wysokiej lodówki marynarkę, która niechlujnie na niej leżała. Założył to czarne ubranie na bordową polówkę i powtórnie się do mnie zwrócił. Pokazałam odznakę i przedstawiłam się.
Chciałabym porozmawiać z Patrykiem Stemplewskim – powiedziałam na wstępie.
To ja – zgłosił się młody chłopak, który wcześniej pocierał policzek. Miejsce było wyraźnie zasinione.
Zerknęłam na dwóch starszych od Patryka mężczyzn. Obaj bruneci, obaj z zarostem, jeden wyższy i szczuplejszy, a drugi niższy, bardziej misiowaty, ale nie gruby. To ten drugi podawał chusteczkę temu pierwszemu. Wskazywał palcem na kącik swoich ust i szeptał:
Wytrzyj się.
Ten, który się wytarł przejął inicjatywę.
Robert Malicki – przedstawił się i wyciągnął dłoń w moim kierunku. Uścisnęłam ją.
Malicki? – szepnęłam zszokowana. – Ojciec Niny?
Przytaknął ruchem głowy, dopiero potem odpowiedział słownie.
Ja właśnie w jej sprawie – oznajmiłam, a z mężczyzny jakby nagle upłynęło całe życie. Pobladł i oparł się o pralkę stojącą nieopodal. Wzrok miał rozbiegany i nabierał powietrza jakby się starał uspokoić oddech.
Znaleźliście ją? – pytał ten drugi, który w mojej głowię już dostał ksywkę Misiek. – Jest już w domu?
Pokręciłam głową na boki.
Nie, jeszcze jej nie znalazłam. Staram się ustalić, co robiła Nina, zanim zaginęła i jak się okazuje, nie pomagała swojemu chłopakowi sprzątać.
No nie – przyznał ten złodziej i ministrant w jednym. Przynajmniej takie informacje na jego temat miałam od jego siostry.
Szczerze, to wyobrażałam go sobie inaczej. Na pewno nie w ściągniętych w okolicy łydek, zielonych dresach, których krok był niemal w kolanach. Do tego bluza w kolorach reggae i czapka z daszkiem, odwrócona do tyłu.
Patryk spojrzał w dół, potem na pana Malickiego i na tego drugiego.
Wyszła ode mnie o czwartej nad ranem. – Zamyślił się. – Zaraz po imprezie, gdy już się goście rozeszli.
Czyli byliście sami?
Nie. – Pokręcił szybko głową na boki, a ja spojrzałam na jego posiniaczone kostki prawej ręki. – Wkurzyłem się po tym co mi powiedziała, przypieprzyłem w ścianę – wyjaśnił, jakby od razu usprawiedliwiał stan swoich dłoni. – Wyszła z Malwiną na papierosa – dodał. – Do mieszkania już nie wróciła, a ja pijany poszedłem spać. Nawet nie wiedziałem, że nie wróciła do mieszkania, to rano mi brat Malwiny powiedział, a Malwiny już nie było, na msze poszła, znaczy próbę, bo w chórze śpiewa.
Po wysłuchaniu chaotycznej wypowiedzi dwudziestoletniego Patryka, zaczęłam się zastanawiać, jakich ludzi przyjmuje się do posługi podczas mszy świętej. Malwina, która śpiewała w chórze i Patryk, który ministrował, oboje pili, palili i jak się okazało minutę później, mieli pod opieką siedmioletniego chłopca, którego Malwina idąc na próbę zostawiła z pijanym Patrykiem, bo jak sam chłopak powiedział:
U mnie to raczej dom otwarty jest.
Dobrze, że nie publiczny – rzucił Misio i poklepał Malickiego po ramieniu.
Znaczy, niech pani nie zrozumie źle. Małemu nic nie groziło, on umie sobie radzić. Kanapkę sobie zrobił, najadł się rano. On by alkoholu ani papierosów nie tknął, bo nie chce być jak ojczym.
Rozumiem – szepnęłam. Kłamałam, nie rozumiałam.
Zobaczyłam, że od Stemplewskiego nic więcej nie wyciągnę. On upierał się, że nic więcej nie wie. Postanowiłam więc później porozmawiać z tą chórzystką. Chłopak powiedział, że spisze mi jej adres, ale że szybciej niż w domu, to ją w szkole zastanę. Czyli robiło się coraz ciekawiej, a jeszcze miałam przed sobą rozmowę z szanownym panem tatą.
To może przejdziemy do... na zaplecze – zaproponował i wskazał kierunek.
Zgodziłam się, bo szczerze to marzyłam o tym, by usiąść. Zresztą, nic dziwnego, że nawykłam do lekkiej pracy i nieporuszania się po mieście, skoro przez ostatnie kilka miesięcy ograniczano mnie do parzenia kawy i wypełniania papierków.
Mężczyzna przepuścił mnie kulturalnie w drzwiach. Weszłam do środka i zobaczyłam niewielkie, ale schludne pomieszczenie. Pod ścianą stały dwie ławki, jakby szkolne, krzesła zresztą podobne i każde z innej parafii. Do tego wersalka, bordowa. Koc przykładnie złożony, poduszki też były.
Sypia pan tu? – zapytałam.
Pokręcił głową na boki i zajął miejsce na jednym z krzeseł. Ja usiadłam na kanapie.
Mamy stróża. Dużo sprzętów, nie ufam ochronie, która nie jest na miejscu – wyjaśnił.
Rozumiem. Nina wysłała matce SMS-a, tak?
Tak, w sobotę rano... właściwie, to już w przedpołudnie. Napisała, że pomaga Patrykowi sprzątać i że jak nie wróci do wieczora, to znaczy, że zostanie jeszcze na jedną noc – mówił tak, jakby miał to wykute na blachę. Sztucznie.
Nie próbowaliście się państwo z nią kontaktować?
Żona jej ufała.
A pan? – szybko zapytałam. Chciałam go zaskoczyć i udało mi się to.
Zmieszany odpowiedział:
Zazwyczaj też.
Zazwyczaj?
Poruszył brwiami i zaczął świdrować pomieszczenie wzrokiem.
Brat był w pracy – powiedział szybko Misiek, stojący w progu.
