czwartek, 31 marca 2016

Rozdział 11 – Niespodziewane małżeństwo


Chcemy dowodów, że nikt nikogo z nas nie skreślił,
na to, że życie tutaj będzie odbiciem po śmierci,
że nasze dzieci tu urodzą się bez skazy,
by nie bać się tej chwili, w której rodzisz się dwa razy.
Jopel & Komar – Chcemy dowodów

Patrzyłam na człowieka, który moim zdaniem bredził. Zastanawiałam się czy jest po prostu mitomanem, czy może jest aż tak mocno upalony, że nie zdaje sobie sprawy z tego jakie bajki opowiada. Nina miała siedemnaście lat, a ja znałam polskie prawo i wiedziałam, że siedemnastolatka nie może, ot tak, wyjść sobie za mąż, bez zgody sądu, rodziców...
Kurwa, przecież ktoś, by wiedział! – krzyczało we mnie.
Iwan, a właściwie Dariusz Iwanicki, jeśliby zawierzać jego policyjnej legitymacji, najwyraźniej był człowiekiem nie tylko kłamiącym, ale także czytającym w myślach, bo bez zabierania głosu, odpowiedział na moje niewypowiedziane pytanie. Jak to uczynił? Pewnością w oczach, tak mocną, że aż namacalną bez konieczności dotykania, oraz dłonią, którą wskazał w bok. Sądziłam, że tam będzie stała Nina i nagle cała zagadka zostanie rozwikłana, ale nie, a przynajmniej nie dokładnie tak było. Nina Malicka faktycznie znajdowała się w pomieszczeniu, tyle tylko, że na wskazanej fotografii... ślubnej fotografii.
Podeszłam bliżej komody i wzięłam w dłonie drewnianą ramkę ze złotymi zdobieniami. Darek musiał włączyć światło, bo nagle rozświetliła się żarówka starego żyrandola, zawieszonego niemal centralnie nad moją głową. Dziewczyna w białej, skromnej sukience była uśmiechnięta, a mężczyzna obok niej, przywdział czarny garnitur i także się radował, obejmując ją w pasie i całując po szyi.
To była jakaś ustawiona sesja? – zgadywałam, bo ciągle nie wierzyłam w to, by tych dwoje mogło być małżeństwem.
Iwan nie odpowiadał, więc odwróciłam się w jego stronę. Siedział w tym samym miejscu co poprzednio i kręcił głową, a potem uniósł prawą dłoń i pomachał do mnie obrączką, wciśniętą na swój serdeczny palec.
Nie wierzę.
Chcesz więcej dowodów? – zapytał i niedbale, dwukrotnie wzruszył jednym ramieniem, tym prawym. To chyba był u niego taki tik nerwowy, spowodowany nałogowym paleniem marihuany.
A masz?
Zamilkł, zrobił krzywą minę, marszcząc przy tym nos. Jego policzki, w dużej mierze okalane, równo przystrzyżonym zarostem zadrgały, jakby mężczyzna się czymś denerwował. W końcu wstał i podszedł wolnym krokiem do laptopa. Otworzył go i zaczął odpalać. Wpisał hasło.
Znasz? – wypaliłam nieco bez zastanowienia.
Posłał w moim kierunku pełne politowania spojrzenie, westchnął i oznajmił:
Jestem jej mężem – przypomniał, czym sprawił, że się zaśmiałam kpiąco, bo ja ciągle nie dowierzałam w taką okoliczność. – Tu są nagrania – dodał.
Jakie? – dopytywałam, podchodząc bliżej. Stanęłam przy jego prawym boku, gdy się pochylał nad klawiaturą.
Jakie chcesz? – Najechał myszką na pierwsze, ale nie kliknął. – Ślub, a tu pierwsze takie dłuższe spotkanie – najechał kursorem na inne, a potem na kolejne. – Taniec, seks, kłótnia, szarpanina, znowu seks i godziny rozmów o niczym, i o czymś. Nagrywaliśmy wszystko, tyle ile się dało i ciągle będziemy tak robić. – Spojrzał na mnie szklącymi się oczami.
Po co? – dopytywałam, ale już jego pleców, bo odstąpił na środek pokoju, dając mi tym samym dostęp do laptopa Niny Malickiej... Iwanickiej?
Nie zostało mi dużo czasu – wyznał, posiłkując się z zapalniczką, która nie chciała załapać. W końcu jednak się udało. Tym razem nie palił trawki, a najzwyklejszego papierosa.
Podszedł do okna, otworzył je, oparł się łokciami o parapet i palił, a ja w tym czasie kliknęłam na jeden z plików formatu mp4.

Zobaczyłam futrynę, uchwyconą kamerą, która nieustannie się do niej przybliżała, by pchnąć lekko uchylone drzwi. Za drzwiami znajdowała się skromna, niewielka kuchnia, a w niej kobieta, przynajmniej na to wskazywało zbliżenie na nieszczupłe, ale też nieotyłe uda oraz krągłe pośladki, okryte bladozielonymi figami.
Co robisz? – zapytał męski głos. Należał do Iwana i nie miałam co do tego wątpliwości.
Śniadanie – odpowiedziała warkliwie, agresywnie.
Kamera powoli sunęła po ciele nastolatki, aż dotarła do lekko falowanych, blond włosów, które były w całkowitym nieładzie, jedynie gdzieś spięte po boku, w bardzo niechlujny sposób.
Nie chcą się skurwysyny przewracać – marudziła, a Iwan dał zbliżenie na coś co zapewne miało być naleśnikiem, ale obecnie paliło się na patelni, gdy Nina usiłowała wsunąć pod spód długi nóż.
Potem kamera zjechała z nieudanego śniadania i została nakierowana na jędrny biust. Jędrny i nagi, bo biała koszula, którą nastolatka miała na sobie, była zapięta tylko na dwa przypadkowe guziki i to te w okolicy pępka. Nie miała stanika.
Naleśniki poczekają – stwierdził, chwytając szybko i agresywnie za jedną pierś. Naprał dłonią tak, że dziewczyna wpadła na pożółkłe drzwi lodówki, ale nie marudziła, ani nie zgłaszała głośnych protestów.
Kamera wirowała, wariowała, obraz się trząsł, a oni całowali. Namiętnie, zachłannie, stricte erotycznie, jakby im miało siebie nawzajem zabraknąć.
Iwan niespodziewanie wcisnął pauzę.
Wystarczy, dalej jest niecenzuralnie. Nie chcę cię gorszyć. – Uśmiechnął się złośliwie i wyjął telefon komórkowy z kieszeni dżinsów, a następnie nowy z pudełka, które wydobył ze zwykłego, takiego workowego plecaka. – Rozwalił się stary, a muszę zadzwonić – wyjaśnił i kucnął przy skórzanym pufie, zaczął przekładać kartę.
Nie było cię w domu – wywnioskowałam po tym właśnie plecaku, z którego wysypywały się skarpetki i slipy, ale także wystawał bilet kolejowy. – Byłeś z Niną? – kontynuowałam z nadzieją, że odpowiedź będzie twierdząca.
Iwan dalej bawił się telefonem, długi czas milczał, ale w końcu na mnie spojrzał. Miał dziwną melancholię w oczach.
Hubert napisał, że Niny nie ma. Ojciec Niny też... kurwa – przeklął i usiadł niechlujnie na podłodze. Przetarł twarz dłonią, szczególnie usta i zarost.
Przecież mówiłam ci, że jej szukam – przypomniałam.
Jeśli Darek wcześniej był blady, a był, to teraz wyglądał jak żywy trup. Jego usta posiniały, białka oczu poczerwieniały, a ciemny zarost i niezwiązane kosmyki lekko kręconych, kruczoczarnych włosów kontrastował z jasną karnacją na policzkach.
To chyba był ten moment, w którym miałam szansę o coś podpytać i postanowiłam o ten ślub, bo ciągle mi w tym coś nie pasowało. Ciekawiło mnie też gdzie mężczyzna wyjechał, ile go dokładnie nie było, czy Nina wie, że dzisiaj miał wrócić, bo być może naprawdę uciekła i to w jego ramionach, będzie starała się znaleźć schronienie.
Byłem u matki i w szpitalu – odpowiedział.
A w pracy? – zapytałam, bo przypomniało mi się, że mężczyzna jest policjantem.
Mam wolne – odparł. – Na lekarskim jestem.
Nie przybyłeś tu służbowo? – dopytywałam.
Pokręcił głową i wstał. Wybrał czyjś numer i przyłożył słuchawkę do ucha.
Jest sygnał – rzucił od niechcenia, jakby sam do siebie, jednocześnie przechadzając się po pokoju.
Musiałam przyznać, że miał fajny głos, taki zachrypły, bardzo męski, przez większość kobiet zapewne uważany za seksowny. Zaczęłam zastanawiać się co Nina w nim widziała. Czy też spodobała jej się jego mowa czy może styl, którego moim zdaniem wcale nie miał?
Nie odbiera – powiedział nagle i wystraszył mnie tym na tyle, że aż się zatrzęsłam, i otworzyłam szeroko oczy.
Nina? – zgadywałam.
Tak. Wysłała mi SMS-a z innego numeru. Napisała, że to jej nowy i nic mi nie jest, nie martw się.
A teraz nie odbiera – wywnioskowałam.
Zatłukę gówniarę jeśli coś wykombinowała – szepnął do siebie i przysiadł na brzegu bujanego krzesła. Rozkraczył nogi i wsparł łokcie na kolanach.
Co miała wykombinować? – podpytywałam, choć jego zatłukę gówniarę wcale nie przypadło mi do gustu.
Spojrzał na mnie nagle, agresywnie.
A skąd mam wiedzieć!? – wrzasnął zdenerwowany. – Nie było mnie – przypomniał już odrobinę spokojniej.
Dobrze, nie denerwuj się. Ja ciągle jej szukam.
Włamując się do cudzych mieszkań – wytknął z cynicznym uśmieszkiem.
Nie wiedziałam, że jesteś jej mężem. Nadal w to nie wierzę, bo Nina ma tylko siedemnaście lat....
Przerwał mi samym tym jak się poruszył, swoją mimiką, westchnięciem wskazującym na irytację.
Nina jest porządna. Oczywiście ma tam swoje za uszami, jak każdy, ale po tym co robiła jej matka, przed seksem chciała mieć pewność. Dałem jej ją, namiastkę tej pewności, obrączką.
Co robiła jej matka? – Przysiadłam na pufie i wyczekiwałam kontynuacji tej historii.
Iwan się lekko i żałośnie zaśmiał, z takim politowaniem. Zastanawiałam się czy lituje się nad tym, że ja tak mało wiem, czy nad przeszłością pani Malickiej.
Nina nie chciała seksu bez ślubu, nie chciała związku bez ślubu, więc załatwiłem ślub. Przekręciła jakoś Roberta, jakąś wycieczką i pojechaliśmy do mojego rodzinnego miasta. Hubert i Sandra pojechali z nami, jako świadkowie. Oczywiście ze względu na jej wiek, cywilny nie był możliwy, ale bierzmowanie miała i sakrament mogła przyjąć.
To już nielegalne. Zniesiono – zauważyłam. – Teraz są tylko konkordatowe.
Bla, bla, bla. Nie miałem dużo czasu. Nie mogłem czekać do jej osiemnastki. Ksiądz się zgodził.
Udzielił wam sekretny ślub. – Zaśmiałam się lekko, jakbym nie dowierzała, a potem nagle spoważniałam. – Jak to nie miałeś za dużo czasu?
Tak, sekretny. – Pominął moje pytanie o chorobę, zupełnie tak samo jak wcześniej pominął to o Malickiej. – A teraz pani wybaczy, ale nie mam czasu. Muszę udać się na poszukiwanie żonki. – Uśmiechnął się w taki sposób, że miałam ochotę mu kły wybić i wskazał drogę do wyjścia. – Nie złożę skargi, ani włamania nie zgłoszę – rzucił na odchodne w taki rozbawiony sposób.
Chcę komputer! – krzyknęłam będąc już przy samych drzwiach.
Cały czas szedł za mną, więc nie było dla niego problemem wypchnięcie mnie za próg.
A ja nakaz – powiedział, zamykając mi drzwi przed nosem.
Ze złości i sporego podirytowania tupnęłam nogą i wsiadłam do swojego samochodu, ale nie odjechałam. Iwan coś wiedział, a z pewnością wiedział więcej niż ja, więc pozwoliłam sobie na jego obserwacje. Wcale mnie nie zdziwiło, gdy udał się do Malickiego. Mężczyzna wpuścił go za furtkę, a ja nic nie widziałam, bo akurat ta strona domu, była ogrodzona tym wysokim, drewnianym płotem.

