Prościej
jest rządzić narodem,
niż
wychować czwórkę dzieci
Winston
Churchill
Zaparkowałam
na przedmieściach, nieopodal ogródków działkowych, bo to właśnie
w tych okolicach mieścił się dom państwa Malickich. Przyznam, że
to, co ujrzały moje oczy, było przyjemną odmianą, zwłaszcza po
zwiedzaniu osiedla Patryka Stemplewskiego i magazynu ojczyma
zaginionej Niny. Tutaj były proste chodniki, zadbane podwórka,
niepopisane ściany, psy ujadające za płotem. Iście sielankowy
obraz rodziny, której spełnił się polski sen o własnym domu,
ogrodzie, garażu.
Odnalazłam
właściwy numer i z daleka podziwiałam parterowy domek z wysokim
poddaszem. Cały przyozdobiony belami drewna, z wyjątkiem krawędzi
i kolumn, które były okalane kamieniami. Płot także był
drewniany i wysoki, z kilkoma zakratowanymi oknami, które
były po prostu równo wyciętymi dziurami w belach. To właśnie
przez jedno takie okno podziwiałam domostwo państwa
Malickich. Zauważyłam też plac zabaw, gdzie z drabinek dwójka
dzieci skakała wprost na dużą trampolinę. Śmiali się przy tym
wniebogłosy i nawet deszcz, który zaczynał padać im nie
przeszkadzał. Pies biegał dookoła nich i wesoło poszczekiwał.
Wtedy uznałam, że widziałam już dość i wcisnęłam przycisk
dzwonka.
Zauważyłam
kobietę, która wyszła z domu i szła w kierunku furtki. Jednak
zanim ona do niej dotarła, ubiegł ją ten mały chłopiec, który
wcześniej skakał na trampolinie.
Brunecik
w kręconych włosach wspiął się na ogrodzenie i krzyknął
radośnie:
– A
kuku!
– A
kuku – odpowiedziałam mu, lekko się śmiejąc. – A jak ty masz
na imię? – zagadnęłam w chwili, gdy brama się otwierała.
Małemu chyba się podobało, że w pewien sposób na niej odjeżdża.
– Piotrek.
– Wcale się nie zraził tym, że jestem obcym człowiekiem.
Przeszedł nad furtką, pomimo, że ta była już otwarta i stanął
przy boku swojej mamy.
– Dzień
dobry – powiedziałam do kobiety i standardowo przedstawiłam się,
wyciągając odznakę. Zauważyłam, że ją tym zmartwiłam. Zapewne
to była matka Niny i pomyślała, że przyszłam ją zawiadomić o
tym, iż dziewczynie stało się coś strasznego. – Szukam jej i
zbieram informację – dodałam szybko dla uspokojenia.
– Zatem
zapraszam. – Uśmiechnęła się ciepło i smutno za razem,
jednoczenie wskazując kierunek, w którym mam zmierzać.
Sympatyczna
– pomyślałam, bo biło od niej jakimś takim ciepłem.
– Piotrek,
jest późna jesień, nie biegaj na krótki rękaw – zwróciła
uwagę synowi, który faktycznie miał na sobie tylko koszuleczkę i
jakieś spodnie dresowe z ciepłego polarku.
– Ale
kiedy mnie goląco – odpowiedział, nieco sepleniąc i pobiegł
ponownie w kierunku drabinek, zabierając ze sobą psa, który zaczął
mnie obszczekiwać. – Koksy, Koksu! – krzyczał na niego, czym
wprawił mnie w rozbawienie.
Pomyślałam,
że to naprawdę dziwaczne imię dla czworonoga.
Dziewczynka
w jasnych włoskach, także bez kurtki, ale przynajmniej na długi
rękaw ,właśnie się wspinała na drabinki i z nich krzyczała:
– Mamo!
Mamo! Za ile będzie Robert!?
Dziewczynce,
niewiele starszej od chłopczyka, akompaniował ten łaciaty
szczeniak, ciągle na mnie poszczekujący i to nawet z takiego
daleka. Doprawdy zaczynało mnie to psisko już irytować.