Tak, właśnie – odparł ojciec dziewczyny. – Wróciłem do domu po dwudziestej trzeciej i zapytałem żony czy Nina już jest w domu. Nie było jej i tu mi właśnie powiedziano o tej wiadomości, co wysłała.
A w niedzielę? Gdy nie wróciła w niedzielę, nie zmartwili się państwo?
Zmartwiliśmy. Pojechałem do Patryka, ale nie było go w domu. Od jego matki dowiedziałem się, że pojechał pociągiem nad taki most. Młodzi tam kłódki wieszają z inicjałami i innymi pierdołami. Sądziłem, że Nina jest z nim i ja prosiłem żonę, by jeszcze poczekała, że pewnie wróci wieczorem. – Wyraźnie posmutniał, jakby się obwiniał. – I wstyd się przyznać, ale...
Ale? – dopytywałam, bo jego zawieszanie się budziło we mnie niepokój.
Majka i Piotrek poszli wcześniej spać...
To młodsze dzieci? – przerwałam mu.
Tak. Anka była u siebie. To moja córka, też młodsza od Niny – dodał szybko, zanim zdążyłam mu przerwać. – Poszliśmy z żoną do łóżka, zapomnieliśmy się i... my już myśleliśmy, że ona wróciła...
Nie sprawdzili państwo?
Po seksie zazwyczaj się śpi – warknął nieuprzejmie.
Tak to zazwyczaj mają wyłącznie mężczyźni, proszę pana.
W takim razie proszę iść zapytać mojej żony, ja zasnąłem – irytował się coraz mocniej. – Przepraszam, po prostu... – W jego oczach pojawiły się łzy. – Zginęło moje dziecko, a pani przesłuchuje mnie, jak jakiegoś przestępcę.
Niech pan się cieszy, że tutaj, a nie na komisariacie – rzuciłam i wstając, wyjęłam klucze z kieszeni. Upadły.
Nachyliłam się po kluczyki samochodowe i podniosłam z podłogi nie tylko je, ale też różowy stanik.
Waszym stróżem jest kobieta? – zapytałam, pokazując element kobiecej bielizny.
Jego jeśli już. Ja tu nawet nie pracuje – odpowiedział Misiak i wsparł się o futrynę, splatając ręce na piersi. – Tłumacz się, brat – rzucił do Roberta.
Mężczyzna podrapał się pod nosem i stwierdził:
Może mojej żony albo... może Mariusza jakieś dziewczyny, albo stróża.
Świetna rymowanka – pochwaliłam z ironią.
Przypadkowa. Naprawdę, nie wiem, czyje to.
To pana firma, mówi pan, że stanik może być żony, a wcześniej pan powiedział, że tutaj nie sypia. Plączę się pan.
To, że tu nie śpię, nie znaczy, że nigdy tutaj nie... z żoną...
Byle nie moją – dorzucił rozbawiony młodszy brat Roberta. Z pewnością był młodszy. Dużo młodszy.
Weź się też ode mnie odpierdol dzisiaj! – wrzasnął na Miśka. – W sumie, to ten stanik może być nawet Niny.
Zmrużyłam oczy i wyczekiwałam na konkrety.
W końcu Patryk tu pracuje. Ma klucze, bo w tamten weekend żona była na uczelni i ja zajmowałem się domem. On otwierał magazyn i pakował zamówiony towar.
Różowy i Niny? – rzekł pytająco Misiek i pokręcił głową na nie.
Dlaczego pan uważa, że nie? – Wbiłam w niego pytające spojrzenie.
Bo po prostu nie. – Wzruszył ramionami. – Nina to nie taka dziewczyna. Ona nie znosi różowego. Uważa go za tandetny – wyjaśnił. – Ja przepraszam, pogawędziłbym dłużej, ale już muszę iść. – Podał mi dłoń, powiedział do zobaczenia, a bratu, że małolata się znajdzie, że pewno zabalowała po zerwaniu z Trykiem.
Pan pozwoli, że biustonosz...
Niech pani bierze. – Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby chciał mnie zamordować.
Patryk zajrzał na zaplecze i powiedział, że już wychodzi, bo skończył, co miał zrobić. Zmyłam się tak, by móc go dogonić, a jednocześnie, by Malicki nie podejrzewał, że mam w planach to zrobić. Zatrzymałam Patryka za rogiem. Biustonosz oczywiście włożyłam do torebki, by nie biec przez miasto jak jakaś idiotka, ze stanikiem w ręce.
Zaczekaj! – krzyknęłam za chłopakiem.
Przystanął.
O coś jeszcze chce pani zapytać? – Mocował się z zamkiem ciepłej, zimowej bluzy.
Zanim weszłam do magazynu, ty i Maliccy się poszarpaliście, prawda?
Nie – odpowiedział szybko.
Nie kłam, Patryk – warknęłam.
Dobrze, ale nie wie pani tego ode mnie, bo ja wiem od Malwiny, a nie wiem czy czegoś nie pomyliła, poza tym nie mogę stracić pracy.
Dlaczego miałbyś stracić pracę?
Nina, gdy wyszła ode mnie na tego papierosa z Malwiną, to do kogoś zadzwoniła albo napisała. Ten ktoś po nią przyjechał.
Kto?
Nie wiem, ale to musiał być albo jej ojczym, albo jego brat.
Dlaczego tak uważasz?
Podjechał busem, srebrnym, z logo firmy.
Tej firmy? – wskazałam głową w stronę magazynu, ale Patryk pokręcił przecząco swoją.
Nie, chodzi o firmę remontową. Hubert zajmuje się wykończeniówką.
Hubert?
Brat szefa, ojczyma Niny. – I po tych słowach nagle do mnie dotarło słowo ojczym. Wcześniej każdy Malickiego nazywał ojcem, a nie ojczymem.
Zaraz, zaraz. Robert Malicki nie jest ojcem Niny Malickiej? – zapytałam wprost.
Patryk pokręcił głową na nie, co było potwierdzeniem, bo szybko dodał.
Jest mężem jej matki. – Wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni i wcisnął papierosa do ust, ale nie odpalił. – Rzucam i tak się odzwyczajam – wyjaśnił.
Nałóg dwudziestoletniego bruneta średnio mnie obchodził. Zmieniłam więc temat na ten, którym zajmowaliśmy się poprzednio.