Wyszłam z samochodu i zakradłam się pod ten płot, w okolicy tych zakratowanych okien, które się w nim znajdowały. Miałam szczęście, bo właśnie nieopodal przystanęli Robert z Darkiem. Panowie wymieniali krótkie, bardzo konkretne zdania:
Policjantka u mnie była.
Ale ty nic nie wiesz, nie?
Iwan pokręcił głową i wzruszył kilkakrotnie ramionami.
Pomogę panu jej szukać – zaproponował.
Dzięki. – Poklepał go po ramieniu. – Dużo ostatnio z tobą spędzała czasu.
Tak, ale to temat... temat na inny czas – stwierdził i nagle zapytał – a jak się szanowna małżonka trzyma?
Wolę nie mówić, nie myśleć o tym. Jeśli Ninie się coś stało, to Sylwia tego nie przeżyje – nagle jego głos się załamał. – To ja tego nie przeżyję – dodał płacząc.
Autentycznie Robert Malicki ronił łzy, nawet przysiadł na pobliskiej ławce i wspierając łokcie na kolanach, schował twarz w dłoniach. Dariusz dosiadł się do niego, a ja zauważyłam, że mężczyzna ma dziwną tendencje do zmieniania tematu, gdy jakiś mu nieszczególnie odpowiada. Jego też postanowiłam sprawdzić. Moim zdaniem był dziwny, coś mi w nim nie pasowało.
Panie Malicki – zaczął Iwan i nagle zaniemówił.
Dopiero gdy Robert na niego spojrzał to kontynuował:
Było tak jak mi pan mówił przez telefon, tak?
Tak. – Zawiesił się wzrokiem na swoim rozmówcy. – Hubert odebrał ją z imprezy, przywiózł na magazyn. Ja tam przyjechałem, bełkotała coś bezsensu...
O czym? – wtrącił nagle pan rzekomo policjant.
O... mówiła o jakimś ślubie, że coś mówiła Patrykowi, że nie zaśnie w ubraniu, wymiotowała. Wiesz, jak to pijana.
Dlaczego pan ją zostawił? – Brzmiało niczym oskarżenie.
Musiałem. Musiałem być gdzie indziej.
Gdzie?
Przestań mnie przesłuchiwać. Zawód cię nie zobowiązuje – warknął.
Nie chciałem, by to tak brzmiało. Po prostu wiem z jakimi ludźmi pan się prowadza.
Super i coś jeszcze?
Popełnia pan błąd, ma pan rodzinę...
I chcesz mnie za to zamknąć?
Nigdy nie chciałem! – wrzasnął donośnie. – To nie mój wydział, ja robię w zabójcach. Chodzi mi tylko o Ninę. Jest pan pewien, że pana kumpelstwo nic jej nie zrobiło?
To też twoje kumpelstwo – śmiał zauważyć.
Ten Rusek? Ten burdel tata? – Zaśmiał się.
Właśnie, burdel. – Malicki brzmiał tak, jakby nagle coś sobie przypomniał.
Widziałam jak wyjmuje mały przedmiot z kieszeni kurtki i podaje go Iwanowi.
Niny to było.
Darek przyglądał się chyba zapalniczce. Zabujał się na ławce, oparł, a potem przyjął podobną pozycję do wcześniejszej, czyli wsparł łokieć na kolanie i siedział przez to taki wykrzywiony.
Skąd ją miała? Co tam robiła? – dopytywał ojczym nastolatki. – Ojca szukała?
W burdelu? – zapytał jakby od niechcenia. – Mnie szukała i znalazła. Wtedy znalazła.
Co ty robiłeś w burdelu?
Szczęścia szukałem – odpowiedział szybko, jakby się nie chciał z tego tłumaczyć. – A co robi wolny mężczyzna w burdelu? Pieprzy, nie?
Nigdy nie wyglądałeś na takiego...
Pozory często mylą – urwał temat Iwanicki i wstał z ławki. Zaczął kierować się do wyjścia z posesji, ale nie wrócił do swojego domu.

Darek wsiadł na motocykl, pomimo że wyraźnie kręciło mu się w głowie. Wskazywał na to moment, w którym wsparł się na siedzeniu i omal nie stracił przytomności. Jego kolana niemal dotknęły ziemi, czyli coś musiało go bardzo mocno zaboleć. Jednak to mu nie przeszkodziło w pokonaniu połowy miasta i zaparkowaniu pod blokiem Patryka Stemplewskiego.
Iwan wszedł na górę, a ja postanowiłam zaczekać. Miałam rację, bo już po chwili obydwaj panowie zeszli na dół i ten większy, starszy i silniejszy, zaczął prać po mordzie tego młodszego i mniejszego.
Wyszłam z samochodu, by się wtrącić i akurat trafiłam na pytanie:
Zrobiłeś jej, kurwa, coś? Nie kłam, bo wiem co ci powiedziała!
Że jesteś jej mężem! – odkrzyknął Patryk i leżąc na mokrej po deszczu ziemi, kopnął obydwiema nogami w brzuch napastnika, który jeszcze niedawno obijał mu facjatę zaciśniętą pięścią.
Darek się zatoczył, miałam wrażenie, że mroczki stanęły mu przed oczami. Krew niespodziewanie trysnęła z jego nosa, co było dziwne, bo przecież nie oberwał w nos. Pomogłam mu utrzymać równowagę i przysiąść na jednej z rozwalonych ławek, której ktoś wyrwał oparcie.
Wiedziałeś, że Nina ma męża? – zapytałam Patryka, nie kryjąc swoich pretensji.
Chłopak wstał i wytarł zabłoconą dłonią twarz.
A co miałem powiedzieć? Że mnie laska rzuciła po takich planach, dla kogoś takiego? Dla psa!?
Może i pies, ale to ty ujadasz – odszczeknął Darek do tego gówniarza, dla którego sprawa wyraźnie była bolesna, na co wskazywały łzy w oczach i płaczliwy, niemal desperacki ton.
Spojrzałam na Iwana, gdy wypluwał nadmiar śliny i rękaw kurtki dociskał do wciąż krwawiącego nosa. Zastanawiałam się, którego skuć i któregoś w ogóle skuć. Zdecydowałam się na wyciągnięcie kajdanek i podejście z nimi do Stemplewskiego, bo on miał motyw i z zazdrości mógł Ninie coś zrobić.
Ledwie wezwałam radiowóz, by zabrali Patryka na komendę, a Darek zaczął tracić przytomność. Czuł się coraz gorzej, na co wskazywał nie tylko wciąż nasilający się krwotok, ale także wymioty. Nie miałam innego wyjścia jak wezwać karetkę pogotowia. Nie mogli przyjechać szybko, bo nie mieli auta na stanie, o czym od razu mnie poinformowali i prosili, że jeśli mam możliwość, to mam dotrzeć z chorym do szpitala. Zgodziłam się na to i pomogłam Iwanowi wsiąść na tył mojego samochodu. Ciągle go dopytywałam co mu jest.
W końcu z trudem i mocno dysząc, odpowiedział:
Anemia aplastyczna.
Co to, kurwa, takiego? – zapytałam na głos, łamiąc po drodze wszystkie możliwe przepisy.
Śmierć – szepnął ten kogo wiozłam i wtedy zrozumiałam, dlaczego on i Nina tak bardzo pośpieszyli się z tym ślubem, dlaczego Iwan wcześniej mówił, że nie mieli dużo czasu albo, że nie mógł czekać do jej osiemnastki.
Zaczęłam zastanawiać się ile życia mu jeszcze zostało. Czy są to miesiące, czy może tylko dni? Nie musiałam odpowiadać sobie na to pytanie, by jeszcze bardziej przyłożyć się do szukania Niny, bo ta dziewczyna nie była tylko siostrą i córką, ona była też czyjąś żoną. Darek był kolejnym, który na nią czekał i kolejnym, który ją kochał. Tylko ten burdel mi jakoś nieszczególnie do niego pasował.

sobota, 12 marca 2016

Rozdział 10 – Czuć czyjś oddech za plecami


Mówią „chcę iść tą drogą, zanim nadzieję stracę,
by móc spojrzeć w twarz bogom, potem odejść jak facet”..
Małpa – Ponad horyzont

Robert był z tego typu mężczyzn, którzy naprawdę mało czasu spędzali w domu. Większość dnia, a czasami nawet i część nocy, zabierała mu praca. Pojawiał się zwykle na posiłki, choć czasami w innych porach, niż były one serwowane dla pozostałej części rodziny, do tego dochodziło miejsce do spania, czyli łóżko, co także znajdował w domu oraz oczywiście seks, który był potrzebą każdego, zdrowego mężczyzny, co nie przywdział sutanny. Tego dnia jednak wrócił wcześniej. Zajrzał do kuchni, gdzie Piotrek kreślił coś w swoim szkolnym zeszycie, Majka kroiła banany w plasterki, a Anna smażyła naleśniki, które średnio jej się udawały, bywały nieforemne, poprzedzierane albo pozlepiane.
Daj, ja to zrobię – zaoferował i szybko pozbył się marynarki, odrzucając ją na oparcie pobliskiego, wolnego krzesła.
Chwycił w lewą dłoń rączkę patelni, a prawą – wyposażoną w łopatkę, zaczął operować i podważać. Wyszło mu to jeszcze gorzej niż jego nastoletniej córce.
Nigdy nie byłem w tym dobry – wytłumaczył z lekkim, wymuszonym uśmiechem, bo że nie miał nastroju do żartu, to było pewne. – Może jednak ty to rób, a ja... nie wiem... kakao wam może zrobię – zaproponował i nie czekając na odpowiedź, zaczął poszukiwać mleka w nowoczesnej, trzydrzwiowej lodówce.
Ostatnie wzięłam na naleśniki – rzuciła informacją, jakby od niechcenia, Anna. – Nikt nie był na zakupach – wytknęła.
Malicki zrobił zaskoczoną minę, na co wskazywały ściągnięte z sobą brwi tak mocno, iż sprawiały wrażenie niemal złączonych. Wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby i odparł:
Mogliście zamówić pizzę albo coś.
Za friko? – odpowiedziała mu pytaniem i zaczesała kruczoczarne, ciemniejsze niż dotąd włosy do tyłu, a potem kilka niesfornych kosmyków założyła za ucho. Powróciła do smażenia naleśników i wyraźnie gniewnie ignorowała ojca.
Było trzeba powiedzieć, to bym wam zostawił pieniądze – rozpoczął podawanie instrukcji, lekko podniesionym tonem.
Było trzeba takie rzeczy wiedzieć.
Skąd? Przecież zawsze Sylwia się tym zajmuje. – Wzruszył ramionami i dopiero wtedy zainteresował się tym, gdzie jest jego żona w tej chwili.
Na górze – otrzymał odpowiedź od Piotrusia, który szybko dodał, że nie umie zrobić takiego znaczka jak pani, więc narobił jej kresek, tak jak wuja Hubert w krzyżówkach, gdy ma za dużo kratek, a słowo przez niego wpisane, okazuje się mieć za mało liter.
Robert z rezygnacją oparł się o pokaźny, niegdyś śnieżnobiały, a teraz w wielu miejscach zaplamiony, blat. Omiótł wzrokiem całe towarzystwo; rozczochraną Majkę, brudnego na buzi, w wygniecionej koszuli Piotrusia oraz wyraźnie zmęczoną na twarzy Ankę. Potem zerknął w przestrzeń przed sobą i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu – nie tylko po kuchni, ale także sięgnął salonu. Na stole walały się niepotrzebne rzeczy, takie jak opakowania po plakatówkach, nożyczki, a nawet podkoszulka najmłodszego członka rodziny. Na podłodze ciągle rozsypana była ziemia oraz stłuczona donica. Malicki więc wywnioskował, że kot musiał zrzucić kwiatka z parapetu, ale nikt nie kłopotał się tym, by po nim posprzątać. Cała kanapa zawalona była ubraniami, zeszytami i książkami. Pady nie zostały odłożone, a gra telewizyjna nie była wyłączona, tylko jedynie spauzowana. Miał ochotę wrzasnąć i zagnać wszystkich do roboty oraz zaprowadzenia należytego porządku w dziesięć minut, a jednocześnie nie miał dostatecznie dużo sił na to, by coś choćby powiedzieć, o krzyku już nawet nie wspominając. Przymknął powieki i odszedł. Zostawił zaniedbane dzieci i tonący w syfie dom na zaś, na kiedy indziej i udał się do żony. Z jednej strony był wściekły na samego siebie, że tak późno zauważył co się dzieje, wściekły na Sylwie, że nagle całymi dniami nic nie robiła i doprowadziła ich wspólny dom do takiego czegoś, a z drugiej, dopiero teraz zobaczył, jak wiele jego żona robi na co dzień, gdy nie jest zdołowana, wykończona psychicznie i nie ma najzwyczajniej w świecie dość całej egzystencji, która bez jej pierwszego dziecka, wydawała się być gówno warta.

