Budzą
lęki w środku dnia
Przy
nich bieg swój zwalnia czas
W
głębi duszy ciążą niczym głaz
To
co boli boleć będzie...
Popiół
– Złe myśli
Sylwia
i Robert siedzieli w milczeniu nad kubkami pełnymi herbaty. Gdyby
nie dziesięcioletnia Maja, która im te napoje przygotowała, pewnie
nawet nie mieliby czym rąk zająć, w efekcie czego – on wyszedłby
na papierosa, a ona zajęła się czymś innym, co pozwoliłoby nie
myśleć. Piotr siedział pośrodku, na tej samej kanapie co ojciec,
obok fotela, na którym siedziała matka, także milczał, choć
pięty jego bucików postukiwały o skórzaną, żółtą kanapę.
Dziecko zaczęło bujać się w przód i w tył, nieco przy tym
obijając główką o oparcie, jakby miało chorobę sierocą.
– Przestań!
– uniósł się Robert, nie mogąc tego dłużej znieść. – Idź
gdzieś na moment, pobawić się.
– Nina
nie wróciła, a Ani tes nie ma – uświadomił ojca, jakby tym
chciał mu pokazać, że jego obecność w salonie i niechęć do
zabawy jest czymś spowodowana.
– Dlatego
muszę z mamą porozmawiać – wyjaśnił. – Możesz iść nam
zrobić łóżko, jeśli chcesz pomóc i być potrzebny – dodał.
Sylwia
na wzmiankę o łóżku podniosła wzrok na męża. Wcześniej była
zajęta zdzieraniem skórek przy paznokciach i to tak mocno, że
teraz krew ciekła po jej palcach.
– Łóżko?
Nam? – zapytała nie dowierzając. – Śpisz na kanapie, jeśli tu
zostajesz – dodała, bo szczerze nie wiedziała już sama czego ma
się po Robercie spodziewać. Był jej mężem, wyszła za niego z
miłości, a nie konieczności, choć wielu uważało inaczej. Teraz
jednak odnosiła wrażenie, jakby siedział przed nią obcy, zupełnie
jej nieznany człowiek.
– Nie
zdradziłem cię! – niemal krzyknął, z pewnością podniósł
głos na tyle, by zatrzymać Piotrusia w pokoju. – Nigdy nie spałem
z inną kobietą – sprostował i tak naprawdę już wcale nie
obchodziło go czy dzieci są świadkami ich rozmowy, czy też nie. –
Jakaś głupia policjantka, co gówno wie o życiu i wszystkim,
wpadła do naszego życia z butami i narobiła bajzlu! – wrzasnął,
wstając na równe nogi i zaczął nadmiernie gestykulować jedną
dłonią. – Gdyby wiedział, że tak to się skończy, to wcale
byśmy nie zgłaszali tego zaginięcia na policję, przecież ona i
tak Niny nie odnalazła, i minęło tyle czasu, że raczej już jej
nie znajdzie! – wyrzucił w końcu z siebie, a potem zdając sobie
sprawę z tego jak brzmiały jego słowa, które dotarły w bolesny
sposób nie tylko do jego żony, ale także do niego samego,
wdzierając się głęboko w duszę i uświadamiając, że mogą być
prawdziwe, dodał – ja pierdolę – i siadając ponownie na
kanapie, ukrył twarz w dłoniach, przetarł ją, a słone krople
zamigotały w jego oczach.
– Naprawdę
myślisz, że ona się nie znajdzie? – załkała.
– Nie
wiem – warknął, kręcąc przy tym głową. – Jeśli ktoś jej
coś zrobił, zabił, zgwałcił, porwał i wywiózł do burdelu, to
tak, ona już się nie znajdzie i nie mogę w kółko przed tobą
udawać, że wszystko będzie dobrze, bo już... już nie potrafię,
rozumiesz? – zapytał ze łzami w oczach. – Mam pierdolone bycie
silnym w dupie, bo nie umiem być silny, rozumiesz to? – Spojrzał
na żonę i nie krył już łez. – To nie była tylko twoja córka.