Dlaczego Nina też nazywa się Malicka? To zbieg okoliczności?
Nie. Robert ją uznał, to było jeszcze w gimnazjum. Dokuczał jej brak ojca, chciał jej zrobić przyjemność.
Chciał jej zrobić przyjemność brzmiało co najmniej dwuznacznie, ale w tym przypadku, na chwilę obecną, nie miałam żadnych dowodów na to, że Roberta łączą czy też, że łączyły jakieś stosunki, poza rodzinnymi i czysto ojcowskimi z Niną. Zapytałam więc, jakie pasierbica ma relacje z ojczymem.
Nie mam pojęcia – odparł Patryk.
Żartujesz? – zaśmiałam się. – Byłeś jej chłopakiem i nie masz pojęcia?
Nie mówiła dużo o rodzinie – odpowiedział tak, jakby pragnął zakończyć ten temat. Odbił wzrokiem w bok, jakby coś ukrywał, a ja wiedziałam, że nie mogę go za mocno naciskać, bo jeszcze zamknie się w sobie. Dodał, że naprawdę nie ma pojęcia, gdzie ona jest i że jeśli komuś cokolwiek mówiła więcej niż jemu, to tylko Malwinie albo Martynie.
Malwina chodzi z nią do jednej klasy, tak?
Szkoły, są na innym profilu. To liceum plastyczne, ale dzieli się na renowacje, architekturę i dekoratornie. Są na innych profilach.
A Martyna? – zapytałam.
Moja siostra – odpowiedział i już miał się pożegnać, gdy zapytałam go jeszcze o Ivana, bo takie imię widniało w zgłoszeniu zaginięcia. Matka je podała. Utkwiło mi w pamięci.
Jej sąsiad – wyjawił.
Wiesz jak wygląda?
Każdy wie. Na nagraniu z imprezy jest.
Nagraniu?
Tak, nagraniu. Musiałaby pani jej mamę poprosić, na pewno kamera jest w domu. Do widzenia i jak się pani czegoś dowie, to... – przerwał, wyjął telefon i podał mi swój numer.
Zapisałam go. Widać było, że się o nią martwił. Był szczery, miał tą szczerość aż wypisaną na twarzy, w mimice, w każdym nawet najdrobniejszym geście.
To z ojcem... ojczymem, było coś nie tak i nie sposób było gołym okiem tego nie zauważyć. Postanowiłam więc pojechać do rodzinnego domu Malickich, licząc na to, iż z matki wyciągnę więcej, a przy okazji, że zastanę też tego tajemniczego sąsiada o rosyjskich korzeniach. Kto wie, może to właśnie od niego powinnam była zacząć te poszukiwania?

czwartek, 17 września 2015

Rozdział 2 – Między bólem a niepewnością


Życie biegnie wahadłowym ruchem między bólem i nudą,
a są to faktycznie jego ostateczne składniki.
Arthur Schopenhauer

Robert Malicki – trzydziestoośmioletni brunet o piwnych oczach, rzadko kiedy zatapiał się w przeszłości. Nie miał czasu na gdybanie, nie rozpamiętywał błędów, nie spisywał porażek ani nie chwalił się sukcesami sprzed lat. Nie był więc człowiekiem szczególnie sentymentalnym. Dla niego ważne było tu i teraz, plus przyszłość, bo jak wiadomo, jutrzejsze dni, kształtują się przez to, co zrobimy dzisiaj. Pomimo tego, Robert Malicki, jednak pstrykał fotki na wszelakich wycieczkach i imprezach rodzinnych, były też nagrania, z początku rejestrowane na VHS, potem na płytach DVD, aż w końcu, gdy technika poszła w górę, można było to wszystko skatalogować i zapisać na zewnętrznym, przenośnym dysku, aby przyszłe pokolenia miały się z czego ponabijać. W końcu już nieraz tak było, choćby wtedy, gdy Piotrek oglądał zdjęcia swoich sióstr, gdy te były małe.
Ale wiocha, ktoś wam załozył takie same sukienki. Tlagedia! – Złapał się teatralnie za głowę. – Jeszcze w wiejskie kwiatki – dodał, z udawanym załamaniem tym faktem.
Nie takie same, tylko podobne! – warknęła Majka i wyłączyła nagranie, na którym ona, nie mająca więcej niż dwa latka oraz Nina i Anka, bawiły się w chowanego, na podwórku, przed restauracją rodziców Roberta. Wiedziała, że na tym nagraniu dalej jest przedstawione jak ona i jej siostry tańczą nieudanego kankana i bardzo nie chciała, by jej młodszy brat to zobaczył. Była pewna, że wtedy ten szczyl nabijałby się z tego po wsze czasy.
Dziewięcioletnia wtedy Majka, przełączyła więc nagranie na inne. Na takie, które przedstawiało półrocznego Piotrusia w drewnianej huśtawce przymocowanej do górnej części futryny.
Masz różowe skarpetki! – zawołała.
Nie plawda, to takie...
Różowe! – upierała się.
Łosośnowe! – Tupnął teatralnie nóżką i zaprzestał przeglądanie pamiątek rodzinnych. Wystarczyły jedne, różowe skarpetki, a już miał sentymentów po same dziurki w nosie. Czy to znaczyło, że był podobny do swojego ojca? Nie, po prostu nikt z nas nie lubi oglądać fotografii i nagrań, które nas ośmieszają, a rodzice i dziadkowie, kiedy takie zdjęcia i filmy tworzyli, nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jakie żenujące będzie ich oglądanie na forum po latach.
Bywały jednak momenty, gdy zatrzymanie ulotnych chwil w kadrze okazywało się być zbawienne, konieczne albo pomocne, tak jak teraz, w przypadku Roberta, który wyjął ze schowka samochodowego portfel, a z niego lekko wyniszczone i niezwykle stare zdjęcie, ze śladem składania na pół. W fotografii nie było nic nadzwyczajnego, po prostu on, siedzący na krześle, nieopodal stołu kuchennego i siedmioletnia, roześmiana dziewczynka na jego kolanach, której robił na złość, łaskocząc ją po żebrach i biodrach, by nie miała ponurej miny. W tym właśnie były pomocne zdjęcia – pomagały pamiętać. Dzięki jednemu wejrzeniu na tę wyniszczoną fotografię, Robert przypomniał sobie słowa szczerbatej blondyneczki, o lekko falowanych włosach... słowa, które kierowała do niego, gdy pewnego ranka wyszła ze swojego pokoju, do tego, który zajmowała jej matka, by się przywitać. Nie przywitała się. Zamiast tego zapytała:
A ty nie masz swojego domku? Czemu ciągle tu przyłazisz?