Wszedł do sypialni i zamknął za sobą drzwi. Nie dokonał tego ani delikatnie, ani cicho. Nie chciał wstępować we własne progi niczym złodziej, po kryjomu, jednak mimo tego nie sprawił, że żona choćby na niego spojrzała. Leżała na łóżku, plecami do wejścia i zdawała się... martwa? Nie ruszała się. Robert przełknął ślinę, jakby spodziewał się najgorszego, choć dopiero potem dostrzegł szklankę i fiolkę po tabletkach nasennych.
Ich nie łączy się z alkoholem – powiedział przerażony.
Wiem, ale i tak nie pomagają – odpowiedział mu zmęczony, kobiecy głos i w tamtej chwili, wydawało się jemu, że jest to jeden z piękniejszych dźwięków, jakie w życiu słyszał, bo sprawił, że ciężki kamień spadł z jego serca.
O ile najpierw Malicki poczuł ulgę, o tyle chwilę później zastąpił ją równie mocną wściekłością. Szybko przemierzył sypialnie, by móc stanąć z drugiej strony łóżka. Jednym ruchem ręki zmiótł szklankę, butelkę, fiolkę i kilka luźno położonych na blacie tabletek. Sprawił, że ciecz się rozlała, a proszki nasenne rozsypały, szkło potłukło. Zrobił tylko tyle i aż tyle, bo nie trzeba mu było niczego więcej, by się opanować, takie rozładowanie gniewu w zupełności wystarczyło, by przytrzymać jego pozostałość za lejce, wbić w ramy i utrzymać w ryzach. Ostatnią rzeczą jakiej w tej chwili chciał, było to, by puściły mu nerwy. Nigdy przecież nie miał zamiaru traktować drugiej żony, tak jak traktował pierwszą. Julia jednak nie żyła, a Sylwia była tu i teraz. Tej pierwszej nigdy nie kochał, tylko chciał zachować się w porządku i skoro już zaszła w ciąże, to z łaski swojej, zgodził się na ślub, by ojciec nie suszył mu głowy i nie wywalił z domu na bruk. W dniu ślubu, jak i przez cały okres trwania małżeństwa, był pewny, iż miłość nie istnieje. Aż pewnego dnia pojawiła się Sylwia, była tą drugą i na tej drugiej nagle, i zupełnie niespodziewanie, zaczęło mu zależeć i zechciał spędzić z nią całe życie, mimo wszystko. Zapragnął ponownie wejść w tę chorą zabawę w dom, która wcale nie przypominała podwórkowych czasów i dziecięcych wyścigów z wózkami, w których wciśnięte były plastikowe czy też szmaciane lalki. W dorosłym życiu było inaczej, bo tej dorosłej zabawy w rodzinę nie dało się przerwać, gdy zaczynała nudzić, męczyć, denerwować lub po prostu przerastać. Oczywiście zawsze mógł odejść, spakować walizki i wnieść o rozwód, ale jakby wtedy spojrzał samemu sobie w oczy, w lustrze? Julii, nie opuścił, nawet gdy przepalała, przepijała i przebalowywała ostatnie ich pieniądze. Nawet kiedy pozostawiała dziecko bez opieki ani gdy dokonała potajemnej aborcji, bo nie chciała kolejnego. Dlaczego miał więc opuścić obecną rodzinę? Miał to uczynić, bo bolała go rutyna? Każdego faceta czasami boli, ale nie każdy zachowuje się jak palant i opuszcza, a on nie chciał być palantem i wolał zagryźć zęby, mówiąc samemu sobie, że to minie, i mijało, bo po każdym takim niżu, i spadku, przychodziły wzloty. Nie był jednak przygotowany na coś takiego, bo czy można przygotować się na zaginięcie jednego dziecka i wyobrazić sobie dalsze funkcjonowanie pozostałych członków rodziny? Czy dało się mieć na taką ewentualność jakiś... jakikolwiek plan?
Dzieci są na dole – powiedział zupełnie zwyczajnie, nieco przygaszonym głosem.
Wiem – odpowiedziała i podniosła się do siadu. – Ania obiecała, że się nimi...
Nie Ania jest od tego! – wrzasnął, o wiele za głośno, niż miał w zamiarze.
On odniósł wrażenie, że pod jego krzykiem ściany się zatrzęsły, Sylwie jednak ani trochę to nie przeraziło. Właściwie, to wcale nie zrobiło na niej wrażenia.
Nie mam siły. – Tyle miało wystarczyć jako usprawiedliwienie albo wyjaśnić stan domu, całej rodziny i tego wszystkiego, czego był świadkiem po przekroczeniu progu.
Ja też, kurwa, nie! – ciągle krzyczał, ale nieco ciszej niż poprzednim razem... jakby spokojniej. – Ale zrozum, że mamy jeszcze troję dzieci, dlatego ja nie siedzę na dupie z założonymi rękoma, tylko chodzę do pracy, a ty powinnaś się nimi zająć! – dodał ze łzami w oczach i oparł się o ścianę. Powstrzymał samego siebie, by się po niej nie osunąć.
Moje dziecko zaginęło... – zaczęła.
Moje także! – odwrzasnął. – Ale co, gdy Nina nigdy się nie znajdzie? Brałaś taką ewentualność w ogóle pod uwagę? Co wtedy? Olejemy wszystko, zatopimy się w tym? Mamy, kurwa, jeszcze dla kogo żyć! – Chwilę po wypowiedzeniu tych słów, już ich niebotycznie żałował. – Ona się znajdzie – szepnął, zaprzeczając samemu sobie i temu, co przed kilkoma sekundami powiedział.
Albo nie – stwierdziła Sylwia, przyłożyła dłoń do ust i zapłakała, jakby dopiero teraz sobie uświadomiła, że taki scenariusz może być prawdopodobny. – Może już nie żyje – dodała przerażona własnymi myślami.
Nie – zaprzeczył szybko. – Nie mów tak. – Przyklęknął i zamknął jedną dłoń żony w swoich własnych. – Odnajdzie się, musi. Będzie cała i zdrowa. – Nie był tego pewny, zdawał się majaczyć jak pijany albo ktoś niespełna zdrowy na umyśle. Nawet wzrok miał rozbiegany, dziki. – Ona musi się odnaleźć. Ja też... też potrzebuję w to wierzyć.
Nigdy nie wiedział, co robić w takich sytuacjach, nie umiał pocieszać, jakby nie został do tego stworzony albo nie nabył takowych zdolności w domu rodzinnym. Nawet kiedyś, gdy Majka płakała, po którejś z kolei sobocie, gdy biologiczny ojciec miał ją odwiedzić i znów nawalił, nawet nie odbierając telefonów od własnego dziecka, on nie wiedział co robić, jak zareagować, jakie słowa skierować do dziewczynki. Zawsze tym zajmowała się jego żona, tamtego dnia jednak, Paweł obiecywał, że na sto procent będzie, więc kobieta wyszła do pracy, a Robert miał jedynie przekazać dziecko mężczyźnie. Paweł się jednak nie zjawił, zaufanie po raz kolejny zostało złamane, a on został z beczącą dziesięciolatką i dwiema lewymi rękoma, jeśli chodziło o podejście do dzieci. Tworzył cuda, wymieniał wszystkie możliwe zabawy na poczekaniu, a nawet proponował zamówienie pizzy czy wyjście do McDonalda. Mała jednak była na nie i z pomocą przyszła mu Nina, mówiąc, że ona nie ma ojca i jakoś z tym żyje, nawet go nie znając. Potem, gdy przyszła do Roberta do kuchni, stwierdziła na głos, że dla Majki byłoby o wiele lepiej, gdyby swojego także nie znała, bo jej zdaniem ten człowiek nie był złamanego grosza wart. To wszystko miało miejsce jeszcze zanim Nina się zmieniła, zanim zobaczyła Roberta z pewną kobietą, czyli przed podejrzeniami o zdradę, przed szantażem... przed jej zaginięciem.

Klaudia Kasprzyk czuła się winna... winna tego, że jeszcze nie odnalazła zaginionej Niny Malickiej. Tak naprawdę, nie miała żadnych dowodów, zero pewności, jedynie kilka niepewnych poszlak, które pozwalały jej dalej, w tak stricte nieumiejętny sposób, prowadzić sprawę. Czy jednak to była jej wina? Ona była nowa, a to było jej pierwsze, tak ważne, zadanie. Nie otrzymała żadnego partnera ani nawet dochodzącego pomocnika, który w wolnych chwilach, pytałby ją o to, ile się dowiedziała i pomagał rozsupłać ten gordyjski węzeł. Była zdana tylko na samą siebie i nie miała żadnego doświadczenia.
Teraz policjantka stała pod domem, w którym pokój wynajmował niejaki Iwan, a przynajmniej takich informacji nazbierała. Wydawało jej się, że nikogo nie ma w środku. Światła się bowiem nie świeciły, a po naciśnięciu dzwonka, nikt jej nie otworzył. Prawdą jednak było, iż dzwonek ten, od lat nie działał, ale tego Klaudia przecież nie mogła wiedzieć. Już miała się wrócić do samochodu i odjechać, gdy przypomniała sobie o blondynce ze zdjęcia, jej oczach, ustach, uśmiechu oraz smutku, jaki wymalowany był na twarzy jej matki, gdy opowiadała jej o córce, mężu, rodzinie. Obiecała tej kobiecie, że odnajdzie jej dziecko i bardzo mocno nie chciała zawieść, dlatego zdecydowała się na złamanie prawa, które sama powinna była reprezentować. Postanowiła się dostać do środka.
Miała szczęście, bo niewielkie, piwniczne okienko było uchylone, a jej udało się wcisnąć w tę szparę rękę i dosięgnąć klamki, a potem tak nią operować, by otworzyć okno w krzywy sposób, jednocześnie sprawiając, że o mały włos, a wypadłoby z zawiasów.
Klaudia była szczupła, więc wcisnęła się do środka i oświetlając sobie drogę telefonem komórkowym, dotarła do drzwi. Wyszła do przedpokoju. Minęła mężczyznę ukrytego w skrytej w mroku wnęce, ale nawet go nie dostrzegła, a on szedł za nią, nieustannie deptał jej po piętach, znikając z pola widzenia za każdym razem, gdy zerkała przez ramie albo w pełni się odwracała. Wiedział więc, że musi go wyczuwać jednym ze swych zmysłów, a potem zapewne wpierać samej sobie, że to jej się tylko tak wydaje, że naprawdę nie słyszy cudzego oddechu za swoimi plecami, a on oddychał, ciężko, bo w zakurzonych pomieszczeniach, od pewnego czasu, trudno mu było nabrać powietrza.
Brunet o dłuższych, sięgających za uszy włosach, poczuł nieodpartą ochotę, by napić się herbatki. Pozwolił więc Klaudii na swobodne buszowanie na piętrze. Wiedział, że kobieta znajdzie tam damską sukienkę, jednorazową maszynkę do golenia, a nawet różową szczoteczkę do zębów, włożoną w żółty kubek, w turkusowe groszki.
On pozostał na parterze. Zapałkami odpalił palnik i napełnił wodą czajnik, poprzez czystą gąbkę, służącą do zmywania, by do uszu dziewczyny spacerującej na górze, nie dotarł szum odkręconej wody. Poczekał aż spod gwizdka zacznie wydobywać się para i nim przedpotopowy sprzęt kuchenny zacznie gwizdać, on zabrał się do pracy. Nigdy nie pił wrzątku, dlatego i tym razem zdecydował się na dolanie zimnej wody, wprost z kranu. Z tak przyrządzonym napojem, udał się schodami do góry.
Stojąc w progu, wyczuł przerażenie brunetki. Drgały jej plecy oraz ramiona, gdy oglądała rozdarte, zielone legginsy. Podeszła do zamkniętego laptopa, poobklejanego naklejkami, który spoczywał na niepościelonym łóżku. Musiała sądzić, że ktoś znajdował się pod przykryciem, dlatego odkryła kołdrę i mocno, głośno nabrała powietrza, odskakując w tył. Zupełnie niesłusznie, bo nikogo tam nie było. Usiadła na krześle, starając się samej uspokoić kołaczące serce. Iwan natomiast przysiadł na podłokietniku starej, przykrytej kocem, by nie było widać rozdarć, kanapy. Popijał herbatkę, wkładając w to nie lada trud, by ani razu nie siorbnąć. Zdawał się być ciekawy, a jednocześnie znudzony, co kłóciło się z sobą, ale i w nim. Nie wiedział kim jest ta kobieta ani czego od niego chce. Nie obawiał się jej jednak i pozwolił brnąć dalej, w kierunku łazienki. Nie świeciła światła, cały czas używała jedynie telefonu. Wygrzebała brudy z kosza na pranie, a on stał i patrzył, jak nakierowuje wbudowaną latarkę na czerwoną plamę krwi, mieszczącą się na środku jednego z pożółkłych prześcieradeł. Wypuściła materiał z dłoni i sięgnęła dłońmi do ust, wtedy światło padło na lustro i tym samym podświetliło też jego odbicie. Chciała wydobyć broń z kabury, ale ręce jej się trzęsły, a on spokojnie wycofał się w tył, z lekkim uśmiechem na ustach. Zniknął w mroku, a ona w tym czasie męczyła się, by przeładować broń. Na strzelnicy wychodziło jej to świetnie, szybko, sprawnie, niemal doskonale. Teraz jednak stres brał nad nią górę. W końcu jednak się z tym uporała i ruszyła w ciemność, celując przed siebie.
Nie celuj we mnie! – warknął, gdy lufę skierowała w oparcie bujającego się fotela. – Nie celuj, powiedziałem! – wrzasnął donośniej.
Wyjdź z rękoma do góry – poleciła, lekko się jąkając.
Wyśmiał ją.
Nie strzelaj. Położę prawą dłoń na podłodze, szurnę czymś w twoją stronę. Obejrzyj to dokładnie – wydał instrukcje, ponownie ją powtórzył, upewniając się czy aby na pewno wszystko zrozumiała, a dopiero potem uczynił, jak zapowiedział.
Klaudia się nachyliła i sięgnęła po srebrny łańcuszek, podniosła przedmiot, który był na niej zawieszony i w ten oto sposób w jej dłonie trafiła najprawdziwsza, policyjna odznaka. Otworzyła, by zerknąć na legitymacje.
Dariusz Iwanicki – przeczytała, a potem wypowiedziała na głos. – Jesteś policjantem? – nie dowierzała.
Zaśmiał się, a potem nie wstając z fotela, tak mocno odbił się od brzegu ławy, że się na tych biegunach zakręcił i wciąż siedząc, wykonał piruet po większej części pokoju.
Tak jakoś się złożyło – odparł z bezczelnym, cwaniackim uśmieszkiem. – Oddaj – polecił, wyciągając dłoń przed siebie. – Nie gryzę. – Puścił do niej oczko. – Połykam w całości – dopowiedział, siląc się na groźny ton.
W końcu jednak zirytował się zabawą i chciał wstać, by odebrać brunetce swoją własność. Udało mu się unieść tyłek z siedzenia, ale ustanie na obydwóch nogach już nie było takie proste, jak wcześniej. Nagle zawirowało mu w głowie i w ostatniej chwili dopadł do starej, zniszczonej, ciężkiej komody. Podtrzymał się obiema dłońmi o jej blat i wykrzywił twarz, zdradzając tym, że coś go niemiłosiernie mocno, bezlitośnie zabolało.
To Niny rzeczy? – zapytała Klaudia, chcąc wykorzystać moment słabości swojego przeciwnika. Wskazała dłonią na laptopa, sukienkę, książki do nauki rysunku oraz biografie znanych malarzy. – Pytam!? – wrzasnęła.
Tu jest pełno jej rzeczy – odpowiedział słabo, ale szybko. Mocno zacisnął powieki i niemal przyklęknął na podłodze. Wciąż walczył sam z sobą, by nie paść na kolana.
Co tu się wydarzyło!? – drążyła.
Bywała tu – odpowiedział, czując ulgę, bo fala bólu wyraźnie mijała, a jego najmocniejsza kumulacja, odchodziła w zapomnienie. Wydobył z kieszeni samarkę oraz fifkę. Naładował lufkę, opalił i zaciągnął się gęstym dymem marihuany, zmieszanej z niewielką ilością tytoniu.
Klaudia otworzyła szeroko oczy, gdy dotarł do niej słodkawo-kwaśny, nieco mdlący zapach, tak charakterystyczny dla trawy.
Co ty robisz? – zdziwiła się.
Znieczulam się – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Bez tego bym nie funkcjonował – wyjaśnił.
Jesteś uzależniony?
Myślę, że jeszcze nie, ale jak tak dalej pójdzie, to będę. – Podszedł do dużego, prostokątnego stołu na osiem miejsc i wysunął jedno z krzeseł. Zasiadł na nim. – Czemu pytasz o Ninę? – Zaciągnął się ponownie, a rozszerzone źrenice wbił w oczy policjantki.
Zaginęła – udzieliła odpowiedzi zgodnie z prawdą.
Niemożliwe – stwierdził. – Właśnie na nią czekam. – Wzruszył ramionami.
Zaginęła – powtórzyła ostrzej. – A ty pewnie miałeś z tym coś wspólnego! – zarzuciła i ponownie nakierowała na niego lufę pistoletu.
Nie zaginęła! – wrzasnął. – I nic bym jej nie zrobił! Nigdy! – warknął, niczym wściekły pies.
Klaudii nagle przypomniało się jak Iwan składał nastolatce życzenia w dniu jej siedemnastych urodzin. Te ich spojrzenia wtedy tak wiele jej powiedziały, choć jeszcze sama w to nie dowierzała.
Skąd się znacie? Co was łączy?
Darek uśmiechnął się w nieco rozmarzony sposób.
Ona... ona jest... jest moją żoną.