Była też moja, choć... bywało różnie – wyjawił w końcu, a
Sylwia podchwyciła jego słowa.
– Co
to znaczy bywało różnie?
Robert
zamilkł. Zaczął się bawić obrączką na palcu. Piotruś podszedł
bliżej jakby chciał lepiej wszystko słyszeć, ale matka na niego
wrzasnęła:
– Wyjdź!
Idź do siebie!
– Ale...
– Natychmiast!
Brunecik
z burzą loków na głowię pobiegł czym prędzej na górę, a
Sylwia powtórzyła swoje pytanie skierowane do męża:
– Co
to znaczy, że bywało różnie?
Robert
dalej milczał, tym razem już nie tylko kręcił obrączką, ale też
zsuwał ją ze swojego palca i nakładał na niego z powrotem.
– Ta
policjantka ciągle sugerowała, że wykorzystywałeś Ninę! –
wywrzeszczała. – Muszę wiedzieć jak było! – dodała jeszcze
głośniej, wstała przy tym i zawisła nad mężem niczym gilotyna.
Malicki
westchnął, potem mocno zaczerpnął powietrza i przez jakiś czas
zdawał się zupełnie nie oddychać. W końcu wypuścił powietrze
ponownie i wyznał:
– Nina
mnie prowokowała.
Gdy
wypowiadał te słowa, to nie patrzył na żonę, wzrok miał
utkwiony w podłodze, w jej poklejonej, zabrudzonej tafli, która
wciąż w kilku miejscach odbijała światło.
– Co?
– Sylwia zdawała się nie dowierzać.
Podniósł
wzrok, ale na krótką chwilę. Zazgrzytał zębami.
– Nie
wiem co sobie myślała i wiem, że powinienem powiedzieć ci
wcześniej, ale sądziłem, że jej minie. – Wstał i udał się do
lodówki, by wziąć z niej coś mocniejszego. Było tylko piwo, więc
zdecydował się na nie, ale ręce trzęsły mu się tak mocno, że
dwa razy upuścił otwieracz. Napił się gazowanej cieczy i powrócił
do salonu. – Zaczęło się niewinnie. – Usiadł naprzeciw żony
i odłożył butelkę na szklaną ławę. – To były przypadki i ja
tak je odbierałem, choć było ich sporo. Potem stawała się coraz
bardziej śmiała, a ja jak tylko mogłem, unikałem z nią bycia sam
na sam. Uciekałem.
– Co
ty do mnie mówisz? – zapytała szeptem.
– Mówię
prawdę i nie zamierzam niczego pomijać. – Chwycił za butelkę i
opróżnił ją niemal całą w kilka łyków, jakby potrzebował się
ochłodzić albo upić, bo inaczej prawda nie byłaby w stanie mu
przejść przez gardło. – Jej towarzystwo mnie bolało, bo nie
czułem się przy niej normalnie.
– Wychowałeś
ją – przypomniała.
– Tak,
ale nie była moją biologiczną córką i wiedziałem o tym.
Wiedziałem i ja, i ona, i to nam nie ułatwiało! – uniósł się.
– Nie
ułatwiało?
– Od
początku... – Otworzył usta i poruszył żuchwą na boki.
Pochylił głowę i potarł palcem wskazującym oraz kciukiem swój
niegęsty, siwiejący zarost. – To był dziwny magnetyzm, Sylwia.
Od początku czułem do twojej córki dziwną sympatię, inną niż
do młodszej.
– Od
początku? – dopytywała zszokowana.
– Tak,
ale potem, gdy dorastała...
Brunetka
nie wytrzymała. Energicznie wstała i podchodząc do męża,
zamachnęła się tak mocno, że uderzenie wbiło go w oparcie, a
przy tym o mało co, nie przewróciło fotela.