Teraz, na te wspomnienia, sam uśmiechał się do siebie, ale wtedy, te dziesięć lat temu, czuł się co najmniej niezręcznie. Oczywiście wtedy Sylwia ruszyła mu z pomocą i powiedziała małej Ninie, że nie może się tak odzywać do dorosłych.
Skoro jest dorosły, powinien mieć własny domek! – upierała się dziewczynka.
Robert zbył wtedy temat, niekoniecznie chciał się przywiązywać do nieswojego dziecka, zwłaszcza, że nieszczególnie przepadał za dziećmi. Pocałował w policzek kobietę, u której spędził noc, pożegnał się, w biegu zakładając koszulkę i wyszedł. Nie myślał wracać. Jednak zbiegiem okoliczności ponownie się spotkali, a po tym spotkaniu nastąpiło kilka kolejnych, setna wypita wspólnie kawa, zbyt długie telefoniczne rozmowy do późnych godzin nocnych i parę wizyt, a w tym wszystkim mała Majka, stawiająca swoje pierwsze kroki i uśmiechająca się w jego stronę. Nie umiał być obojętny na dziecko, które samo wyciągało do niego rączki. Z Niną było gorzej. Ta ani myślała wyciągać do niego swoich rąk. Przyjaciel matki właściwie jej przeszkadzał, bo śmiał oglądać mecze i wiadomości na telewizorze, na którym zazwyczaj to ona oglądała kanały bajkowe i muzyczne. Lubiła teledyski, a nie zieloną murawę albo nudnego pana w garniturze, gadającego o jakimś kryzysie ekonomicznym.
Nie lubię piłki – oznajmiła pewnego dnia i chwyciła małą rączką za pilot leżący na kanapie. Złośliwie przełączyła, bo choć „Bolek i Lolek” to nie była jej ulubiona bajka, to wolała się męczyć udawaniem wielce zainteresowanej przygodami głównych bohaterów, niż dać kochankowi swojej matki obejrzeć mecz do końca.
Mała Nina sądziła, że Robert będzie wtedy jak każdy przed nim. Wydawało jej się, że mężczyzna tak szybko jak się pojawił, tak szybko też zniknie, ale on ani myślał się ulotnić, a wręcz przeciwnie – przychodził coraz częściej i przesiadywał coraz dłużej. Czasami bywało tak, że Nina wychodziła do szkoły i go widziała, przychodziła z niej, a on wciąż był, ona zasypiała, a on jeszcze nie wychodził. W końcu, wbrew swoim pierwszym uprzedzeniom, Nina zaczęła dostrzegać pozytywy takiej sytuacji. Malicki nigdy nie przychodził do niej z pustymi rękoma. Dawał czekolady i batoniki, od czasu do czasu kupował też jakąś zabawkę, i to taką z górnej półki, której zazdrościły jej wszystkie koleżanki z klasy, a na którą jej mamę nigdy nie byłoby stać. Rytuałem stało się więc pytanie co mi przyniosłeś?, gdy Robert tylko stawał w progu skromnego, wynajętego mieszkania, na drugim piętrze jednego z szarych bloków. Mężczyzna także widział pozytywy tej sytuacji. W tamtych czasach starał się przychodzić do Sylwii głównie wieczorami, gdy mała Majka już spała, a że była dzieckiem przesypiającym co najmniej kilka godzin pod rząd, to Ninie wystarczyło zapchać czas jakimś nowym gadżetem, kolejną zabaweczką albo grą na Pegazusa czy PlayStation, gdy tak postępował, to matkę dwójki córek miał tylko dla siebie, a więc było w jego poczynaniach coś iście wyrachowanego, choć z boku, to mogło wyglądać zupełnie inaczej. Postępował więc według planu – wejść, zostawić zakupy, zjeść kolacje, dać dziecku zabawkę i zaliczyć jej matkę na rozłożonej kanapie w puchowej pierzynie. Nie spodziewał się tylko, że jego postępowanie będzie miało skutki i tu skutkiem nie było poczęcie małego Piotrusia, a nagłe przywiązanie Niny, która potrafiła obudzić go w środku nocy i oznajmić:
Zjadłabym coś.
Obudź mamę – warczał przez zęby i nawet nie raczył otworzyć oczu.
Mała Nina wtedy naciskała swoimi małymi rączkami na jego nagą klatkę piersiową i szeptała:
Mama ciężko pracuje żeby nas utrzymać i jest zmęczona. Zrób mi ty kanapkę. Chcę z czekoladą.
Rano.
Teraz.
W nocy się śpi, a nie je.
Ja jestem głodna! – uniosła się i uderzyła kilkakrotnie w jego ramie.
Nina skutecznie rozbudziła go swoim zachowaniem, ale wprawiła w aktywność też irytacje i zagniewanie.
Idź spać do jasnej cholery, bo ci zaraz przyleję! – wrzasnął i spojrzał, już od pewnej chwili, szeroko otwartymi oczami na wystraszoną dziewczynkę, na której policzkach zabłysnęło kilka łez.
Nie lubię cię – usłyszał i to wystarczyło do pobudzenia jego wyrzutów sumienia na tyle, by zwlec się z łóżka.
Przepraszam, już nie płacz. Chodź, zrobię ci tą kanapkę.
Wolę płatki – odpowiedziała, natychmiast się rozpromieniając.
Robert wtedy ledwie pomyślał tym lepiej, mniej roboty, a już usłyszał:
Chcę na ciepło.
Przewrócił oczami i zazgrzytał zębami, ale w końcu przelał mleko z folii, które znalazł w lodówce, do niewielkiego rondla i wsypał płatki do różowej miski.
Jadam w niebieskiej – pouczyła go dziewczynka. – Mleko trzeba mieszać, bo się przypali i zmniejsz palnik.
Co zmniejsz?