niedziela, 6 marca 2016

Rozdział 9 – Przemytnicy dla zysku


Grzech za grzechem, uciechę kolejną sobie dostarczasz
Gdy jednak czeka cię wpadka, to uciekasz do półświatka
Twoja ratunkowa tratwa, to, to kolejny grzech
Wiesz jak jest, chciałbyś dobrze, niestety to znowu pech...
Kaen – Grzech za grzechem

Robert Malicki wsiadł do samochodu i ruszył powoli spod domu. Cały czas spoglądał do tyłu i w lusterka. Wiedział, że pani policjant może deptać mu po piętach. Jej się nie obawiał, bo z doświadczenia wiedział, jak łatwo jest ją zgubić. Bał się, że skorzysta ona z pomocy bardziej doświadczonego policjanta, a przynajmniej lepszego kierowcy, dlatego nieustannie, w stresie, nie tracił na czujności. W końcu, kilkoma okrężnymi drogami, stosując wszelkie uniki oraz zmyłki, udało mu się dojechać pod magazyn. Nie zaparkował tam gdzie zawsze, a nieco dalej. Drogę do swojego miejsca pracy pokonywał więc pieszo. Przystanął. Nałóg rządził się swoimi prawami. Nie umiał powstrzymać samego siebie, przed wyjęciem paczki papierosów z kieszeni ciemnoszarego swetra na zamek. Ręce mu z początku drżały, a potem trzęsły się już na całego. Wmawiał samemu sobie, że to z zimna, że jak zwykle nie wziął kurtki, że po prostu zmarzł. Kłamał. Oszukiwał samego siebie i czynił to całe lata. W rzeczywistości, w ostatnich dniach, atmosfera w domu i stan jego żony, która na przemian płakała i udawała twardą dla pozostałych dzieci, wykańczały go na tyle, że nie potrzebował sięgać po alkohol, by zamknąć powieki i odpłynąć w senny niebyt. Tak naprawdę nie miał w ostatnich dniach czasu na to, by sięgnąć choćby po jedno piwo albo szklaneczkę whisky. Ciągle prowadził. Jeśli nie odwoził dzieci do szkół ani ich nie odbierał, to akurat jechał do pracy, a po nie,j na poszukiwania nastolatki. W końcu, jakimś cudem, udało mu się wydobyć z paszki jednego papierosa i objąć go swoimi wargami. Mocował się z zapalniczką, która, jak na złość, nie chciała odpalić. Powstrzymywał samego siebie, by nie rzucić jej o podłogę i pewnie by to uczynił, gdyby nie przypomniał sobie momentu, w którym ową zapalniczkę otrzymał.
To było na kilka dni, przed zaginięciem Niny. Siedział przy laptopie i uzupełniał sprzedaż internetową własnego sklepu. Obok niego siedziała dziesięcioletnia Majka i czytała na głos szkolną lekturę, naprzemiennie z marudzeniem, jak to ona nie ma ochoty na czytanie czegokolwiek w tym dniu. Nagle zgasło światło. Wystrzeliły korki. Za oknami było już ciemno, jak to zimą, gdy noc przychodziła wcześniej i zlewała się z wieczorem, a czasami nawet popołudniem. Robert odłożył laptop na szklaną ławę i wrzasnął na Piotrusia, który z piętra darł się jak opętany, głosząc przy tym, że bardzo boi się ciemności. Nina chciała go uspokoić, ale chłopiec cały czas miał jej za złe, że pół roku wcześnie,j odkręciła przednie koło jego starego, niskiego rowerku. Potrzebowała koła, jako element martwej natury. Nie dokręciła go potem, a maluch uległ wypadkowi, na skutek którego skręcił kostkę. Wynikła z tego wtedy karczemna awantura, bo Nina uznała, że to wina tego smarkacza, bo po cholerę mu dwa rowery. Uważała, że skoro jej brat dostał nowy rower, to powinien jeździć na nowym, a staremu pozwolić się kurzyć w garażu. Jej zdaniem każde normalne dziecko by tak zrobiło, co też nie omieszkała powiedzieć, a tym samym dała Piotrowi do zrozumienia, że nie jest on normalny. Chłopiec wtedy się bardzo oburzył i pomimo łez cieknących po policzkach oraz bolącej nogi, wymierzył siostrze porządnego kopniaka w piszczel, po czym rozpłakał się jeszcze mocniej.
Debil – przezwała go Nina i trąciła, swoim zdaniem, lekko, w bok głowy.
Dla Piotrusia wcale to nie było lekko. Przyłożył dłoń do bolącego i wykrzywił usta w bolesnym grymasie.
Co ty mu znowu robisz!? – uniósł się Robert, który właśnie schodził po schodach. Udał się do pokoju chłopca po jakąś bluzkę dla niego, bo maluch miał nawyk jeżdżenia na rowerze bez koszulki. Nie chciał go takiego roznegliżowanego wieźć na pogotowie, a że wizyta tam będzie konieczna, w to akurat nie wątpił.
Nic, lekko to było. – Wzruszyła ramionami, ciągle zła za to, że przez Piotra zamiłowanie do starego roweru, ona usłyszała wyrok: szlaban na dwa tygodnie, na wszystko. Może wtedy oduczysz się ruszać nieswoje rzeczy bez pytania!
Ty patrz, żebym ja cię tak lekko nie pierdolnął – zagroził, jednocześnie pomagając się synowi ubrać.
Pierdolnął – zadrwiła. – Ładnie mówisz do dziecka.
Tak, jak dziecko na to zasługuje.
Niby czym? Ja tylko malowałam, to nie moja wina...
Nina, skończ ze mną dyskutować.
Mógłbyś mnie...
Zamknij się, powiedziałem! – ryknął.
Oczywiście. – Splotła ręce pod piersiami, czym uniosła swój biust nieco do góry, a przy tym też przybliżyła go do sporych rozmiarów dekoltu. – Kochany synalek, zawsze jest najważniejszy.
Mam dość, wiesz? – przyznał przed nią, ale też sam przed sobą. – Anka nieustannie zarzuca mi, że faworyzuje ciebie, ty uważasz, że Piotra i jedynie jedna Maja nie ma o nic pretensji. – Wzruszył ramionami.
A ja? – upomniał się Piotrek, siedząc na krześle, z jedną nóżką uniesioną do góry, gdyż nie mógł na niej nawet stąpnąć, bo wtedy bardzo mocno go bolała.
A ty to jesteś miungwa, beksa i maminsynek – podsumował, nie zważając na to, że rani tym uczucia syna. Oddalił się do salonu, gdzie pozostawił bluzę wraz z kluczykami do samochodu.
Piotrek wtedy przywołał siostrę do siebie i ruchem czterech palców dał jej do zrozumienia, że ma się do niego nachylić. Nina uczyniła tak jak chciał, a wtedy jej młodszy braciszek spojrzał na nią oczyma ciemniejszymi niż dotąd, wzrokiem niemal samego diabła i przemówił powoli, statecznie i groźnie:
Zemszczę się, ty suko.
Nina go wtedy wyśmiała, Robert wrócił, zabrał smarkacza ze sobą, a sama zemsta zdawała się mieć nigdy nie nadejść. W końcu minęło sporo czasu, po lecie nie było już ani śladu, nastała późna jesień, spadł pierwszy śnieg i zgasł po raz pierwszy prąd w domu Malickich.

Robert jeszcze raz spojrzał na zapalniczkę. W dniu, w którym zgasł prąd, potrzebował czymś podpalić ozdobne świece, by Piotr choć na moment przestał marudzić i histeryzować. Nie miał przy sobie ognia i Nina służyła mu pomocą. Podała mu wtedy właśnie tę różową zapalniczkę, w którą teraz intensywnie się wgapiał. Bowiem widniało na niej dobrze mu znane logo kobiety kota, z czerwonymi rogami.
Burdel – wywnioskował i otworzył szeroko oczy. Rozchylił usta, przez co papieros wypadł mu z ust i opadł na białą, śnieżną pierzynę.
Zacisnął mocniej dłoń na różowym przedmiocie, ponownie umieścił go w kieszeni swojego swetra i zapominając o ochocie sięgnięcia po kieliszek czegoś mocniejszego, nie chcąc już tej ochoty pokrywać mgłą nikotynową, po prostu udał się do magazynu, na spotkanie z młodszym bratem.
Hubert już na niego czekał i przywitał pytaniem:
Nie masz ogona?
Odciąłem przy samej dupie – odpowiedział nieuprzejmie i szybko zaczął foliować jedną z zamrażalek. – Trzeba się tego pozbyć – warknął, zabezpieczając towar styropianem.
Wiem.
Panowie we dwóch położyli sprzęt na drewnianej palecie, a obok niego dwa kolejne. Robert chwycił za wózek ręczny paletowy. Uniósł towar i wyjechał z nim za magazyn. Zdyszał się przy tym co niemiara, oparł o ścianę i westchnął, co było bardziej oznaką bezsilności, niżeli zmęczenia.
Ostatni raz to robimy – powiedział pewnie, mając świadomość, że ciągle gdzieś na dnie jego kieszeni znajduje się zapalniczka, otrzymana od Niny.
Chcesz tak nagle skończyć? Przecież dobrze na tym zarabiasz? – Hubert był zdziwiony. Sięgnął po papierosa i jak na ironie, zapytał się o ognia.
Nina zaginęła. Nie mam teraz głowy do przemytu – odparł cicho brunet. – Nie wiem Hubert, gdzie ona jest, ale... kilka dni zanim zniknęła, to dała mi to. – Wyjął zapalniczkę i rzucił ją dołem, w taki sposób, że wpadła wprost w dłonie jego młodszego brata.
Ten oczywiście najpierw odpalił, a dopiero potem przyjrzał się logu. Spojrzał na Roberta, którego oczy teraz zdawały się błyszczeć od nagromadzonych łez. Obserwował, jak jego brat przykłada pięść do ust i zagryza fragment skóry, a następnie osuwa się po ścianie aż do siadu i w końcu pozwala sobie na jawny, głośny płacz.
Będzie dobrze. – Starał się dodać bratu otuchy. Przykląkł na jedno kolano i najzwyczajniej w świecie przytulił. – Teraz chcesz, to płacz. Tylko przy Sylwii się tak nie rozklejaj – oznajmił.
Nie wiem gdzie chodziła, co robiła... uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nic o niej nie wiem, a przecież była moją... jest moją córką – poprawił szybko i miał ochotę samemu sobie strzelić w pysk za to, że tak szybko odstawił Ninę do przeszłości i pozbawił teraźniejszości, a przecież ciągle miał nadzieję, że ona gdzieś jest, że żyje.
Minęło nieco więcej niż dwie minuty. Robert pozbierał się na tyle, by wstać na równe nogi. Jego oczy nadal były czerwone, twarz blada i wyglądał, jakby mu przybyło z dziesięć lat. Wtedy Hubert wyjął telefon komórkowy Niny z tylnej kieszeni dżinsów i wyciągnął dłoń ze sprzętem przed siebie.
Miałeś go zniszczyć – przypomniał starszy Malicki, ale jego ton był bez cienie pretensji. Głos miał zwyczajnie przygaszony.
Jest sens? – Zmarszczył brwi i czoło. Wpatrywał się w człowieka, którego znał całe swoje życie i nie dowierzał. – Chyba najważniejsze jest teraz to, by się znalazła, a to może pomóc. Powiedz tej policjantce prawdę! – uniósł się.
Nie mogę! – wrzasnął i zaczął nerwowo chodzić, stawiając mocne kroki na betonie, na tyłach magazynu. Nawet ten cholerny cement przypominał mu Ninę, gdyż to ona i Patryk go wylewali, a on wtedy obserwował ich poczynania gdzieś z boku i śmiał się, nazywając dzieciakami, gdy odciskali swoje gołe stopy i dłonie zanim zaprawa zaschła w twardą niczym kamień masę. – Co jej powiem? – zapytał, a ciepła para leciała z jego ust. Temperatura zdawała się być coraz niższa.
Prawdę.
Jaką? Hubert, ty nie wiesz jak to jest? Ona już mnie podejrzewa, a gdy dowie się prawdy, to mnie wsadzi za kratki, nawet bez żadnych wyjaśnień. Jestem ojczymem Niny, gdybym był ojcem, byłoby inaczej. Tak, to zawsze ojczym jest winny, bo albo ich zdaniem się znęcał, albo molestował. Media tak to nakręciły – wyjaśnił i przyłożył pięścią o ścianę i to z taką siłą, że skóra dłoni pękła w kilku miejscach i potoczyły się z niej niewielkie stróżki czerwonej krwi.
Wiesz, że ona mogła przez to uciec?
Robert spojrzał na zadającego pytanie brata. Przytaknął ruchem głowy i nie powiedział nic więcej. Przypomniał sobie moment, gdy położył dłonie na blacie ławy, ogradzając tym samym Ninę swymi rękoma.
Co się z tobą ostatnio dzieję? – zapytał przez zęby, wpatrując się głęboko w jej ciemne tęczówki. – Możesz się uspokoić czy chcesz mnie wkurwić? – uniósł się nieznacznie i poczuł, że albo się musi od niej odsunąć, albo w przeciwnym razie sieknie jej w twarz za bezczelność.
Nina go ubiegła. To on pierwszy otrzymał policzek i usłyszał:
Kurwiarz nie będzie mi mówił, co mam robić.
Zanim zdążył ją zatrzymać, został wyminięty. Dogonił ją. Poszarpali się i wtedy Nina zagroziła mu, że wszystko powie matce. Wydarł się, że wtedy to ona zniszczy rodzicielce życie, a nie on. Poparł to stwierdzeniem, iż czasami, im mniej się wie, tym lepiej się śpi. Szarpanina trwała dalej. Nina podczas niej zgubiła tipsa. Został on w dłoni Roberta. Sylwia wróciła do domu. Oboje usłyszeli jej wesoły głos, oznajmiający, że kupiła lody oraz galaretkę i zrobi deser. Przestali się szarpać, przybrali teatralne maski i jak gdyby nigdy nic, zeszli na dół, a potem rozpoczął się szantaż. Nina ciągle czegoś żądała. Najpierw zgody na trzydniowy wyjazd w tygodniu szkolnym. Okłamał żonę, że młoda ma wycieczkę, a sam usprawiedliwił jej nieobecności na lekcjach. Potem chciała marihuany, a on jak gdyby nigdy nic, zakupił dla niej jeden gram. Kolejnym żądaniem była wolna chata i alkohol, by móc zorganizować imprezę. Udostępnił jej to wszystko, a potem okazało się, że na tej imprezie zginął telewizor. To przelało czarę goryczy. Zaczął mieć dość. Wymierzenie nastolatce siarczystego policzka i wyjęcie paska ze spodni, a następnie użycie go, było impulsem. Nie zważał na to jak mocno bije ani gdzie dokładnie uderza. Lał gdzie popadło, a potem nachylił się do zapłakanej dziewczyny i oznajmił:
Nienawidzę cię. Wolałbym byś zniknęła. – Wtedy wyszedł, trzaskając drzwiami od jej pokoju, a teraz najbardziej ze wszystkich słów, jakie do Niny skierował, żałował właśnie tych.
Otrząsnął się z goryczy najcięższych wspomnień i zaczął przysłuchiwać telefonicznej rozmowie Huberta i jego żony.
Młodszy Malicki w końcu się rozłączył i wcisnął telefon do tylnej kieszeni dżinsów.
Muszę iść. Sandra jest załamana – wyjaśnił, spuszczając wzrok na swoje buty. – Znowu chyba nic z tego, a już się nakręciła, że pewnie jest. Z resztą co ty możesz o tym wiedzieć? – zapytał z pretensją. – Nigdy nie miałeś takich problemów – warknął i chwycił brata za nadgarstek. Wcisnął w jego dłoń telefon komórkowy, należący do Niny i potrząsł nim znacząco. – Zrobisz z tym co uważasz za słuszne, ale powinieneś powiedzieć tej policjantce prawdę. Przyznać się, powiedzieć co Nina odkryła, a nawet to, że puściły ci nerwy. Może to ma związek z jej zaginięciem. To było na krótko po tym Robert, a ty jesteś niewinny.
Może ty żonie też – zaczął Robert. – Może też powinieneś powiedzieć żonie prawdę! – dopowiedział, podniesionym tonem, kiedy Hubert już wychodził z pomieszczenia i zamykał za sobą blaszane drzwi.
Obaj przystanęli i obaj niemal z taką samą siłą, przywalili otwartą dłonią w ścianę, która ich dzieliła. W tamtej chwili, po równo czuli się przegrani, a porażka była o krok za nimi. Zdawali sobie sprawę, że tylko cudem udaje im się przed nią umykać, ale ona nie odpuszczała, goniła, przyśpieszała, rozpędzała się, a tym samym także ich zmuszała do wciśnięcia pedału gazu, pomimo świadomości, że przed nimi znajdowało się już tylko urwisko pełne kłamstw, niedomówień i sekretów.