– Za
godzinę pewnie! – odkrzyknęła kobieta. Miała zdarte gardło i
chrypę. W sumie, przy takiej ilości gówniarzy, to się chyba nawet
nie ma co dziwić.
Zaczynałam
łapać samą siebie na tym, iż zaczynałam tej matce i żonie
współczuć, ale z drugiej strony, czego jej współczułam?
Przecież nikt za nią nie decydował, sama sobie wybrała taki los.
Być może ona była szczęśliwa, jednak ja, gdybym miała postawić
się na jej miejscu, to palnęłabym sobie kulkę w łeb.
Ledwie
weszliśmy do domu, a już ten mały w kręconych włoskach przybiegł
za nami.
– Głodny
jestem – oznajmił i ściągając buty, odrzucił każdy w inną
stronę.
– Chcesz
kanapkę? – zapytała, zapraszając mnie dalej.
Rozejrzałam
się dookoła. Hol czy też przedpokój, był ładny, choć nie w
moim stylu, bo za bardzo nowoczesny. We wnęce stał wieszak, na
który odwiesiłam kurtkę. Obok znajdowała się półka na buty, z
której mały Piotruś najwidoczniej nie korzystał. Zresztą, po co
miał korzystać, skoro miał od tego matkę, która podeszła,
pozbierała jego butki i odstawiła na miejsce? Po obu stronach
znajdowały się szafy z ciemnymi lustrami, a w czarnych,
połyskujących niczym szkło, płytkach podłogowych, mogłam się
przejrzeć.
Schludnie
– pomyślałam i zaczęłam się zastanawiać, ile ta kobieta
poświęca czasu na sprzątanie, przecież przy czwórce dzieci i
wiecznie nieobecnym mężu, którzy zapewne jeszcze wymagają od niej
żeby gotowała, utrzymanie domu w takiej czystości, jest niemal
niemożliwe. W moim było brudniej, a mieszkałam sama.
Kuchnia,
połączona z jadalnią i salonem, zrobiła na mnie jeszcze większe
wrażenie. Nadal było nowocześnie i nadal nie było to moim stylem,
ale gdyby mi ktoś ofiarował takie trzy pomieszczenia, to skakałabym
pod sufit i nawet nie marudziła, że jest tak nie po mojemu.
W
salonie wszystkie ściany były białe, z wyjątkiem tej, na której
wisiał telewizor. Ona była popielata, z żółtymi akcentami na
wystających, kanciastych tynkach. Na środku ściany, wisiał
nowoczesny, zaokrąglony przy krawędziach telewizor, który był tak
wielki, że aż zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem się w
drzwiach zmieścił.
Kuchnia,
jak i jadalnia, były w białej tapecie z popielatymi napisami,
typowo kuchennej, zresztą dobranej pod płytki, umiejscowione między
blatem, a wiszącymi szafkami. Jedynym wyjątkiem była ściana
nieopodal wyjścia na taras, znajdująca się blisko stołu. Na niej
widniał malunek – niechlujne kontury wykonane za pomocą węgla,
przedstawiające filiżankę na spodku, z parującą kawą albo
herbatą, bo tak właściwie, to nie sposób było jednoznacznie
stwierdzić. Zapatrzyłam się na ten rysunek i zdawało mi się, że
już gdzieś widziałam podobny styl i niemal identyczną kreskę.
Tylko nie mogłam sobie przypomnieć,gdzie to było.
– To
Nina malowała – wyjaśniła matka dziewczyny.
A no
tak! Dopiero wtedy mi się przypomniało, że zaginiona chodziła do
liceum plastycznego. Patrząc na jej dzieło, musiałam przyznać, że
naprawdę miała talent, takie swoje ja czy jak to się w praktyce
malarskiej nazywa...
– Rozesłaliśmy
jej zdjęcie do wszystkich patroli – poinformowałam. – Znajdzie
się – zapewniłam, choć nie miałam takiej pewności. Po prostu
nie chciałam by ta pani się smuciła, bo moim zdaniem na to nie
zasługiwała.
A
te dzieci nie zasługiwały na nią – przeszło mi przez myśl,
gdy ten uroczy bąbel upomniał się o swoją kanapkę.