Ogień! – Podeszła do kuchenki i wskazała palcem, a potem nie czekając na reakcje mężczyzny sama przyciszyła płomień. – Jesteś jeszcze gorszy w kuchni, niż był ojciec Majki.
Twój był lepszy? – zagadnął, wykonując polecenie siedmiolatki i mieszając łyżką mleko w rondelku.
Nie wiem. – Wzruszyła ramionkami i ponownie zajęła miejsce przy stole. – Nigdy nie miałam tatusia. Mama urodziła mnie panną, a potem musiała rzucić studia i pracować, a potem był inny pan i inny, i ojciec Majki, i żaden się do niczego nie nadawał. Ty też się do niczego nie nadajesz, tylko zrobisz trzeciego dzieciaka i uciekniesz.
Skąd taki pomysł? – zapytał i syknął, bo sparzył dłoń chcąc zdjąć rondel z kuchenki.
Trzeba przez ściereczkę albo tą taką rękawiczkę co tam wisi. – Wskazała palcem.
Rękawiczkę – powtórzył i rozejrzał się w poszukiwaniu wspomnianego przedmiotu. Założył rękawicę kuchenną na dłoń i przelał mleko z rondelka do miseczki z płatkami. – Zadowolona? – zapytał, opierając się łokciami o blat stołu i patrząc dziewczynce prosto w twarz. Jego zdaniem miała ładne, granatowe oczy.
To kiedy odejdziesz? – zapytała i wstała, by wyjąć z szuflady łyżkę. – Babcia mówi, że odejdziesz, bo nie jesteś debilem.
Miło wiedzieć, że ktoś nie uważa mnie za debila – szepnął, jakby sam do siebie. – Twoja babcia myśli przeciwnie do mojego ojca – wyznał Ninie, zajmując miejsce dokładnie naprzeciwko niej.
Dziewczynka nic nie rozumiała ze słów Roberta, ale uznała, że skoro mężczyzna już usiadł do stołu, to wypadałoby się z nim podzielić.
Chcesz troszeczkę? – Nabrała na łyżkę płatków z mlekiem i wysunęła w jego stronę.
Nie, dziękuję.
W takim razie chociaż podmuchaj, tak jak mama zawsze dmucha, bo nie schłodziłeś.
Przecież chciałaś z ciepłym mlekiem – przypomniał, ale posłusznie dmuchał.
To nie jest ciepłe, to jest wrzątek, a wrzątka się nie je!
Myślałem, że trzeba zagotować – wytłumaczył się.
Nie trzeba, gdybyś się zapytał, to byś wiedział. – Ostrożnie skosztowała czubkiem języka, a potem przełknęła pierwszą łyżkę płatków. – Nie osłodziłeś – wypomniała.
Malicki nic nie odpowiedział, tylko przysunął dziewczynce cukiernice.
Trzy poproszę.
Rąk nie masz?! – warknął.
Jedną trzymam miseczkę, by nie spadła, a drugą łyżkę. Trzeciej nie mam.
Przewrócił oczami i osłodził trzy łyżeczki, tylko po to, by usłyszeć dziecięce dziękuję. Sądził, że dziewczynka przy jedzeniu nie będzie go zagadywała i nie będzie zmuszony odpowiadać na zadawane pytania, ale Nina ani myślała zamilknąć. Jadła i pytała.
To kiedy odejdziesz?
Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą.
Chcę wiedzieć. – Wszamała kolejną łyżkę płatków i z pełną buzią kontynuowała – chcę się przygotować na to, że mama znowu będzie płakać.
Nie powinny cię takie rzeczy interesować.
Ale interesują. To kiedy to będzie?
Nina, jedz i nie gadaj.
Czyli odejdziesz?
Nie wiem.
Jakbyś nie odszedł, to byś powiedział, że nie odejdziesz.
Nie odejdę. Zadowolona?! Zjedz i idź spać, a potem zgaś światło – Wstał i miał zamiar wyjść z kuchni, by ponownie wpakować się do łóżka.
Obiecaj! – zażądała siedmiolatka.
Co? – Z początku nie wiedział o co jej chodzi.
Obiecaj, że nie odejdziesz.
Ich spojrzenia się zderzyły i to on pierwszy poległ. Spojrzał na swoje bose stopy i nogawki od popielatych, bazarowych dresów.
Zjedz i idź spać – zbył temat. Wyszedł z kuchni, a rano Sylwia wykonała tą fotografię, którą teraz trzymał w dłoni. Było to pierwsze zdjęcie jego i Niny. Co prawda, nie obiecał dziewczynce wtedy, że nie odejdzie, ale poniekąd ta fotografia miała moc, by uwiecznić tamtą chwilę i zatrzymać go na zawsze, choćby w taki mizerny i nierealny sposób.

Co robisz? – zapytała brunetka, wsiadając do samochodu męża. Wcześniej była w swoim miejscu pracy, by wziąć wolny tydzień. Chciała móc poświęcić jak najwięcej czasu na poszukiwanie córki albo zająć się młodszymi dziećmi w chwili, gdy to Robert będzie jej szukał.
Mężczyzna szybko włożył zdjęcie do portfela, a tego wrzucił do schowka. Nie zdążył jednak tego uczynić na tyle sprawnie, by jego żona nie dostrzegła fotografii, której się przyglądał.
Tydzień później cię wywaliłam – wspomniała.
W głowie Malickiego zahuczały słowa sprzed dziesięciu lat – Nigdy więcej nie waż się podnieść ręki na moje dziecko.
Pamiętam. – Uśmiechnął się niezwykle uroczo, ale jednocześnie też smutno w stronę kobiety, z którą złączył swoje życie. Przekręcił kluczyk w stacyjce i położył prawą dłoń na skrzyni biegów, by wycofać z parkingu i dołączyć do ruchu tej małej, pospolitej mieściny, w której przyszło im egzystować.