piątek, 4 marca 2016

Rozdział 8 – Zdawane relacje najbliższych osób


Za naszymi plecami umierała noc,
w naszych przekrwionych oczach dogorywał dzień
Nieustannie wypalając do cna mrok,
na ślepo marnowaliśmy każdy dzień...
Rozbójnik Alibaba – Byliśmy

Nadchodził ranek, za oknem świtało, więc nie pozostawało mi nic innego, jak wziąć szybki prysznic, ubrać się i ruszyć do szkoły Niny, a tam podpytać o nią jej przyjaciółkę – Malwinę oraz innych kolegów, i także nauczycieli.
Podjechałam pod liceum plastyczne i dowiedziałam się, która to Malwina. Dziewczyna stała i nerwowo paliła papierosa w zaułku, między dwoma kamienicami, naprzeciwko szkoły. Podeszłam do niej i zagadnęłam. Oczywiście, przedstawiłam się. Ucieszyło mnie, że nie usłyszałam z policją nie rozmawiam, a jedynie:
Byle szybko, bo to krótka przerwa. Wie pani, nie mogę się co chwile spóźniać. – Brunetka uśmiechnęła się do mnie uroczo.
Malwina była z kategorii kobiet, które ciężko było określić – nie była ani gruba, ani chuda. Po prostu nabita. Taka jakby to niektórzy faceci powiedzieli, z dupą i cyckiem, na swoim miejscu.
Chodzi mi o Ninę Malicką – zaczęłam.
Nadal pani nie wie, gdzie ona jest? – Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i była pełna zdziwienia, ale także zmartwiona. Nie udawała. Ta reakcja była w pełni szczera i odzwierciedlała jej prawdziwe odczucia.
Nie – przyznałam z lekkim zawstydzeniem, zażenowaniem i poczuciem źle wypełnionego obowiązku. – Myślisz, że ktoś mógł jej coś zrobić? Kręcił się ktoś może pod szkołą? Nie czuła się obserwowana?
Nie. Raczej nie. – Malwina wykrzywiła usta i zmarszczyła czoło. – Może uciekła.
Uciekła? Miała powód?
Nie wiem, ale ja na jej miejscu bym dała nogę. Lubię mieć luz, a jej na niewiele pozwalano. Co z tego, że ma super dom, własny pokój i parę gadżetów, skoro tak naprawdę, to jak we więzieniu było?
Jak w więzieniu? – dopytywałam, bo zastanawiało mnie czy Malwina nie wyolbrzymia.
No tak. Punkt dziewiętnasta w domu, najpierw lekcje. potem dwór. A wiadomo, że jak tyle zadają, to do dziewiętnastej się nawet człowiek nie wyrobi. Poza tym, życie to się po północy zaczyna, sama pani rozumie. – Malwina zaciągnęła się papierosem i spojrzała na mnie, wyczekując, aż jej przytaknę.
Nie miałam zamiaru tego robić. Te dziewczyny były nieletnie. Ja wiem, że chciały się bawić i sztachnąć życiem, ale wolnością bardzo prosto było się zachłysnąć i miałam wrażenie, że ta trzecia z ich paczki – siostra Patryka, doświadczyła właśnie takiego zachłyśnięcia, w postaci samotnego, wczesnego macierzyństwa. Jak się okazuje, jej los nie był przestrogą dla Malwiny.
Ona jest jednak nieletnia – pozwoliłam sobie na głos zauważyć.
Ale bez przesady. Podstawówkę już dawno skończyła. Nawet mojego młodszego brata tak nie pilnują, jak jej – porównała, zapewne dla zobrazowania. – Z jej mamą to się jeszcze dało coś ugrać, przegadać, podlizać się jakimś zmywaniem czy gotowaniem, ale to też tylko jak Robert pojechał po towar czy akurat dłużej był w pracy, by się potem nie czepiał.
Czyli to Robert jej tak pilnował? – Przy wypowiadaniu tych słów, na myśl mi przyszło, że być może chorobliwie się o nią troszczył, jakby była nie tylko jego córką, ale kobietą. Może był o nią zazdrosny i nie chciał, by mu się szlajała Bóg wie gdzie? Zadając sobie takie właśnie pytania, docierało do mnie, że chyba znowu zaczynałam tego przyjemnego, zwykłego faceta z nagrań, demonizować.
Tak, z wyjątkiem Patryka. Z nim jej pozwalał chodzić, nawet czasami na imprezę puścił, na nocny maraton kinowy. Z kolei jej mama, to najchętniej by Patryka z domu wyrzuciła, ale mąż go lubił, to nie mogła.
Sylwia nie lubiła Stemplewskiego?
Ani jego, ani jego siostry. Zresztą za mną też nie przepadała. Kiedyś tak, ale potem nie. Rodzinka męża poprzewracała jej w głowie i chciała, by jej córeczka miała znajomych z wyższej półki, niż najniższa warstwa społeczna. Pan Robert podchodził do tego inaczej. Dla niego nie liczy się pochodzenie, tylko człowiek. Ale, by nie było i tak go nie lubię – dodała ostatnie zdanie szybko i upuściła wypalonego papierosa na ziemie, wprost do pobliskiej kałuży.
Dlatego, że nie miałaś przez niego z kim balować?
To też, ale nie tylko. Przesadzał, jest taki za ostry. Jak Nina w drugiej gim nie zaliczyła historii, to praktycznie całe wakacje, aż do poprawki, siedziała w domu. A jak ja i Martyna poszłyśmy ją odwiedzić, to ten typek nas wyprosił.
Typek, to jej ojczym?
No. – Malwina się uśmiechnęła, ale w taki ironiczny sposób. – Powiedział regułkę, że mamy się zbierać, bo Nina ma szlaban i ma się uczyć, a nie przyjmować gości, choć naprawdę, to chyba miał wtedy ochotę powiedzieć wypierdalać z mojego domu. Nie w humorze był, remontowali się wtedy. Spieszył się, bo matka Niny groziła, że wyląduje w psychiatryku, jeśli jeszcze choćby tydzień będzie musiała spędzić w towarzystwie jego ojca. – I w ten oto sposób, nagle Malwina okazała się być księgą wiedzy, na temat rodziny Malickich.
Nie lubiła teścia?
Ani ona jego, ani on jej, ale Nina nic do tego starego pryka nie miała. Czasami tam chodziłyśmy dorabiać.
Dorabiać?
Maliccy mają restauracje i dom, taki gdzie organizuje się wesela, komunie, i tak dalej. Szłyśmy czasami pokelnerować albo pomóc na kuchni. Rozumie pani?
Tak, rozumiem. – Uśmiechnęłam się do niej w taki sposób, by i ona zrozumiała, że nie jestem tępa. – Czyli twoim zdaniem, Nina miała powód, by uciec z domu, tak?
Tak, ale sądziłam, że prędzej się na to Anka odważy, a nie ona. No i oczywiście myślałam, że da mi wtedy znać i razem pobalujemy, ale jak widać... dała dyla z kim innym. Trochę szkoda, chętnie bym się zerwała na kilka dni, gdyby było dokąd. – W tym właśnie momencie, jej szczerość mnie rozbroiła.
Czyli twoim zdaniem, po kilku dniach wróci? – dopytywałam.
No jasne, że tak. Pewnie chce dać ojczymowi nauczkę i pokazać tym matce, że powinna czasami stanąć po jej stronie, a nie zawsze po Roberta.
Było aż tak źle? On naprawdę jest aż taki zły? – nie dowierzałam albo raczej udawałam niedowierzanie, by ciągnąć dziewczynę za język.
Jasne, że tak. Choć z drugiej strony, to się starał. Jeździł z nami na wycieczki, gdy byłyśmy jeszcze w gimnazjum. Jedną nawet zorganizował tak, że mieliśmy nocleg w Karpaczu za frajer, bo jego brat ma tam szwagierkę. No i w sumie byłby spoko, bo nieźle zarabiał i dużo kupował, podwoził nas do sklepów i kin, ale... on wszystkich tam krótko trzymał, a jak coś komuś nie pasowało, to pasem przeciągnął i koniec tematu.
Znęcał się nad rodziną? – zapytałam wprost. – Mnie możesz powiedzieć, to nie wyjdzie poza nas – zachęcałam ją do szczerości.
Czy nad rodziną, to nie wiem, ale Ninie przyłożył. I temu małemu raz, to nawet na moich oczach natrzaskał.
Piotrusiowi?
Eche, ale jeszcze młodszy wtedy był. Do przedszkola chodził. Poza tym, Robert o każdej złej ocenie zawsze wiedział, bo często w szkole bywał albo on, albo żona. Częściej on.
Lubił się z wychowawczynią Niny? – postanowiłam zapytać, bo na myśl mi przyszedł różowy stanik, który wciąż spoczywał na dnie mojej torebki.
Z tą to nie aż tak, a z tą z gimnazjum, to się znali.
Znali się?
To małe miasto. Chodziła z nim, za czasów szkolnych. Nina przeklinała, że przez to powinna mieć jakieś specjalne względy, a nie ta baba ją jeszcze udupiała, tylko dlatego, że gdy już został wdowcem, to wybrał jej matkę, a nie pierwszą miłość. Jak na złość, ta baba uczyła historii.
Zaśmiałam się, rozumiejąc, że to jest jeden z przedmiotów, których Ninka nie trawi. Jednak ponowiłam pytanie o nauczycielkę oraz dałam do zrozumienia, że chodzi mi o relacje Malickiego z innymi kobietami.
No jest jeszcze ta nowa, co Piotrka i Filipa uczy.
Filipa?
Filip, to mój brat. Chodzą razem do klasy, bo rok nie zdał. Mieliśmy problemy rodzinne.
Zrozumiałam, że brat Malwiny chodzi do klasy z synem Malickich. Dopytałam jednak o tę nauczycielkę.
Robert jeździ we wtorki na basen z klasą chłopców. Zgłosił się na ochotnika.
Czyli taki wielce zaangażowany? – wywnioskowałam.
Chyba lubi pływać, choć niekoniecznie, bo czasami my go wyręczałyśmy. To we wtorki, gdy my mamy na dziewiątą, a basen jest o siódmej trzydzieści. Gówniarze się za wolno przebierają i stąd ta grupka rodziców, co jeździ z nimi. – Malwina wzruszyła ramionami.
Zasugerowałaś jednak, że pana Malickiego i nauczycielkę jego syna, łączyło coś więcej, tak? Dobrze ciebie zrozumiałam?
Przychodził do szkoły, gdy Piotrek chorował. Wiem to od brata. Pani wtedy kazała takiej kujonce pilnować klasy i jakby co po nią przyjść do palarni albo zapukać do klasy obok, bo tam uczy jej koleżanka.
Wychodziła z ojcem ucznia?
Z tego, co Filip mówił, to tak. Raz ponoć mój brat i taki jeden ich podejrzeli. Nie było tej kujonki, bo poszła naskarżyć i jak chłopcy wyszli polukać przez okno od strony boiska. Robert był nagi od pasa w górę. Tak wynika z ich relacji, ale nie wiem czy nie koloryzują.
Powiedzieli Ninie? Ona o tym wie? Piotrek wie?
Nie. Poprosiłam Filipa, by milczał, a jego kolegę nastraszyłam. Nie chciałam, by Niny rodzina się rozpadła, bo w końcu zawsze mogło być gorzej, a jakby jej starsi się rozwiedli, to jej matka przestałaby istnieć, przecież to on tam na wszystko zarabia. Ona ledwie wiązała koniec z końcem, zanim za niego wyszła. My czasami zostawałyśmy z roczną Majką, gdy ona szła do pracy, bo nie było komu jej podrzucić, a żłobek za drogi. Nina nie do końca lubiła Roberta, potem się w sumie do niego przekonała, ale tak naprawdę, to nie chciała niszczyć matce życia, dlatego się nie skarżyła. Ta kobieta dopiero przy nim odżyła, przestała martwić się długami i na chleb pożyczać. Rozumie pani?
Tak, rozumiem, aż za dobrze – syknęłam i w ostatniej chwili, zanim Malwina mnie opuściła, wyjęłam kilka kartek ksero z mojej torebki, w której zmieściłoby się chyba wszystko z wyjątkiem samochodu. Pokazałam jedną z nich Malwinie. – Mówiłaś Martynie, że jakiś mężczyzna podjeżdżał po Ninę do szkoły. Czy to ten facet?
Nie – odpowiedziała od razu, bez zastanowienia, ale też bez zawahania.
Na pewno? Może lepiej się przyjrzyj? – zachęcałam, bo byłam pewna, że tym tajemniczym szoferem będzie nikt inny, jak właśnie tajemniczy Ivan.
Nie, to naprawdę nie on. Tamten przyjechał po nią też po imprezie u Patryka.
Tym firmowym wozem? – wywnioskowałam, ale z powodu lekkiej niepewności, zadałam pytanie.
Tak, ale tu podjeżdżał starą beemką. Taką, wie pani? Taką z klasą! – wykrzyknęła z zacięciem.
Zabrałam od niej wydrukowane zdjęcie z wizerunkiem Ivana i podałam kolejną kartkę, tym razem na niej znajdował się Hubert Malicki.
To on – szepnęła. – To na pewno on – powtórzyła już znacznie pewniej, a ja wiedziałam, do kogo jeszcze dzisiaj powinnam była się udać. Albo do pani nauczycielki, albo do pana brata, albo do obydwóch po kolei.
Postanowiłam zacząć od nauczycielki.