– Z
Nutellą bym sobie wsamał – poinformował, opierając się
o ścianę. Splótł ręce na piersi i odbijał się plecami, tym
sposobem popukując, czyli wydając dźwięk, który mnie doprowadzał
do szewskiej pasji.
– Przepraszam
panią, niech pani zaczeka, zrobię mu tylko coś do jedzenia –
powiedziała kobieta, a ja przytaknęłam ruchem głowy, przybierając
na ustach dobrotliwy uśmiech.
Sylwia
jednak nie musiała robić kanapki młodemu, bo zjawiła się ciemna
brunetka – nie farbowana, naturalna i postanowiła wyręczyć
macochę. To, że kobieta jest jej macochą wywnioskowałam po tym,
iż zwracała się do niej po imieniu. Czarna Ania wzięła z
chlebaka bułki, z lodówki czekoladę do chleba i nóż z szuflady.
– Chodź
gówniarzu, w pokoju ci zrobię – zawołała chłopczyka, a on
chwycił z szuflady łyżeczkę i włożył ją sobie do ust.
– Zjem
tes samom – powiedział zadowolony, nie wyjmując przedmiotu z
buzi.
Musiałam
przyznać, że Ania, chyba jako jedyna z trójki dzieci obecnych w
domu, uraczyła mnie słowami dzień dobry i zapytała
czy wiem już coś o Ninie.
– Na
razie niewiele – odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, patrząc w
kierunku schodów bez poręczy, którymi podążała. Za nią człapał
ten irytujący, niecierpliwy dzieciak.
Kobieta,
jakieś około dziesięć lat starsza ode mnie, w końcu zasiadła
naprzeciw. Wcześniej oczywiście włączyła czajnik elektryczny,
który jak wszystkie dodatki i sprzęty AGD w tym domu, był srebrny.
Jedynie stół, który nas dzielił, był szklany, a jego nogi białe.
– Chciałabym
zobaczyć pokój Niny, jej komputer, telefon oraz nagranie z jej
urodzin.
– Komórkę
Nina zawsze nosi z sobą, ale teraz jest wyłączona. Co kilka minut
próbuje się do niej dodzwonić – wyznała, ze łzami w oczach.
Widać było, że choć przy dzieciach stara się być twarda, to
wewnętrznie, jest w całkowitej rozsypce. – Co do komputera, to
powinien być w pokoju, a kamery nie mam, ale nagranie pewnie już
mąż przerzucił na płytę albo dysk.
– A
gdzie jest kamera? – Przyszło mi na myśl, że może być na niej
coś ciekawego.
– U
szwagra albo teściów. Chcieli zrzucić nagrania, by mieć pamiątkę.
– Rozumiem.
Przepraszam, że o to zapytam, ale jakie pani córka ma relacje z
pani mężem?
Kobieta
spojrzała na mnie tak, jakby miała ochotę wywalić mnie za drzwi.
Uspokoiłam ją, że to rutynowe pytanie i że jej relacje z Niną
oraz relacje Niny z rodzeństwem także mnie interesują. Wyjaśniłam,
że siostry i brat mogą wiedzieć coś więcej.
– Nina
i Robert się uwielbiają. Z Anką i z Mają jak to siostry, czasami
się kłócą, a Piotruś... gdy się urodził, była zła,
zazdrosna, ale teraz, gdy już podrósł, stał się jej kompanem do
jazdy na rolkach i gry w piłkę. Lubią też te same gry video,
którym ja jestem przeciwna, bo tylko się w nich strzelają albo
łamią sobie nawzajem kości.
– Fajne
są te gry! – krzyknął ten mały, który właśnie pędził przez
przestronny salon, przebiegł po narożnikowej, skórzanej, żółtej
kanapie i spadł do korytarza, gdzie pewnie zajął się zakładaniem
butów.
Mały
kaskader – pomyślałam.
Ja
poszłam za Sylwią do pokoju Niny. Już gdy przestąpiłam jedną
nogą za próg, wiedziałam, że to artystka. Na ścianach znajdowały
się kontury najbardziej znanych budowli całego świata. Od Big
Bena, po Koloseum, przez paryską, jak i krzywą wieżę. Na jednej
ze ścian stały wieszaki na kółkach, aż uginające się pod
ciężarem ubrań, do tego jedna kolorowa komoda, popisane biurko i
tapicerowane łóżko, niemal dwuosobowe.