Robert wraz z żoną spędzili niemal cały dzień na odwiedzaniu wszystkich znajomych Niny oraz zawitali w miejsca, w których zwykle bywała po szkole i w czasie wolnym. Nie było jej w barze bilardowym ani w parku, ani na torze zorganizowanym specjalnie dla rolkarzy i deskarzy. Kobieta powoli traciła nadzieję, że jeszcze ujrzy kiedykolwiek córkę całą, żywą i zdrową, a Robert starał się ją pocieszać i jednocześnie prowadzić samochód tak, by nie spowodować wypadku. Był zdenerwowany i trzęsły mu się dłonie – wyraźnie było to widać, ale zdaniem Sylwii, to wszystko było spowodowane niepokojem, takim samym, który i ona odczuwała.
Zobaczysz, że się znajdzie – zapewniał, gdy stali na światłach, ale wyraz jego twarzy nie był przekonywający.
Jak się znajdzie, jak jej nigdzie nie ma!? – krzyknęła i przyłożyła dłoń do czoła. Pochyliła głowę i zapłakała. Nie dawała już sobie rady z tymi wszystkimi czarnymi wizjami, które nawiedzały jej wyobraźnie i niczym nieproszeni goście w drzwiach, stawały przed jej oczyma.
Może gdzieś pojechała, do jakiegoś innego miasta... gdzieś po prostu?
Z kim?! – wrzasnęła, a ktoś z tyłu zaczął trąbić.
Cholera – warknął Robert i pomimo przekleństwa pokazał przepraszający gest w stronę innego kierowcy. Skręcił w lewo, a następnie zjechał na pobocze. – Może z jakąś koleżanką z klasy – gdybał na głos i pochwycił dłoń żony w swoją. Przyłożył do ust, musnął, a potem gdy wyczuł jej lodowatość, to usiłował ją rozgrzać w swoich dłoniach. – Jutro pojawię się w jej szkole, wypytam jej koleżanki, może któreś też nie ma w domu...
Nikt inny nie zgłosił zaginięcia – zauważyła i spojrzała na męża załzawionymi oczami.
Ale Nina była jeszcze na imprezie. Gdzie indziej, z kimś innym, mogła pojechać po niej i tamci rodzice też czekają, tak jak my czekaliśmy – starał się myśleć racjonalnie. Przyłożył dłoń do policzka żony i przeciągnął delikatnie kciukiem po jej dolnej wardze, czym wywołał lekki, wymuszony uśmiech. – Zobaczysz, wszystko się dobrze skończy. Może się spiła, tak jak kiedyś, pamiętasz? Wtedy też jej szukaliśmy. Tym razem porządnie oberwie za nasze zmartwienia i sytuacja się więcej nie powtórzy – zapowiedział i położył dłoń na skrzyni biegów.
Robert ponownie tego dnia włączał pojazd do ruchu drogowego, a jego żona przypominała:
Wtedy znalazła się nad ranem, a teraz nie ma...
Teraz jest starsza – przerwał, aż w końcu wrzasnął pod wpływem irytacji – Twój płacz i zawodzenie nic nie da! Przepraszam – szepnął gdy się opamiętał. – Nie powinienem był krzyczeć, ale zrozum, ja też się o nią martwię. Jednak musimy wierzyć, że wszystko będzie dobrze. – Uderzył dłońmi o kierownice, a potem zacisnął na niej pięści i ruszył dalej, w kierunku zaniedbanego osiedla, na którym Nina często przesiadywała z Patrykiem i jego przyjaciółmi.
Robert – szepnęła, kiedy mężczyzna parkował przy jednym z hipermarketów. – Ty naprawdę w to wierzysz, że ona się odnajdzie? Że tak po prostu wróci do domu i stanie w drzwiach?
Tak, a jeśli nie wróci, a się dowiem gdzie jest, to osobiście ją przytargam, choćby za włosy – warknął ostatnie trzy słowa.
Mówisz tak, jakby miała powód od nas uciekać – zauważyła Sylwia i spojrzała na męża takim wzrokiem, jakby nagle zapragnęła prześwietlić go na wylot.
Mężczyzna spuścił głowę, przełknął ślinę i wbił spojrzenie w znaczek Citroena, umiejscowiony na środku kierownicy.
Bo miała – szepnął ledwie słyszalnie, a kobieta poczuła jakby gdzieś ulatywała jej cała krew z krwiobiegu, a mięśnie wiotczały.
Jaki? – zapytała niemal niemo i doszukiwała się we własnym mężu odpowiedzi, ten jednak zamiast jej udzielić od razu, najpierw zaczął się bawić kluczykami przy stacyjce. – Robert! – wrzasnęła.
Mogła chcieć dać mi nauczkę w ten sposób – wyznał w końcu i zanim Sylwia zaczęła wnikać o co tak naprawdę chodzi, dopowiedział – taka forma zemsty czy też kary, ale wymierzona we mnie, nie w ciebie.
Brunetka obgryzła paznokieć, który od dłuższej chwili trzymała między zębami. Szukała w głowie wspomnień, które mogłyby być powodem ucieczki Niny, ale nie znalazła ich, przynajmniej nie w ostatnim czasie.
Przecież wy się ostatnio nawet nie pokłóciliście – stwierdziła. – Mało się kłóciliście. Ona cię uwielbia.
Ostatnio nie. Nie lubi mnie, ale przed tobą udaje.
Dlaczego? Co się stało? – dopytywała. – Co ty przede mną ukrywasz!? – wrzasnęła w końcu i chwyciła męża za materiał marynarki, którą ten miał na sobie. Potrząsnęła na tyle energicznie, że odbił się plecami od wewnętrznej strony drzwi pojazdu.
Robert przez moment czekał aż jego żona się opanuje, a kiedy to nie następowało, to chwycił za jej nadgarstki i przytrzymał.
W zeszły weekend, gdy byłaś na wykładach – zaczął i dwukrotnie przełknął ślinę,, zanim kontynuował. – Ja musiałem jechać do magazynu, zrobić inwentarz, miejsce na nowy sprzęt i... zabrałem Piotra i Majkę z sobą, by spali na zapleczu, a dziewczynom pozwoliłem zrobić imprezę.
Co w tym złego? – dziwiła się. – Nie raz przecież przychodziły do nich koleżanki, gdy my byliśmy choćby u twojego brata, z młodszymi dziećmi, a one nie chciały jechać.
Kupiłem im alkohol – przyznał.
Co zrobiłeś!? – Nie wierzyła własnym uszom.