Znalazłam się przed budynkiem szkoły podstawowej. Nie był jakiś szczególny. Ściany zewnętrzne, pomalowane tak, jak większość starych, ale odnowionych z kasy miasta blokowisk, były różowo-zielono-niebieskie. Okna natomiast były białe, plastikowe. W niektórych znajdowały się świąteczne gwiazdy i witraże, przygotowane przez dzieci. Odetchnęłam boleśnie na wspomnienie swoich szkolnych czasów. Lubiłam się uczyć, ale nie akceptowali mnie rówieśnicy. Nigdy więc nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będę musiała przekroczyć próg jakieś placówki szkolnej. Nie było jednak wyjścia. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam starą, skrzypiącą bramę, którą pokrywała rdza. Brama ta dopominała się o odnowienie, ale chyba nikt sobie nic z tego nie robił.
Główne wejście szkoły było zamknięte. Kartka z wydrukowaną wiadomością i strzałką wskazującą kierunek, poinformowała mnie – Wejście od boiska!. Po raz kolejny odetchnęłam, starając się pohamować irytacje, ale poczłapałam na to boisko. Było puste, jak to zimą, bo przecież o tej porze roku, wychowanie fizyczne, zazwyczaj odbywa się wewnątrz budynku, a nie na zewnątrz, co ani trochę mnie nie dziwiło. Chwyciłam za klamkę. Szarpnęłam, pchnęłam i nic. Drzwi były zamknięte.
Toż to szkoła czy więzienie!? – zapytałam podniesionym głosem, jakbym była umysłowo chorą osobą, krzyczącą do samej siebie.
Odnalazłam dzwonek z kolejną karteczką informacyjną, na niej także widniała strzałka. Tym razem wiadomość brzmiała Tu dzwonić!. Niezmiernie irytowały mnie wszechobecne wykrzykniki i to wrażenie, jakby dyrektor owej placówki uwielbiał zabawę w podchody i jeszcze z niej nie wyrósł.
Od wciśnięcia przycisku minęło kilka minut. Niecierpliwiłam się już strasznie, ale postanowiłam być twarda i wytrwać na tym mrozie w samej bluzie, bo oczywiście nie pomyślałam, by wziąć z samochodu kurtkę, skoro tylko i wyłącznie miałam za zadanie przejść te trzy metry do głównych drzwi szkoły podstawowej. Nawet w snach nie przyszło mi do głowy, że będę podążała za jakimiś hieroglifami, którymi wyklejone były drzwi, ściany, dzwonki.
W końcu zauważyłam przez szybę postać starszą i grubszą, która ociężale szła po schodach, pomimo że kierowała się w dół, a nie do góry. Ta kobieta, moim zdaniem, dawno powinna być na emeryturze, a nie jeszcze pracować. Ale co ja tam mogłam wiedzieć o oświacie i przez nią zatrudnionych?
Pani jest matką jakiegoś z uczniów? – zapytała się grubym barytonem, który zupełnie nie pasował do jej niskiego wzrostu i siwizny.
Nie, jestem z policji – odpowiedziałam i wyciągnęłam odznakę z tylnej kieszeni dżinsów. – Klaudia Kasprzyk. Chciałabym porozmawiać z wychowawczynią jednego z uczniów.
Przesunęła się i pozwoliła mi przejść, ale kierunku, to już mi nie wskazała. Przyzwyczajona już do tych karteczek ze strzałkami, przyglądałam się wszystkim możliwym ścianom. Niestety, w tym wypadku się zawiodłam, bo żadnej wydrukowanej i przyklejonej taśmą wiadomości nie odnalazłam.
Jakiej klasy pani poszukuje? – w końcu się nade mną zlitowała ta stara kobiecina, która zajęła krzesło i zaczęła rozpakowywać kanapkę z foliowej reklamówki.
Piotra Malickiego.
Nie ma tu takiego.
Słucham? – zdziwiłam się.
Nauczyciela takiego nie ma.
Miałam na myśli ucznia – sprostowałam, wielce zirytowana i aż z tych nerwów poczułam, że dzisiaj moją dietę szlag trafi i po drodze do domu, zahaczę o McDonalda albo o KFC, albo o jedno i o drugie.
Piotrów jest dużo.
Przewróciłam oczami, bo faktycznie Piotr było w Polsce i nie tylko tutaj, popularnym imieniem, które chyba w każdym z języków miało swój odpowiednik. Przypomniałam sobie wiek chłopca i zapytałam:
Siedmiolatki, kto uczy siedmiolatki?
Druga klasa – odpowiedziała. – Prosto korytarzem i na końcu w lewo, tam są wszystkie trzy klasy.
Już miałam jej usłuchać i tam iść, gdy usłyszałam:
Ale dziś ich nie ma.
Dlaczego? – postanowiłam dopytać. Właściwie to ledwie powstrzymałam się przed tym, by nie wykrzyknąć tego pytania.
Do ZOO pojechali, wieczorem wrócą.
Przewróciłam oczami i otwierając drzwi warknęłam:
Wrócę jutro!

No nic, postanowiłam się nie załamywać i skoro nie ma nauczycielki, to pogadam z tym całym bratem Roberta. Wsiadłam do samochodu i usiłowałam sobie przypomnieć jego imię. Sięgnęłam za SB-radio i podyktowałam dane:
Hubert Malicki, wrzućcie mi takiego na bęben i powiedzcie, gdzie go znajdę.
Niedługo trwało, aż uzyskałam odpowiedź w postaci:
Mamy trzech, jeden to notowany nastolatek, drugi to dwudziestotrzyletni facet, a trzeci sześć dych ma.
Ten środkowy – odpowiedziałam.
Porzeczkowa jeden.
Wiedziała gdzie znajduje się ulica Porzeczkowa. Jak na złość, właśnie nieopodal McDonalda. I już wiedziałam, że moją dietę prawdopodobnie szlag trafi, jeszcze przed powrotem do domu. No nic, nie miałam innego wyjścia, jak tylko cieszyć się z tego, że tym razem zapędzam się w pozytywne rejony, a nie w jakieś szemrane blokowiska. Ruszyłam więc ulicami niemal zupełnie pustymi, bo o tej godzinie korki były rzadkością i chwile potem mogłam już parkować przed dużym domem jednorodzinnym, który z powodzeniem mógłby pomieścić kilka rodzin. Na dole znajdował się bar, choć, gdy uważniej się przyjrzałam, to doszłam do wniosku, iż była to taka bardziej restauracja, a na tyłach był kolejny budynek, tym razem z salami przeznaczonymi na wesela i komunie oraz na inne okoliczności.
Ci Maliccy to się umieją ustawić – powiedziałam sama do siebie, będąc pod dużym wrażeniem, obłożonych jasnym klinkierem ścian i ozdób świątecznych, okalających każdy z możliwych balkonów, filarów, kolumienek, a nawet klamek, bo to na nich były zawieszone czerwone skarpety, które w filmach amerykańskich wiesza się nad kominkiem, po to, by wyimaginowany święty, wepchnął do nich cukierki.
Sama nie wiedziałam dlaczego, ale to miejsce jakoś nijak pasowało mi do Huberta i jego żony, której wesele miałam możliwość obejrzeć, bo znajdowało się na dysku, który otrzymałam od Sylwii – żony Roberta Malickiego i matki zaginionej Niny. No ale niezrażona tym faktem, uznałam, że pozory mogą mylić. Weszłam do restauracji i zapytałam starszego, postawnego mężczyznę z włosami mocno już przyprószonymi siwizną, o właściciela.
Rozmawia pani z nim – burknął nieuprzejmie, ale jego uśmiech załagodził ten ton. O dziwo zadziałało to na tyle skutecznie, iż nie miałam mu za złe pierwotnego warknięcia.
Pan Malicki? – zdziwiłam się i już miałam zamiar przeprosić, i pobiec do samochodu, a potem opieprzyć tego, co mi podał nieprawidłowy adres. Przecież wyraźnie mówiłam iż chce meldunek tego środkowego, a nie sześćdziesięciolatka.
Tak, Henryk Malicki.
Niemożliwe, by pomylili Henryka z Hubertem, bo aż takich osłów, to chyba do policji nie biorą – powiedziałam w myślach sama do siebie i uśmiechnęłam się do tego człowieka. Przedstawiłam i powiedziałam, że szukam Huberta.
Mojego syna? A cóż on znowu nawywijał?
Czyli jednak trafiłam pod dobry adres? – zdziwiłam się.
I tak i nie. Hubert tu nie mieszka już od... uuu, dużo już czasu minęło. – Mężczyzna machnął ścierką, wytarł blat i gdy zauważył, że nigdzie sobie nie poszłam, ponownie skupił na mnie swoją uwagę, i się uśmiechnął.
Teraz już wiedziałam, dlaczego wydał mi się znajomy. Uśmiechał się dokładnie tak samo, jak jego środkowy syn, dokładnie tak samo, jak Robert. To był uśmiech wyższości, mówiący: I czego ty jeszcze ode mnie chcesz, kobieto?. Nie lubiłam go niemal tak samo mocno, jak jego syna.
Wyprowadził się gdy miał dziewiętnaście lat, potem czasami tu bywał, ale teraz to już poszedł na swoje.
I wtedy, prawdopodobnie z zaplecza, wyłoniła się starsza, ale zadbana kobieta, pomimo, że gdzieś w jej twarzy, oczach, kilku zmarszczkach, dało się wybadać przepracowanie, ale i troskę. Polubiłam ją z miejsca, a gdy się odezwała:
Pani w sprawie Ninki?
To po prostu z miejsca mi się jakoś tak cieplej zrobiło. Miała taki dobroduszny głos.
Nagle zaczęłam się zastanawiać, co takie kobiety widzą w Malickich? Czego szukają przy tak gburowatych i surowych już z samego wyrazu twarzy, mężczyznach?
A ta gówniara, to się jeszcze nie znalazła?
Spojrzałam na pana Henryka, zacisnęłam szczęki, by nimi zazgrzytać i gdy ponownie otworzyłam usta, to wydarło się z nich warknięcie:
Ładnie pan się wyraża o wnuczce.
To nie jest moja wnuczka – obruszył się.
Henryk – starała się delikatnie pouczyć go kobieta, której imienia jeszcze nie znałam.
No co? Prawdę przecież mówię. To córka żony Roberta, a nie Roberta.
Robert się ożenił z tą kobietą, zaakceptował jej dzieci, więc też powinieneś...
Akceptuje jej dzieci – warknął. – Mówię tylko, że to nie moja wnuczka, a Robert słynie z głupich decyzji. – Odwrócił się do mnie plecami i zaczął wypakowywać wina z kartonu, i układać je na specjalnym, drewnianym stojaku, długim, jak cały blat.
Przepraszam za męża, ale...
Nie musisz tej pani przepraszać. Ona w sprawie Huberta, a nie Niny.
Jak to Huberta!? Stało mu się coś!?
Nie, nie, jest cały – starałam się ją uspokoić, bo przecież wątpiłam, by najmłodszy z synów Malickich, uległ jakiemuś śmiertelnemu wypadkowi w ciągu doby. Szczerze miałam nadzieję, że tak się nie stało, bo obecnie on i ten cały Ivan byli moim jedynym punktem zaczepienia.
Dzięki Bogu. – Kobieta odetchnęła z ulgą i przyłożyła dłoń do klatki piersiowej. – Bo wie pani, on tymi motorami jeździ.
Niech się pani nie martwi. – Odruchowo nakryłam dłoń, którą położyła na blacie. – Dlaczego pan powiedział, że pański syn, Robert, słynie z głupich decyzji?
A kto normalny, szanowna pani, wiąże się z kobietą, która ma dwójkę dzieci, na dodatek każde z innym, a to pierwsze to nawet nie wiadomo z kim? Zresztą pierwsza jego żona nie była lepsza... ech, szkoda gadać. – Machnął ręką i sobie polazł.
Całe szczęście, że sobie poszedł, bo normalnie miałam ochotę strzelić mu w plecy. Nagle zaczęłam go nie lubić jeszcze bardziej, niż jego synalka.
Przepraszam za męża, on...
Nieważne – ucięłam temat niesympatycznego pana i postanowiłam najpierw wypytać kobietę o Ninę.
Przychodziła tu dorabiać do kieszonkowego. Czasami obsługiwała wesela, czasami tutaj pomagała.
Pani mąż nie miał nic przeciwko? – wcisnęło mi się samo na usta.
Nie. Wbrew pozorom, on ją bardzo lubi i chyba nawet żałuje, że Anka taka nie jest.
Chodzi o córkę Roberta?
Tak, Ania jest... trudna.
No proszę i nagle z rozmowy wynikło równanie, w którym otrzymałam trudną Anie. To ta, o której miałam takie dobre zdanie, bo jako jedyna z trójki dzieci Malickich, które miałam okazje poznać, powiedziała mi dzień dobry. I teraz okazało się, że ona jest trudna, na dodatek, że mogła być zazdrosna o starszą, przybraną siostrę. Dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do głowy? Przecież powinnam sprawdzić ten trop, dostrzec go!
Postanowiłam więc porozmawiać jeszcze z Anią na osobności, ale zanim to uczynię, chciałam zajechać do Huberta i z nim pogadać. Zapytałam więc o adres najmłodszego syna panią Malicką. Ta miła kobiecina spisała mi go na kartce i od razu uprzedziła:
Nina i Hubert byli blisko.
W jakim sensie?
Jak przyjaciele. Z resztą Nina i Sandra też się przyjaźniły. Gdy nieraz odwiedzałam syna, to Nina tam była, pomagała im w remoncie, gotowaniu lub po prostu we dwie oglądały filmy. Huberta często nie ma w domu.
A więc liczę na to, że dziś będę miała szczęście i akurat go zastanę. – Uśmiechnęłam się ciepło, wzięłam kartkę, rozczytałam adres i czym prędzej wsiadłam do mojego starego grata, który drzwi miał innego koloru, niż pozostałą karoserię. Śnieg prószył.