– Przecież
jej nie zgwałciłem – warknął boleśnie, bo uderzenie naprawdę
sromotnie go zapiekło. Przy wypowiadaniu słów patrzył pewnie na
żonę, pomimo że z dołu i pomimo że ciągle zbierał się po
ciosie jaki mu zadała.
– Może
mi powiesz, że sama tego chciała!? – oburzyła się.
– Wyprzedzasz
fakty! – odwrzasnął i wstał.
Cofnęła
się, jakby w obawie przed tym co jej zrobi.
– Ja
cię nie uderzę. Myślę, że o tym wiesz. – Odstąpił na tyle,
by znaleźć się przy parapecie. Spojrzał w okno, a potem odwrócił
ponownie w stronę żony, podpierając o ten parapet dłońmi.
– Do
czegoś między wami doszło? – bardziej wywnioskowała niż
zapytała. Sądziła, że ma racje, bo Robert dziwnie się wahał, by
dokończyć rozmowę, jakby pomijał pewien temat, chcąc wcześniej
delikatnie przyszykować jego nadejściu grunt.
– Raz
– odpowiedział całkiem szczerze. – I nie do tego co myślisz.
Przed
oczami mężczyzny stanął obraz sprzed kilku miesięcy, gdy on
wyszedł z sypialni. Chciał napić się wody, ale nie chciało mu
się w tym celu iść do kuchni. Nie lubił pokonywać schodów
nocami. Zdecydował się na udanie do łazienki i napełnieniu małej
butelki po mineralnej wodą z kranu. Był wtedy niemal nagi, jedynie
w luźnych spodenkach, które zdawały się ociekać potem zupełnie
tak jak całe jego ciało. Włosy miał czarniejsze niż zazwyczaj,
ale z drugiej strony takie same jak zwykle miewał po kąpieli. Nie
spodziewał się zastać Niny na korytarzu, a już zwłaszcza zastać
jej w samej bieliźnie. Pomimo tego jednak starał się trzymać
fason. Wszedł do łazienki jakby nigdy nic, mijając ją. Napełnił
butelkę, napił się, a potem przemył twarz, ale nie trudził się
tym, by przetrzeć ją ręcznikiem. Wolał pozostać mokry, bo zimno
wody pomagało mu zachować trzeźwy umysł, nawet w chwili, gdy był
tak mocno nietrzeźwy jak tamtego dnia.
– Wyglądasz
jakbyś wrócił z siłowni – skomentowała małolata. Stała
oparta o ścianę, co znaczyło, że czekała na to aż mężczyzna
wyjdzie z łazienki.
– Uznam
za komplement – burknął niewyraźnie i bardzo nieuprzejmie.
– Co
jesteś taki spocony?
– Dorośli
też czasami się pieprzą – postawił na szczerość, co pewnie,
gdyby nie ilość wypitego z żoną malibu nie przeszłoby mu przez
gardło.
– Tak?
– zapytała, kładąc swoją drobną, nastoletnią dłoń na środek
jego klatki piersiowej. Przycisnęła go do ściany i stanęła na
palcach, by wcisnąć język między wargi.
Robert
mimo szoku, albo może właśnie dzięki niemu, odwzajemnił ten
pocałunek. Po chwili, to już ona była przyparta do ściany, jej
ręce uwięzione w stalowym uścisku jego dłoni i dociśnięte do
ściany wysoko nad jej głową. Obniżył się na tyle, by jego
kolano wdarło się między jej uda i sprawiło, że usiadła na nim
tym fragmentem ciała, który w tej chwili miała najmocniej
rozgrzany. Nagle się opanował, oddalił na krok i bez słowa
odszedł, zniknął za drzwiami sypialni.
On i
Nina nigdy więcej nie wrócili do tego tematu. Nie rozstrzygali
między sobą, które z nich było bardziej winne. Nie mówili nawet
o tym ni słowa. Nagle między nimi postawiona została ściana, taka
niewidzialna bariera, ale pełna rys. Oboje czuli się źle w swoim
towarzystwie, oboje równie brudni i zdradzieccy. Oboje też wini
tego co zrobili, przede wszystkim Sylwii, a w mniejszym stopniu sobie
sami i sobie nawzajem. Z czasem zdawali się wyprzeć ten fragment
życia ze swojego umysłu i wspomnień, jakby się nigdy nie
wydarzył... jakby wcale nie miał miejsca.