To było tylko osiem piw – sprostował. – Miały przyjść do jednej dwie koleżanki, a do drugiej przyjaciółka. Nie upiłyby się taką ilością, poza tym lepiej by piły w domu, w normalnych proporcjach, niż chlały po bramach na umór – tłumaczył, chcąc przekonać do swoich racji samego siebie, aż w końcu przyznał. Na moment zamilkł, a potem wyznał jak było naprawdę – Chciałem być postępowy. Miałem dość, że zawsze to ja jestem ten zły, który tylko wszystkich karze, przychodzi do domu po pracy i rozstawia po kątach, więc się zgodziłem. Nina mnie urobiła. Obiecała, że jak coś będzie nie grało, to zadzwoni, a ja wtedy przyjadę.
Dobrze. – Przyłożyła palce do brwi, a łokieć oparła o kolano. – Nie jestem z tego zadowolona, ale przeboleje. Co było dalej?
Impreza wybyła im się spod kontroli – odpowiedział wprost. – Była z trzydziestka ludzi, wszyscy pili... zginął telewizor.
Jak to zginął telewizor? – nie dowierzała. – Ten duży, z salonu?
Chyba zauważyłaś, że mamy inny, to co się głupio pytasz!?
Nie warcz na mnie, to ty pozwoliłeś dzieciom pić! – odkrzyknęła.
Dobrze, masz racje. Przepraszam – przyznał się do winy, ale jego ton ani trochę nie był pokorny, bardziej zdenerwowany i wciąż podniesiony. – Nie sądziłem, że mnie oszukają. Miały przyjść do nich tylko koleżanki. Nawet tego całego Patryka miało nie być, bo przecież był ze mną w pracy.
Gdzie się podział ten telewizor?
Tego nie wiem – odparł i wbił spojrzenie w przednią szybę, o którą zaczęły dzwonić coraz częściej spadające z nieba krople deszczu. – Jedna zrzucała na drugą, druga na pierwszą. Wkurzyłem się.
Nie pierwszy raz – skomentowała oburzona, a Robert rzucił jej spojrzenie kątem oka, jakby się zastanawiał, za co tak naprawdę go wini – czy za zezwolenie na małą, babską posiadówkę nastolatek z ośmioma piwami w tle, czy za całą przeszłość i metody wychowawcze, które stosował.
Pierwszy raz aż tak – przyznał, bo czuł, że musi. Wiedział, że ta prawda i tak wyjdzie na jaw. – Nie patrz tak na mnie – rozkazał. – Co miałem zrobić? Rozmawiać się z nimi nie dało, bo było jak zwykle, a to jednak była plazma za kilka tysięcy.
Tylko na pieniądzach ci zależy!? – Łzy ponownie stanęły w jej oczach, a Robert nawet nie zamierzał odpowiadać na tak beznadziejne i jego zdaniem, całkiem nie na miejscu pytanie. – Mogłeś zgłosić kradzież, nie musiałeś od razu nikogo bić.
Nie musiały robić imprezy na trzydzieści osób! – wrzasnął i uderzył otwartą dłonią o kierownice samochodu i to z taką siłą, że aż klakson zawdzięczał. – Cholera! – przeklął.
Kradzieży nie zgłosiłeś – zauważyła.
A co, miałem się przyznać, że dałem nastolatkom po piwie!? – zapytał podniesionym głosem. – Aby mnie zamknęli za rozpijanie nieletnich!? Już mi kiedyś chcieli Ankę zabrać – przypomniał.
Bo twoje dziecko się poparzyło, a ty byłeś pijany – wypomniała.
Super – syknął. – W końcu to powiedziałaś. – Chwycił za paczkę papierosów ze schowka, umiejscowionego w podłokietniku. Zamknął schowek z hukiem, a potem z jeszcze większym zatrzasnął drzwi, zaraz po tym gdy wysiadł. Oparł się o bok samochodu i odpalił zapalniczkę. Deszcz ciął we wszystkie strony, na dodatek wzbierał silny wiatr, ale jemu zdawało się to nie przeszkadzać. Wcisnął lewą, drżącą dłoń, do kieszeni dżinsów, a w prawej trzymał papierosa – kciukiem i palcem wskazującym, tak jak miał to w zwyczaju. Zaciągał się dymem, ale tym razem, wyjątkowo, nawet ta czynność nie przynosiła ulgi.

Sylwia przez dłuższy czas siedziała w samochodzie. Odchyliła głowę do tyłu, zamknęła oczy i starała się wyłączyć myśli albo po prostu stwardnieć na tyle, by móc się młodszym dzieciom pokazać na oczy i nie wzbudzać w nich ciekawości, okalanej pytaniami co się stało?, dlaczego płaczesz?. Nie umiałaby udzielić odpowiedzi na te pytania. Na dodatek musiała się przygotować na dodawanie otuchy innym, w postaci wszystko będzie dobrze i Ninka się na pewno odnajdzie. Jeszcze nie wiedziała czy to wszystko potrafi i jak sobie z tym poradzi. Teraz jednak nie było jej jeszcze za progiem domu, była tu i teraz, i czuła, że musi coś zrobić. Nigdy nie lubiła się kłócić, z nikim. Nienawidziła tego uczucia ciężkości na duszy i wyrzutów sumienia, spowodowanych tym, że zwyczajnie kogoś skrzywdziła słowem, że zadała ból, sprawiła przykrość. Na dobrą sprawę, ona nawet na dzieci nie potrafiła nakrzyczeć i ograniczała się właściwie do przytulania, pocieszania i tłumaczenia. W ich domu, to Robert był od podnoszenia głosu i wymierzania kar, to też on uważał, iż ona jest za miękka i wszyscy skaczą jej po głowie, robiąc na jej oczach, co tylko żywnie im się podoba. Nawet pies i kot zaczęli wykorzystywać jej dobroć i podkradać rzeczy z lodówki, gdy tylko ją otworzyła albo produkty z blatu przyszykowane do przygotowania obiadu czy te na kolacje. Na czworonogów też nie krzyczała, a jakby tego było mało, to jeszcze ich ukradkiem częstowała, aby było im miło i by czuli się pełnoprawnymi członkami rodziny, co w sumie Robert i Nina wymyślili, gdy ona dopytywała Luisa czy chce samą szynkę czy może taką kanapeczkę złożoną ze zwiniętego w ser i szynkę kabanosa.