– Wątpię,
że się pani tutaj odnajdzie, ale...
– Nie
ma komputera – zauważyłam szybko.
– Faktycznie
– zdziwiła się i zaczęła rozglądać, zapewne za laptopem.
Przerzucała przy tym jakieś koce, bluzy i szkice. Być może
sądziła, że sprzęt jest gdzieś zakopany?
Ja
za to przyglądałam się parapetowi pełnemu ozdób i świeczek oraz
kotu drzemiącemu na pufie, na której leżała niechlujnie rzucona
piżama dziewczyny.
Pokręciłam
się chwile, przyjrzałam zdjęciom przyczepionym do jednej ze
sztalug w taki sposób, iż tworzyły kolaż. Nie wychwyciłam nic,
co by ją odróżniało od większości nastolatek. Na zdjęciach
były głównie przyjaciółki, pozowała wraz z nimi w dziwnych
miejscach, zazwyczaj na tle graffiti. Była też fotka, gdy trzyma na
kolanach małe niemowlę, zapewne to był ten siostrzeniec Patryka.
Miała zdjęcie z każdym z rodzeństwa, z matką i też z ojczymem.
Wzruszyłam
ramionami i poprosiłam o to nagranie z urodzin. Wiedziałam, że w
pokoju nie znajdę nic więcej. Zresztą nie wolno mi było go
przeszukiwać.
Sylwia
przeszła chyba do sypialni, przynajmniej na to wskazywało wielkie
łóżko, które widziałam z korytarza. Przyniosła mi zewnętrzny
dysk, taki podpinany na USB.
– Tu
jest więcej nagrań. Może pani pomogą znaleźć moją córkę. –
Przekazała mi urządzenie i wyjęła chusteczkę z kieszeni dżinsów,
by przetrzeć oczy.
– Nie
może się pani rozklejać – stwierdziłam. – Wiele nastolatek
ucieka z domu. Znajdują się, niemal zawsze się znajdują.
– Nie
wierzę, że Nina uciekła. Boje się, że mogło jej się coś stać.
– Rozumiem.
– Dotknęłam jej ramienia i potarłam. Nigdy nie byłam dobra w
dodawaniu otuchy. Bo niby co mogłam zrobić? Przecież nie przytulę
obcej kobiety!
Idąc
schodami, przyglądałam się zdjęciom powieszonym na ścianach.
Było ich mnóstwo, a każda ramka była inna, wszystkie kolorowe. To
trochę ocieplało, z pozoru chłodne, bo moim skromnym zdaniem zbyt
nowoczesne, wnętrze. Nagle przyszło mi do głowy, że ta rodzina na
brak pieniędzy z pewnością nie może narzekać. To rzadkość w
polskich realiach, by ludzie mieli takie domy, a każde z dzieci swój
pokój.
– Piękne
umeblowanie – pochwaliłam.
– Nina
i Hubert projektowali. Właściwie ona projektowała, mówiła im co
i gdzie, a oni remontowali.
– Nina,
nie pani? – zdziwiłam się, bo zawsze mi się wydawało, że to
kobieta powinna urządzać dom, a nie jej córka.
– Ja
byłam wtedy z młodszymi dziećmi i bratową na wakacjach –
wyjaśniła. – Nina została, bo uczyła się do sierpniowej
poprawki. Robert stwierdził, że za karę z powodu zagrożenia,
nigdzie nie pojedzie, a on osobiście dopilnuje, by zdała.
Wystarczyło
tylko, że wychwyciłam Robert stwierdził i doprawdy,
zaczynałam już mieć uczulenie na tego faceta.
– Kiedy
wróciłam, salon i kuchnia były już zrobione. To była
niespodzianka, dzięki której wreszcie mogliśmy wyprowadzić się
od teściów.
– Rodziców
Roberta? – zapytałam dla jasności.
– Tak.