– To
tyle – dokończył Robert i zerknął na Sylwię, ale nie patrzył
jej w oczy, nie potrafił tego uczynić. – Nie było nic więcej,
nigdy – dodał, a potem wyminął ją i udał się do kuchni, po
drugie piwo.
Nagle
rozdzwonił się telefon i to domowy, na który rzadko ktoś dzwonił.
Malicki nawet nie zamknął otwartej lodówki. Od razu podbiegł do
aparatu leżącego na komodzie w salonie. Podniósł słuchawkę i
powiedział standardowe Słucham. Zmieniony głos poinstruował
go, by wyszedł na zewnątrz, przed dom. Nie zdążył nawet
odpowiedzieć, że się na to zgadza, a już usłyszał sygnał
odkładanej słuchawki.
Robert
spojrzał na żonę. Dostrzegł w jej źrenicach odbicie własnego
strachu. Polecił, że ma zostać z dziećmi w domu i zamknąć za
nim drzwi. Z początku nie chciała się na to zgodzić, ale w końcu
przytaknęła. Przez okno obserwowała jak jej mąż zbliża się do
furtki i znika tuż za nią.
Długo
nie wracał, obawiała się, że już nigdy do niej nie powróci, że
zniknie tak samo jak Nina i Anna. Nagle jednak furtka ponownie się
otworzyła, a Robert, niosąc jakąś sporych rozmiarów kopertę,
zmierzał do domu.
Sylwia
otworzyła mężowi drzwi i zażądała, by rozpakował wiadomość.
Uczynił to, rozdzierając opakowanie kulkowej koperty. W środku
znajdowała się bluzka Niny, którą dziewczyna miała na sobie w
dniu, w którym wyszła na imprezę urodzinową swojego chłopaka –
Patryka Stemplewskiego oraz wiadomość pisana wyraźnymi,
drukowanymi literami. Ktoś żądał pieniędzy.
Małżonkowie
ponownie usiedli, tym razem oboje na kanapie, a konkretniej to opadli
z sił i poczuli się dokładnie tak jakby życie z nich uleciało.
Tak naprawdę, to od samego początku nawet nie brali porwania pod
uwagę, teraz jednak było ono jednocześnie przerażającą, jak i
dobrą wiadomością. Wciąż była nadzieja, że Nina żyje, i że
jeśli zapłacą porywaczowi, to nastolatka wróci do nich cała i
zdrowa.
– Musimy
powiadomić policję – stwierdziła Sylwia, bardzo słabym głosem,
a łzy samoistnie spływały z oczu po jej twarzy.
– Żadnej
policji! – warknął mężczyzna i od razu chwycił za telefon.
– Dokąd
dzwonisz?
– Do
banku – odpowiedział, wstał i zaczął przechadzać się po
pomieszczeniu. – Zlikwiduję lokaty dzieciaków, naszą też i
dobiorę kredytu, pod hipotekę. Zapłacimy – zadecydował.
Malicka
siedziała jak oniemiała, bo tak naprawdę nie wiedziała co ma
powiedzieć. Z jednej strony wiedziała, że Robert dla niej i dzieci
był gotowy zrobić wszystko, a z drugiej, nie spodziewała się, że
w obliczu takiego nieszczęścia, pieniądze nie będą miały dla
niego żadnego znaczenia i nawet nie będzie rozważał innych opcji.
W
przypadku tych wszystkich zdarzeń, żądań porywacza, gotówki,
której nie będą w stanie spłacić przez całe swoje życie, jeden
pocałunek, który zaistniał między Niną a Robertem, stał się
rozmytym, nieważnym, nic nieznaczącym tłem. Czymś co można
pominąć, obok czego można przejść obojętnie... czymś niewartym
rozpamiętywania, a wartym zapomnienia.