W końcu kobieta zdecydowała się opuścić pojazd. Nie zapinała swojego płaszcza, tylko się nim mocniej opatuliła i przeszła przed maską samochodu. Podeszła do męża i dotknęła jego drgającego ramienia. Palił już chyba trzeciego papierosa pod rząd, ale i tak jeszcze nie dał rady się uspokoić. Szczerze wątpił, że taki moment w ogóle nadejdzie.
Przepraszam – szepnęła. – Dobrze wiesz, że nie to chciałam powiedzieć – dodała już pewniej.
Dobrze wiem, że to właśnie chciałaś powiedzieć – syknął, jakby pluł jadem i wyrzucił niedopałek. Nawet nie zadał sobie trudu, by przygnieść go podeszwą buta. – Zresztą nieważne, było, minęło – przyznał w końcu i przetarł zmęczoną, mokrą od deszczu twarz, otwartymi dłońmi. Odwrócił się tyłem do kobiety i wsparł łokcie na dachu samochodu.
Robert. – Położyła dłoń na jego plecach. Marynarka była cała mokra i tak naprawdę, to pierwsze, co ją zmartwiło. Nawet w takiej chwili przeszło jej przez myśl, że mąż może się przeziębić.
Jak jej się coś stanie, to nigdy sobie tego nie wybaczę – przyznał splatając dłonie na karku i przykładając czoło do zimnej blachy pojazdu.
Nie mów tak.
A co mam mówić!? – wrzasnął, odbijając się od auta, a potem z bezsilności oparł się o boczne drzwi plecami. – To ja cię prosiłem, byśmy jeszcze zaczekali, że wróci, że pewnie zabalowała. Gdyby nie ja, to policja szukałaby jej wcześniej. – Poczerwieniały mu oczy, a z ich kącików wypełzło kilka łez, które szybko zmieszały się z deszczem i pozwoliły w ten sposób się zakamuflować.
Nie możesz tak myśleć – stwierdziła i chwyciła się kurczowo przemokniętego materiału marynarki męża. Potrząsnęła, jakby chciała tym wstrząsem wykrzesać w nim siłę. Wolała, by to on był teraz twardy, wystarczyło już, że to ona się łamała, powątpiewała i traciła nadzieję. – Przejdziemy przez to razem – zapewniła, przykładając ręce do jego policzków. Poczuła znajomy zarost, który lekko drażnił wewnętrzną skórę dłoni. – Robert... – nie dokończyła, bo nie wiedziała już, jakich słów ma użyć, by choć trochę podnieść go na duchu, by był taki, jak jeszcze przed chwilą.
Niespodziewanie mężczyzna przygarnął ją ramieniem i przyłożył usta do jej włosów. Musnął w nie, szepcząc niewyraźnie, że wszystko będzie dobrze, że to się jakoś ułoży i będzie jak dawniej. Pozwolił się żonie wypłakać, a sam starał się powstrzymać łzy. Potem poprosił, by wróciła do samochodu. Była cała mokra, nie chciał, by się zaziębiła.
A ty? – dopytywała.
Pójdę sam na tyły sklepu, zobaczę czy ktoś jest i zapytam o Ninę, może ją widzieli. Jeździła tu zawsze na desce. Odwiedzę też pobliski blok – poinformował. – Do marketu też wejdę. Chleb trzeba kupić. Dzieciaki muszą coś zjeść, może pizzę zamówić. Nie wiem sam – dodał, zdejmując marynarkę i odrzucając ją na tylne siedzenie. Stamtąd też wyjął kurtkę. Nie lubił w niej chodzić, nawet późną jesienią i zimą, dlatego jeśli większość czasu miał spędzać w samochodzie, to często zostawała w domu.
Sylwia przytaknęła. Weszła do samochodu i zaniosła się płaczem. Wyraźnie traciła siły. Robert udał się za sklep i pod pobliski, ogromniasty, biały blok, wewnątrz którego znajdował się taki placyk, gdzie często przesiadywała młodzież. Nikogo tam nie zastał. W końcu postanowił zawrócić do sklepu, a po zrobieniu najpotrzebniejszych zakupów, wrócić do samochodu i jechać do domu.
Stojąc przy kasie, w niebotycznie długiej kolejce, wybrał numer swojego brata. Mężczyzna odebrał po dwóch sygnałach i zamiast jakiegoś przywitania, usłyszał jedynie:
Czy komórka Niny jest w magazynie?
Nie wiem, Robert, a co? – odpowiedział zmieszany, wyraźnie był zmęczony, bo dyszał, tak jakby przed chwilą uprawiał jakiś sport, na przykład bieganie albo seks.
Sprawdź, a jeśli jest, to ani chwili się nie zastanawiaj, tylko ją zniszcz.
Ale dlaczego? – zapytał nieświadomy, młodszy Malicki.
Bo ja tak mówię – warknął Robert. – Sam bym tam pojechał i sprawdził, ale nie mogę zostawić Sylwii i dzieciaków samych. Chcę być przy nich.
Ale co jest na tej komórce? Coś ważnego?
Rób co mówię! – wrzasnął na tyle głośno, że aż ludzie w kolejce i pani kasjerka uraczyli go nieprzychylnym, pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Przeprosił więc, bo tak wypadało i zawstydzony spuścił głowę na krótką chwilę. Za niewielkie zakupy zapłacił drobnymi, które walały się po kieszeni jego dżinsów i przy okazji natrafił na fragment paznokcia akrylowego, mieniącego się chyba wszystkimi kolorami tęczy.
Powiem mamie – rozbrzmiało w jego głowie echo wspomnień. Natomiast oczy przywracały obraz tamtych wydarzeń, gdy siedemnastolatka siedziała na łóżku i zanosiła się płaczem. Dłonie miała przyciśnięte do ust i starała się zapanować nad szlochem.
Mów! Wtedy to ty spieprzysz jej życie, a nie ja! – odwrzasnął, chwytając za klamkę białych drzwi i wychodząc z pokoju.


Pozdrawiam i czekam na wasze opinie. Kogo na obecną chwile podejrzewacie? Jakie wysuwacie wnioski? Czy macie już jakieś osądy i przypuszczenia?