Zanim dojechałam do Huberta, to zima już rozpanoszyła się na całego. Tym bardziej martwiłam się o tę nastolatkę. W końcu jeśli uciekła z domu, to może szlajać się po jakiś dworcach i być narażona na zimno, chorobę, gwałt. Co prawda, szukały jej wszystkie patrole w województwie, ale pomimo tego, zawsze mogła się gdzieś ukryć, w jakimś opuszczonym budynku lub skłocie. W końcu nigdy nie wiadomo, na jaki pomysł wpadnie niezrozumiana i niechroniona przez matkę nastolatka. Pomału zaczęłam obwiniać Sylwię, że pozwalała Robertowi na to, by tak ograniczał dzieci na każdym kroku, za to że on aż tyle od nich wymagał, a ona się nie sprzeciwiła, ale z drugiej strony niejedno dziecko ma gorsze dzieciństwo i jest za nie wdzięczne i z domu nie ucieka. Tylko, że to niejedno to akurat nie Nina Malicka. Ona gdzieś wsiąknęła, motor porzuciła. Jeśli nikt ją nie porwał, to by znaczyło, że miała jakiś plan.
Wysiadłam z samochodu i ruszyłam w kierunku starej, zniszczonej kamienicy. W bramie unosił się nieprzyjemny odór moczu i taniego alkoholu. Co prawda, do pięknej rezydencji, nijako pasowała mi osoba Huberta, ale do takiego patologicznego miejsca zamieszkania, również bym go nie przypisywała.
Oczywiście, jak to zwykle bywało w takich starych, podwórkowych kamienicach, klatki były ponumerowane jak się komu przypodobało. Musiałam więc zapytać bandę wymoczków, pijących tanie piwska, gdzie znajdę Malickiego.
Nie znamy takiego – burknął jeden z nich. Miał czarną, zimową czapkę na głowie, ale za to był w bluzce na krótki rękaw. Tłumaczył kolegom, że swojej starej powiedział, że tylko do sklepu po pampersy idzie i że to dlatego taki nieubrany jest, bo nawet butów mu nie dała założyć w obawie, że nie wróci, bo wypije.
I co jej z tego przyszło, przecież facet i tak pił, pomimo tego, że na tym mrozie trząsł się jak osika? – pytałam w niemy sposób samą siebie.
Jeszcze czegoś pani chce? – zwrócił się do mnie, bo zauważył, że nie odeszłam nawet na krok i ciągle się im przyglądam.
Tak, skoro nie znacie Huberta, to może Sandrę kojarzycie?
Tam. – Wskazał mi kierunek, pokazując palcem na okna.
Ruszyłam więc, starając się nie zwracać uwagi na wulgarne napisy i zboczone rymowanki, którymi ktoś śmiał okaleczyć ściany tego budynku. Zastukałam do ładnych drzwi, które pomimo, że były stare, to ktoś je odnowił i namalował na nich czerwoną, londyńską budkę telefoniczną, która wyglądała niemal jak żywa. Zerknęłam w dół na datę i podpis, ale nijak nie umiałam niczego z niego rozczytać. Mogłam się tylko domyślić, iż autorką tego malunku była Nina Malicka.
Drzwi otworzyła dziewczyna w krótkich spodenkach, które były częścią całego kompletu na ramiączkach. Musiałam przyznać, że w moro było jej do twarzy. Wyglądała tak... młodo i przebojowo zarazem.
Niczego nie kupujemy i nie planujemy zmieniać wiary – powiedziała jednym tchem i uśmiechnęła się ciepło, ukazując rząd równych, śnieżnobiałych zębów.
Ja z policji! – krzyknęłam szybko, zanim przyszło jej do głowy zamknąć drzwi i uderzyć mnie nimi w nos.
W takim razie zapraszam. – Odsunęła się, zrobiła mi przejście i zamknęła drzwi na klucz. – Inaczej nie chcą się zamykać, trzeba przekręcić – wyjaśniła, mocując się z zacinającym zamkiem.
Przy moich stopach pojawiło się stado małych, skorych do zabawy kociaków. Nachyliłam się po jednego i wzięłam na ręce, pomimo że nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam za tymi zwierzakami, zwłaszcza w mieszkaniach. Ten jednak był taki słodki, śnieżnobiały z turkusowymi oczętami i czarną plamką na czubku ogona, który sterczał mu niczym antenka.
To Ciapciak – uświadomiła mnie Sandra Malicka. – A ten koło pani nóg to Hipokryta.
Zerknęłam na Hipokrytę – czarnego, dużego i otyłego kocura, który nieprzyjemnie na mnie powarkiwał.
A Hubert jest w pokoju. O tam, prosto. – Zamachała, by wskazać mi kierunek i powróciła do malowania.
Dopiero wtedy dostrzegłam, że kobieta miała umalowane jedynie jedno oko.
Przeszłam przez salon, pełen walających się pod nogami butelek. Śmieci w postaci pustych opakowań po pizzy, chińszczyźnie, chipsach, orzeszkach, paluszkach, krakersach, były dosłownie wszędzie. Podobnie jak puszki po piwie i butelki po takim lub też znacznie mocniejszym alkoholu. Rozejrzałam się po ścianach umalowany na mroczny – czarny i agresywny – czerwony, kolor. Na jednej z nich widniała plama. Zastanawiałam się czy po krwi, czy po wymiocinach? Ale przecież nie wypadało tak zapytać wprost. Wszędzie były też poustawiane porcelanowe miski z kocią karmą, a te sierściuchy walały się po parapetach, meblach i kanapach. Jeden nawet leżał na starym, takim jeszcze z napęczniałym ekranem, telewizorze.