Klaudia
odwiedziła tego wieczora wszystkich swoich sąsiadów. Poszukiwała
ładowarki do starego modelu telefonu, który dzieciaki Malickich
pozostawiły na tylnym siedzeniu jej samochodu. Już gdy traciła
nadzieję, to na ostatnim piętrze, okazało się, że jedna rodzina
gdzieś ma te stare kabelki. Młody mężczyzna wręczył jej całe
pudełko, pełne takich kabelków. W domu odnalazła odpowiedzi,
nawet nie trudziła się z rozplątaniem, tylko od razu podłączyła
go do prądu.
Simens,
który miał kształt bałwanka zaświecił niebieskim blaskiem.
Młoda kobieta z początku zapomniała, że to nie tak zaawansowana
technologia i z rozpędu zaczęła macać sprzęt po ekranie. Szybko
jednak zaprzestała tak czynić i zaczęła kombinować, starając
się sobie przypomnieć, jak odblokowuje się taki wehikuł czasu.
Telefon
został odblokowany. Od razu udała się do SMS-ów, jednak
przeszkodziło jej przychodzące połączenie. Odebrała jej, ale
osoba po drugiej stronie milczała. Rozłączyła się więc i
zaczęła studiować wiadomości. Była przerażona. Zrozumiała, że
Ninę musiało porwać jej rodzeństwo, gdyż to oni odpisywali
Iwanowi na SMS-y i czynili to jako nastolatka.
– O
kurwa – wyszeptała, a potem czym prędzej odłączyła telefon od
ładowarki, wsunęła go do kieszeni, a kabelki, ciągle poplątane
wrzuciła do torebki, typu plażowej, bo innej nie miała pod ręką.
Wybiegła z domu, wsiadła do samochodu i kierowała się w stronę
domu Malickich.
Klaudia
jednak w pewnym momencie zboczyła z trasy. Zatrzymała się na
poboczu i wybrała numer do restauracji rodziców Malickiego, który
odnalazła w internecie. Liczyła na to, że ktoś odbierze, modliła
się o to. W końcu matka Roberta podniosła słuchawkę.
– Gdzie
państwo mają działkę? – zapytała, wcześniej jedynie się
przedstawiając. Pytała akurat o to, bo jedna wiadomość, która
wysłana była ze starego Simensa, brzmiała Nie możemy jej ciągle
trzymać na działce dziadków, tam jest zimno.
– Ale...
– Szybko!
– krzyknęła.
– Na
leśnej, tam gdzie ten parczek i pałacyk, pierwszy domek od tego
pałacyku.
– Dziękuję.
– Rozłączyła się i zawróciła. Dodała gazu i już po chwili
dotarła pod wskazany adres.
Nie
mogła jednak dostać się samochodem pod sam domek, gdyż nie miała
klucza do otworzenia bramy. Przeszła przez płot i oświetlając
sobie drogę latarką natrafiła na pałacyk, a obok niego był
niewysoki domek, typowo działkowy. Dostanie się do środka nie było
trudne, gdyż domek był otwarty. Wewnątrz przywitała ją brudna
podłoga, a na niej ślady zaschniętej krwi.
Usłyszała
hałas, jakby ktoś przebiegł za jej plecami. Odwróciła się. Nie
zdążyła zobaczyć twarzy, jedynie buty z rażącymi,
pomarańczowymi refleksami. Ktoś silnie uderzył ją w twarz i to
jakimś ciężkim przedmiotem, upadła na ziemie, a potem jej ręce
zostały skrępowane, oczy zasłonięte, a ona wylądowała w ciasnym
pomieszczeniu. Z początku obawiała się, że jest to trumna, ale po
chwili, gdy poczuła trzęsienie i każdy wybój, to zdała sobie
sprawę, że oprawca wiezie ją w bagażniku. Nie wiedziała tylko
dokąd.