– Coś w jej spojrzeniu dawało mi do zrozumienia, że z teściową
i teściem, to ona za dobrze nie żyje. Zresztą, o szwagrze też
wypowiadała się tak, jakby w ogóle nie chciała o nim mówić. A
jednak, była z jego żoną na wakacjach, gdy mąż i jej córka
sami, we dwoje... no, w sumie, to jeszcze z Hubertem, ogarniali
wnętrze i wyposażenie. Czy tylko mnie w tym momencie nachodziły
jakieś brudne myśli? Czy ktoś inny miałby podobne skojarzenia?
– Pani
w tym czasie remontu, była...
– Nad
morzem.
– Z
żoną Huberta? – dopytywałam.
– Nie.
– Zaśmiała się chyba mimo woli. – On jest żonaty od niedawna.
Mówiłam o Anecie, żonie Norberta. On dużo pracował, a ona nie
chciała jechać sama z bliźniaczkami, więc się tak złożyło.
– Pani
mąż ma dwóch braci – wywnioskowałam.
– Tak
– potwierdziła i chyba zorientowała się, że ciągle stoimy na
schodach, bo zaproponowała mi kawę i wyprzedziła mnie, idąc w
dół.
Kawy
miałam zamiar odmówić, ale chciałam jeszcze zapytać o
biustonosz, który wciąż miałam w torebce i o tajemniczego sąsiada
o rosyjskim imieniu Ivan. Niestety obie te rzeczy wyleciały mi z
głowy, bo zanim zeszłyśmy po schodach, to rozległy się głosy w
przedpokoju. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, to mały Piotruś trzymał
się za ucho i zbierał porozrzucane po podłodze buciki. Chyba
płakał. Nie mogłam stwierdzić, czy ma twarz mokrą od łez, czy
od deszczu. Cały był przemoczony.
– Kurtkę
jeszcze odwieś – warknął mężczyzna, z którym miałam wątpliwą
przyjemność już tego dnia rozmawiać.
– Przecież
nie sięgnie – zauważyła kobieta, gdy Piotrek zbierał
przeciwdeszczówkę z podłogi.
– To
niech ruszy głową i taboret sobie podstawi! – uniósł się, a
dopiero potem zerknął na żonę, a tym samym też na mnie. –
Witam panią ponownie – powiedział sucho, bez uśmiechu i bez
emocji. Widać było, że darzy mnie taką samą sympatią, jak ja
jego. – Wezmę prysznic i pojadę jeszcze w kilka miejsc, popytam o
Ninę – poinformował żonę, zdejmując mokrą marynarkę
jednocześnie. Nie umknęło mojej uwadze, że tym razem nie miał na
sobie bordowej polówki, ale chabrową.
Kiedy
i gdzie zdążył się przebrać? Nie miałam pojęcia i nie
miałam zamiaru go pytać. Postanowiłam szybko odwiedzić sąsiada
Ivana, a potem jechać za Robertem. Czułam, że ten facet coś
ukrywa.
Pożegnałam
się więc z tą rodziną i gdy już opuszczałam ich dom, usłyszałam
jeszcze raz donośny głos Roberta.
– Podłogę
wytrzyj!
Z
początku myślałam, że mówi to do żony i nawet się przeraziłam
tonem wypowiedzi, ale gdy warknął:
– Ani
ja, ani mama nie będziemy tego za ciebie robili – wiedziałam już,
że słowa skierował do syna.
Coraz
bardziej mi się coś nie podobało w tej rodzinie i jeszcze sama nie
umiałam tego nazwać. Jedno było pewne – Robert nie wzbudzał
sympatii, przynajmniej nie udało mu się obudzić mojej. Przyszło
mi nawet do głowy, że żona nie jest z nim szczęśliwa, że może
z nim być tylko i wyłącznie dla pieniędzy. Przez moment
zastanawiałam się czy umiałabym postawić się na jej miejscu,
dokonać wyboru i doszłam do wniosku, że są w życiu rzeczy
bezcenne, nie na sprzedaż, ale z drugiej strony wszystko ma swoją
cenę. Malicki wyglądał mi na człowieka, który zna cenę
wszystkiego, ale nie dostrzega wartości niczego.