Skręciłam w lewo do kolejnego pokoju. To pomieszczenie było małe i praktycznie nieumeblowane. W rogu znajdował się gruby materac, a na nim spał najmłodszy z braci Malickich. W jednej dłoni jeszcze trzymał browara, który rozlał się po ekstremalnie brudnym dywanie w panterkę. Podobny wzór też zdobił ściany, a za stolik i fotele robiły drewniane skrzynki po winach lub owocach. Skrzynki te obłożone były poduszkami, a na tej, co była stołem, nawet stał wazonik z różyczką. Musiałam przyznać, że młodzi małżonkowie byli pomysłowi. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy wejrzałam na kolejną ścianę, która cała była kolarzem zmontowanym ze zdjęć. I wszystko byłoby w porządku, gdyby te fotografie nie przedstawiały ludzi nagich, uprawiających seks. Korzystając z okazji, że pan domu śpi, przyjrzałam się zdjęciom uważniej. Na każdym był Hubert i jego żona.
Usłyszałam kobiece odchrząknięcie za plecami i już otwierałam usta, by przeprosić, gdy się okazało, że Sandra nie chrypi na mnie, a na swojego męża. Nie umknęło mojej uwadze, że tym razem miała już na obydwóch powiekach cienie i na każdej rzęsie tusz maskary. Blondynka bez cienia skrępowania zaczęła trącać bosą stopą w nagą łydkę swojego męża.
Zaraz się obudzi – oznajmiła z łobuzerskim uśmiechem.
Jeszcze pięć minut – zabełkotał Misiek i okręcił się na prawy bok w taki sposób, że się odkrył, a przed moimi oczami zaświecił jego nagi tyłek.
Sandra spojrzała w moim kierunku przepraszająco, a potem najzwyczajniej w świecie wymierzyła mężowi kopniaka w zadek i to na tyle mocnego, że mężczyzna natychmiast usiadł i ryknął:
Bo ci, kurwo, oddam!
Bez wątpienia mówił do żony, bo gdy spojrzał na mnie i dostrzegł moją obecność, to przeprosił i nawet się nieco okrył, by nie było widać jego interesu.
Obudził się.
I wystraszył – dopełnił wypowiedź Hubert. – Nie budź mnie tak agresywnie, kochanie. – Uśmiechnął się złośliwie, w kierunku młodej, naprawdę młodziutkiej, żony i sięgnął spod poduszki jakieś spodenki. Nie prosił mnie bym wyszła, po prostu je naciągnął na siebie, niby się starał, to uczynić pod kołdrą i kocem, ale widać było, że się nie krępuje. – Co tu tak gorąco? – zapytał i musnął kobietę w policzek.
Za dużo mi się do pieca nałożyło – wyjaśniła. – Daj mi samochód. – Wyciągnęła dłoń przed siebie.
Po co ci...
Bo mi, kurwa, potrzebny, debilu! – Spojrzała na mnie i wyjaśniła: – Ja bardzo panią przepraszam, ale on na kacu, to póki się nie ryknie, to świata nie kontaktuje.
Rozumiem – odparłam, choć tak naprawdę nie rozumiałam, jak ludzie, którzy rzekomo się tak mocno kochali, że aż byli gotowi wziąć ślub, zwracają się do siebie w taki sposób. Moim zdaniem, nie mieli do siebie za grosz szacunku.
Hubert zaproponował mi przejście do kuchni, a wcześniej przeprosił za ten cały bałagan i wytłumaczył, że od kiedy wyprowadziła się mama Sandry, to co weekend mają imprezy, bo urządzają takie parapetówki i dopiero po walentynkach, gdy ta moda na imprezowanie u nich dobiegnie końca, zaczną się remontować.
Kuchnie ogarnęłam, nie musisz się wstydzić. – Sandra wsadziła kluczyki do kieszeni swojej kurtki, która spoczywała na wieszaku i otworzyła przed nami drzwi do czystego, dosłownie aż sterylnego pomieszczenia.
Byłam w szoku i pozytywnie zaskoczona różowymi ścianami, bielą sprzętów i mebli oraz popielatymi dodatkami. Nawet obiad był wstawiony na gazie i jakieś ciasto w piekarniku. Być może to dziwne, ale poczułam się tak, jakbym nagle, za sprawą tylko i wyłącznie przestąpienia progu, wstąpiła do innego wymiaru. Jakbym się, kurwa, teleportowała!
Żona uwielbia gotować i piec, i przez to... – Zajął miejsce i poklepał się po brzuszku. – Chyba muszę się zapisać na jakąś siłownie – zagadnął i wskazał mi miejsce przy białym stole, na różowym, puszystym krześle, identycznym jak to, na którym on siedział.
Chodzi mi o Ninę, o pańską... mogę mówić bratanicę? – Wolałam się upewnić, bo jego ojciec najwyraźniej nie życzył sobie, by Ninę nazywać jego wnuczką, więc być może Hubert także sobie nie życzył, by określać dziewczynę mianem jego bratanicy.
Jasne.
A ona się jeszcze nie znalazła? – wtrąciła się Sandra i wygnała dwa kudłacze na korytarz, tłumacząc, że kuchnia to jej królestwo. – To dlaczego ty chlasz zamiast jej szukać!? – ryknęła na męża. – I Robert też tak siedzi z założonymi rękami!?
Rękoma – poprawił ją, za co dostał ścierką przez łeb.
Drugi raz się uderzyć nie pozwolił, bo wyrwał narzędzie chłosty z jej dłoni i założył sobie na kark.
Zimne – syknął i zdawał się aż rozpływać ze szczęścia, za sprawą kawałka mokrej szmaty.
Nina się jeszcze nie odnalazła. Sądziłam, że może państwo wiedzą, dokąd mogła się udać, bo mam podejrzenia, że mogła uciec z domu.
Nina? – zdziwiła się Sandra.
Uciec? – nie mniej się zdziwił Hubert.
Oboje, jak jeden mąż, pokręcili głowami i szepnęli niemożliwe.
Jak to niemożliwe? – niemal krzyknęłam. – Sądziłam, że chciała dać nauczkę pana bratu i...
Nina nie jest taka. Jasne, że czasami do nas przychodziła i skarżyła się czy też żaliła na Roberta albo na matkę, ale też na nauczycieli, rodzeństwo, rówieśników. Gdyby każdy z tak błahych powodów uciekał, to... ludzie, by byli szczęśliwi bo by gówniarzy na utrzymaniu już po ukończeniu trzynastego roku życia nie mieli. Taki joke – dodał szybko, bo jego żona wyraźnie się oburzyła na wspomnienie o wyprowadzkach dzieci.
Dopiero wtedy dostrzegłam, że na stole, przy którym siedziałam, znajdowała się broszura, zatytułowana bezskuteczne starania, czyli jak pomóc sobie zajść w ciąże. Nagle zrozumiałam dlaczego ci Maliccy tak imprezują, być może to jest dla nich taka odskocznia i zapomnienie o problemie, jakim jest bezskuteczne staranie się o potomstwo.
Czyli uważa pan, że Nina nie miała powodów uciekać z domu?
I tak i nie – odpowiedział i pstryknął palcami.
Sandra podała mężowi piwo z lodówki, a potem oznajmiła:
Ty sprzątasz salon i mały pokój. – Mały pokój szczególnie wrył mi się w pamięć, gdyż normalnie ludzie nazywają takie pomieszczenie sypialnią. Dla niej to jednak najwidoczniej już był pokój jeszcze niepoczętego dziecka.
I tak i nie? – dopytywałam.
Sądzę, że mogła gdzieś, może nie uciec, ale pojechać i myślę, że sama wróci. No albo mogło jej się coś stać. – Wyraźnie posmutniał.
Czyli jeśli nie wróci sama, to...
Ja nie wiem, ale nie uciekłaby przez Roberta. Mój brat ma swoje chore zasady, przypomina ojca z tym, ale Nina go szanuje, to jedyny ojciec, jakiego ma.
Skacowany mężczyzna wsparł poliki na dłoniach, przetarł twarz i ponownie na mnie spojrzał mętnymi oczyma.
A narkotyki? – zapytałam wprost.
Hubert już nie pali – wtrąciła się Sandra.
Pytałam o Ninę. – Uśmiechnęłam się do obojga.
Raz zapaliła trawę, znaczy w sumie to Anka ją zapaliła, Nina od niej przejęła... matka je nakryła.
Żona pańskiego brata?
Tak, ale nie powiedziała o tym Robertowi. Obiecały, że więcej tego nie tkną. Ja ją przekonałem, by dała młodzieży szanse.
Stary jak koń, a głupi jak źrebie – skomentowała Sandra. – Robert powinien wiedzieć. – Jej stanowisko było jasne. Widać było, że jest za szwagrem. Chwile później zburzyła moją teorię. – Tylko by nie było, ja tam szczególnie Roberta nie lubię. Jest bo jest.
Nie lubi go pani?
Jeśli mam być szczera, to nie. Ja widzę jego dobre strony, to że pracuje i zarabia, a nie to co niektórzy – przy wypowiadaniu tego zdania, znacząco spojrzała na swojego ślubnego. – Niby rozumiem też to, że czasami ryknąć musi, bo jednak tych dzieciaków tam jest czwórka, to jakby nie krzyknął, to by mu wszyscy na głowę weszli, ale jest w nim coś takiego, co mnie zwyczajnie odrzuca i sama nie umiem sprecyzować co to jest.
A wie pani, że ja mam podobnie – już omal mi się nie wysmyknęło, ale się powstrzymałam. – Wiem, że to pan odbierał nieraz Ninę ze szkoły... – powróciłam spojrzeniem do Huberta.
Tak, przywoziłem ją tutaj. Pomagałam nam malować albo grała z Sanderką na konsoli.
Wiem też, że to pan ją odebrał z imprezy urodzinowej jej chłopaka, wtedy już byłego.
No tak – przyznał Hubert i spuścił głowę.
Przywiózł ją pan tutaj? – drążyłam dla jasności, ale wiedziałam, że odpowiedź będzie przecząca, bo postawa Sandry wskazywała na to, że oczekuje wyjaśnień.
Z irytacją przeczesała swoją długą grzywkę, jedyny znaczny element włosów, jaki miała na głowię, bo cała reszta była krótko wygolona.
Nie.
A więc, gdzie ją pan zawiózł? – nie ustępowałam.
Była pijana. Zawiozłem ją do magazynu i powiadomiłem o tym jej ojca, bo Ivan nie odbierał, a chciałem ją do niego... zresztą nieważne.
Bardzo ważne! – krzyknęła Sandra i coraz bardziej darzyłam ją sympatią.
Co prawda ani trochę jej nie przypominałam i nie wyobrażałam sobie mieć takiego usposobienia i podejścia do życia, ale była w niej jakaś taka... brutalna szczerość, agresywność prawdy i wulgarna bezpośredniość.
Wiesz, że Robert mógł jej coś zrobić!?
Dlaczego pani tak uważa?
Bo on jest narwany. Znaczy jest nerwowy – poprawiła szybko.
No i co z tego?! – Hubert zirytowany wstał. – Przecież jej nie zabił i nie pochował w ogródku! Położył ją po prostu spać i wysłał SMS-a, by Sylwia się nie martwiła, a rano Niny już nie było. Sądziliśmy, że pojechała po ten swój skuter.
Zaraz, zaraz. Był pan przy tym obecny?
Nie, on mówił, że jedzie po towar. Pojechał i wrócił do domu – odpowiedziała tleniona blondynka, której włosy były aż białe, co idealnie komponowało się z jej opaloną skórą. Sandra wbiła też pełne dezaprobaty spojrzenie w swojego męża.
Robert został z nią sam – przyznał brunet.
Ten stanik, który odnalazłam, był Niny?
Nie – zaprzeczył szybko. – Miała na sobie czarny. Uparła się, że nie zaśnie w ubraniu. Robert ją przy mnie rozbierał.
Robert ją przy mnie rozbierał – powtórzyła dziewczyna. – Nie wierzę w to, co słyszę.
Przecież jej nie molestował! Chciał ją zostawić w staniku, ale się rozebrała. Oddał jej swoją koszulkę. Była pijana w trzy dupy. Został z nią. Pewnie nad ranem, gdy już było lepiej, to wrócił do domu, a mnie kazał ją rano dostarczyć, ale jak tam dojechałem, to już nie miałem kogo dostarczać, bo jej ani jej ubrań już nie było.
Pana brat często się przebiera?
Tak?
Ma ubrania zapasowe w pracy albo wozi w samochodzie?
Nie, czasem jak w pracy dźwiga, to wciąga dres i śmiga z gołą klatą. Nie ma tam zapasowych ubrań.
Czyli jeśli Ninie dał swoją koszulkę, to by znaczyło, że wrócił bez, tak?
Tak – odparł po dłuższej chwili zastanowienia.
Wyjęłam telefon i zanotowałam sobie w nim, to że muszę zapytać Sylwię o strój w jakim powrócił jej mąż tamtejszej nocy. Niepokoił mnie też fakt, iż Nina była pijana i została sam na sam z ojczymem, który wcześniej ją rozbierał. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam od siebie odeprzeć tej myśli, że dziewczyna była przez niego molestowana albo została wykorzystana. Jednak miałam jeszcze jedną teorię. Otóż pijany jest szczery, a Robert bywał porywczy. Nina mogła mu wypomnieć kochankę, a on ją uderzyć, ona niefortunnie upaść i... tragedia gotowa.
Pański brat ma kochankę?
Nie! – niemal krzyknął Hubert. – Nigdy nie zdradziłby Sylwii. Pani nie rozumie tego, ale on ją nad życie kocha. Spotkali się w chwili, gdy życie im obojgu dało po dupie. Ona miała dziecko z gorączką i zapaleniem płuc w szpitalu, a drugie pomimo, że jeszcze całkiem małe, bo kilkuletnie, samo w domu. Anka też wtedy się poparzyła i... zaczęło się od rozmów na szpitalnym korytarzu i podzielenia się kawa, bo automat się zepsuł.
Nie potrafiłam nie unieść kącików ust w górę, po tym co usłyszałam. W końcu takie poznanie się, musiało być całkiem urocze.
Pański ojciec się z ich zejścia nie ucieszył – nie umiałam sobie tego komentarza darować.
Mój ojciec, to pani... niech pani go nie słucha. Żadna nie będzie wystarczająco dobra.
Faktycznie. Każda jest skreślona, tylko Anetka na piedestale – wtrąciła Sandra. – Wie pani, Norbert wżenił się w bogatą i wykształconą rodzinę, sam jest lekarzem, a Sylwia czy ja... my nie sięgamy Anecie do pięt i jakoś nie jest nam z tym źle. Przynajmniej nie jesteśmy tak sztywne jak ona.
Znaczy Sylwia to się jeszcze z Anetą dogaduje, ale ty to wcale – wtrącił Misiek, bo przecież taką ksywkę mu nadałam, gdy pierwszy raz zobaczyłam go na oczy.
Podobnie jak z twoim ojcem, który ciągle wypomina mi zawód.
A czym się pani zajmuje? – To nie ja się odezwałam, to była moja wścibskość, która jakimś cudem wyszła na prowadzenie.
Jestem tancerką Go-Go – odpowiedziała bez skrępowania i wstydu. Z drugiej strony, czego się miała wstydzić, w końcu tańczyć to chyba nic złego.
Poznaliśmy się gdy poszedłem tam z Robertem – wtrącił Hubert. – Ale to nieważne. Robert nic by Ninie nie zrobił i nie ma kochanki.
Spojrzałam na Sandrę, która z niedowierzaniem kręciła głową.
Pani uważa inaczej? – wywnioskowałam.
Wcześniej zgodziłabym się z mężem, ale ostatnio... wie pani, ja czasami chodzę po sklepach dla dzieci, oglądam śpioszki, wózeczki, zabaweczki i... spotkałam tam Roberta.
Hubert rzucił żonie pełne niewiedzy spojrzenie.
No nie patrz tak! Ja go widziałam, ale on mnie nie widział. Ukryłam się za regałami.
On ma dzieci, Piotr jest jeszcze mały, co dziwnego, że był...
To był sklep dla niemowląt, ty ośle!
Kupował coś? – dopytywałam.
Kurteczkę i zabawkę. Taką grzechoczącą piłkę.
Jaką tą kurtkę?
Bo ja wiem? Nie znam się. Tak do roku czasu.
Pytałam czy dziewczęca czy chłopięca?
Nie wiem, miętowa była, ładny kolorek miała i wzór też. Taki modny, taka sama jak dorośli noszą.
W takim razie to chyba wszystko. Dziękuję państwu za rozmowę. – Wstałam, a Hubert postanowił odprowadzić mnie do drzwi. – Mam jeszcze pytanie odnośnie Ivana... – przypomniałam sobie nagle, niemal w ostatniej chwili.
On dziś wieczorem będzie u siebie w domu i mam nadzieję, że Nina będzie z nim – przerwał mi tym zdaniem, ale nie czuł się z tego powodu winny, ani ja nie miałam mu tego za złe. – On i Nina... Nina i on... Zresztą co będę mówił? On sam pani wszystko wytłumaczy, to taki człowiek jest. – Pokazał gestem, że z Ivanem to można nawet konie kraść. – I do tańca i do różańca – dodał i podał mi dłoń na pożegnanie, mówiąc ostatnie zdanie: – niech pani ją odnajdzie.
Spokojnie więc mogłam skreślić Sandrę i Huberta z listy podejrzanych. Roberta za to mogłam pogrubić i podkreślić, bo facet nie był ze mną od samego początku szczery. Zbliżał się jednak wieczór, więc najpierw postanowiłam odwiedzić słynnego Ivana, który gdzieś tam ciągle się pałętał w rozmowach ze świadkami, podejrzanymi i rodziną. No i została mi jeszcze Anka, ale dzieci postanowiłam sobie zostawić na deser, czyli na jutro rano. Zgłosiłam się przez SB-radio i poleciłam:
Wyszukajcie mi wszystko co możecie na Roberta Malickiego. – Kierowała mną intuicja, instynkt. Nie byłam pewna, że ktokolwiek cokolwiek znajdzie, ale cóż... miałam nadzieję i wierzyłam w swoje szczęście.